sobota, 28 grudnia 2013

Super Size Me. Rzecz o fast foodach.

Przy okazji wspomnianej w poprzednim poście podróży do przeszłości natknęłam się na wydanie specjalne „Super linii” o nazwie „Szczupła dziewczyna” z 2002 roku. Przejrzałam z rozrzewnieniem myśląc, że dieta dla 16+ to już niekoniecznie, bo mój plus za wcale nie taki długi czas zdubluje szesnastkę (no dobra, jeszcze kawałek jest, ale już bliżej niż dalej), a porady w stylu „podejdź do niego na przerwie i zagadaj” to też już trochę za późno. Choć psychotest „Kocha nie kocha” przyda się jeszcze z pewnością :P
Tak swoją drogą, pamiętacie te koszmarne psychotesty, które zamieszczano w każdym Brawo i innych młodzieżowych czasopismach? Z wypiekami na twarzy liczyło się odpowiedzi a, b i c, żeby wiedzieć, czy jesteś pisana szkolnemu playboyowi czy cichemu kujonowi, ile lat będziesz mieć zmieniając stan cywilny i czy dominującą cechą Twojego charakteru jest nieśmiałość. To były czasy… W chwili obecnej na czasie jest tylko jeden quiz. Polecam.

czwartek, 26 grudnia 2013

You're beautiful, no matter what they say.

Gdy wracam w rodzinne strony uwielbiam urządzać sobie takie małe powroty do przeszłości. Z nostalgią przerzucam stronice książek o Sarze z Avonlea, Kubusiu Puchatku czy mini-horrorach z serii książek o Ulicy Strachu. Czytam ich fragmenty i uśmiecham się pod nosem, wspominając, jak zawinięta w kołdrę, uzbrojona w kilka kubków herbaty, spędzałam długie godziny nad losami bohaterów i moimi własnymi marzeniami...
Wywołującymi emocje czytadłami są też moje pamiętniki - to coś, co młode dziewczęta piszą zamiast bloga ;) Nie służyło do użytku publicznego, dzięki czemu szczerze jak na spowiedzi zapisywałam każde słowo... Ze zdumieniem i wzruszeniem patrzę na daty typu 1996, 2000, 2003... gdzieś między stronice zatknięte są bilety z moich pierwszych koncertowych wypraw z 2006 roku, które mimo wszystko na zawsze pozostawią ciepły ślad i dużo dobrych emocji. Śmieję się w głos czytając o niektórych kłótniach z koleżankami, z ponurą zadumą obserwuję, jak niektóre rzeczy w otoczeniu nie zmieniły się ani trochę...

niedziela, 22 grudnia 2013

Ho ho ho! Merry Christmas! :) [Poradnik świąteczny]

Święta to taki magiczny czas... ;)

We wszystkich zagranicznych filmach i serialach widać feerię światełek i świątecznych imprez, które Bridget Jones z pewnych względów źle wspomina ;) W naszych polskich odpowiednikach widać łamanie opłatkiem u Lubiczów, świąteczne awantury gdzieś na Wspólnej i Maćka Stuhra (<3) celującego śnieżką w twarz Romy Gąsiorowskiej. Szklana pogoda rozbłyskuje w rytm filmu o chłopcu, który na święta został sam w domu, a o północy w Wigilię co drugi Polak ma dość świąt, rodziny i szuka pocieszenia w jedzeniu.

Wizja to niezbyt optymistyczna, ale prawdziwa... Co zrobić, by święta przetrwać, polubić i nie wtoczyć w siebie dodatkowych milionów kalorii?

Świąteczny Obrazek


1). Przygotuj się psychicznie. Od czasu do czasu trzeba jednak znieść irytującego wujka, dopytującego, dlaczego wciąż nie masz chłopaka, ciocię, która po którymś głębszym wyznaje, że jesteś dla niej jak drugie dziecko, a to, że rozmawia z Tobą raz do roku to wina Tuska, oraz wszystkie inne okoliczności przyrody. To jak ból po wyrwaniu zęba, jest intensywny, ale na szczęście krótki, i po paru dniach można wrócić do swoich zajęć i beztroskiego uwielbienia dla spędzanego na siłowni życia singla ;)

czwartek, 19 grudnia 2013

Man! I feel like a woman...

Na komputerze mam przygotowane dwa inne posty, ale oczywiście w tak zwanym międzyczasie postanowiłam napisać trzeci. W zasadzie temat jest mało fitnessowy (w sumie to wcale nie fitnessowy ale na szczęście mogę tu pisać, co chcę :P) ...dziś zwyczajna, sentymentalna prywata.

Drogi czytelniku,
Nie znamy się za dobrze, więc gwoli wyjaśnienia - najbardziej na świecie wzruszają mnie trzy rzeczy: starsi ludzie, zwierzęta i dzieci. Legendą już obrosła historia, gdy popłakałam się na reklamie pewnej telefonii komórkowej, której głównym bohaterem był starszy człowiek, który dzwonił do swojego syna - a ten nie miał dla niego nigdy czasu. Odebrał dopiero telefon ze szpitala, dokąd dotarł i zamiast swojego taty, zastał puste łóżko. Miało to swój happy end (reklama!), a mi łzy zdążyły cieknąć ciurkiem. Podobnież pamiętam pewien odcinek Ally McBeal, gdzie pewien pan w sile wieku domagał się o zgodę na operacje, gdyż guz mózgu dawał mu wieczny optymizm, ale nie pozwalał opłakać śmierci żony. Zgadnijcie, co było gdy do operacji doszło i emocje go dopadły.

czwartek, 5 grudnia 2013

Bo ja jestem kobietą pracującą, żadnej pracy się nie boję!

Ten tekst tworzyłam niejako na raty, przy czym najpierw powstała część obrazkowa, po czym przerwałam  jego tworzenie (bo musiałam wyjść na trening), później minęły lata świetlne podczas których okazało się, że Ewa Ch. też się zwierzała ze swoich zawodowych przeszłości, więc popadłam w wątpliwość, czy w ogóle publikować. Po tej chwili marazmu, kiedy to spać w nocy nie mogłam w obawie o to, czy to nie pójdzie w plagiat, postanowiłam: zamieszczę, ale to, co miało iść na końcu, pójdzie na początek.

I tak oto wpis zaczyna się nie w roku 2004, a w 2013.

Część I. 
Nadwaga i otyłość w Polsce, ulubiona aktywność naszych krajan i najczęściej wymieniane wymówki. 

W mojej obecnej pracy mam dużo wspólnego z wyszukiwaniem danych medycznych. Stąd też czasem mam okazję natykać się na różne statystyki, ściśle wiążące się z moimi zainteresowaniami- jak wiadomo cukrzyca, otyłość i nadwaga, brak ruchu, to są wszystko rzeczy, które prowadzą do powikłań, na temat których ja później muszę generować wykresy, tabelki, długie warstwy tekstu i inne cuda na kiju wołające "What the fox says?". Było już o nadwadze i otyłości wśród dzieci, więc teraz pora na dorosłych.

sobota, 30 listopada 2013

18 + czyli...

Oprócz "Przyjaciół", jednym z moiich ulubionych seriali jest "Greys Anatomy". Nie tylko ze względu na piękne ciała Erica Dane'a czy Jessego Williamsa... Choć nie ukrywam, że jest to fajna wisienka na torcie :)


"Chirurgów" oglądam również ze względu na bogactwo cytatów, które często zadziwiały mnie swą trafnością. Oglądając serial można by pomyśleć, że lekarze to po pierwsze ludzie z pasją do grzebania we wnętrznościach, po drugie - osoby bardzo popaprane emocjonalnie, po trzecie - seksoholicy ;) Ich czas płynie na operacjach, piciu tequili w pobliskim barze oraz "przytulaniu się" w każdym możliwym miejscu szpitala.

piątek, 29 listopada 2013

Dream a little dream.

Dziś będzie trochę bardziej na poważnie. Dziś będzie o marzeniach…
Jako mała dziewczynka (nie ukrywajmy, trochę pulpet, na babcinej hodowli) marzyłam, że zostanę piosenkarką. W repertuarze miałam głównie „Rolnik sam w dolinie..”, którym zamęczałam otoczenie do utraty tchu (mojego) i włosów (ich, tych rwanych z głowy w przypływie desperacji). Istnieją na to twarde dowody – włosów nikt nie spamiątkował , ale taśmy prawdy rodzice przechowują w archiwum. Zapewne na wypadek, gdybym kiedyś wywinęła jakiś numer i chcieli mnie zaszantażować ;)


sobota, 23 listopada 2013

How I Met My Cell Phone

Dzieci, dawno, dawno temu, były sobie magiczne czasy, gdy komputer PC wyglądał tak:


a w większości domów nie było Internetu i żeby pół godziny pogadać na czacie z chłopakiem z sąsiedniej wsi, trzeba było zostawić w kafejce internetowej całe swoje kieszonkowe. Mimo drożyzny, magia Sieci działała już wtedy i stanowiska komputerowe często były na tyle oblegane, że trzeba było się najpierw zapisać.  

*Gościnnie w roli dzieci - dzieci z HIMYM ;)

Nigdy nie zapomnę swojej pierwszej internetowej randki: ja, grubawe pacholę, bardzo nieśmiałe i przerażone, spotkałam się z wysokim, chudym i bardzo wyperfumowanym chłopcem, który przyjechał po mnie ryczącym na góry i doliny Fiatem 126p. Jako, że meandry randkowe były mi wówczas obce, odbębniłam z nim 15 minutowy spacer po mieścinie mej, odmówiłam spożycia alkoholu i wyjazdu do większego miasta by zasiąść „w lokalu”, więc chłopaczek wsadził swoje kościste litery cztery w fiata i odjechał w siną dal. Romantyczne marzenia o miłości z sieci pozostały, a nawet nasiliły się, gdy swoje triumfy święciła „Samotność w sieci”[przy czym stwierdzam zdecydowanie, że autorstwa pana Wiśniewskiego dużo bardziej godne polecenia są „Sceny z życia za ścianą” oraz „Martyna”, które są istną kopalnią smutnych acz prawdziwych cytatów, w których odnajdowałam siebie, bo pół życia łaziłam ze złamanym sercem].

poniedziałek, 18 listopada 2013

Białe koszule po sznurze szłyyyyy!

Już po temacie można się zorientować, że post będzie zawierał tematykę mocno muzyczną.
Muzyka to nieodłączny element mojego życia - za dziecięctwa zadręczałam rodzinę piosenką o rolniku, później kolekcjonowałam kasety Roxette i Michaela Jacskona, jeszcze później przyszły te czasy, o których się głośno nie mówi. No bo jak się człowiek kochał w Brianie z Bacstreet Boys i koniecznie chciał być uroczy jak Emma ze Spice Girls, to jednak nie świadczy o człowieku jak o przyszłym geniuszu. Niestety, był w moim życiu ten epizod, gdy udręczona śpiewałam "I'll never break your heart", a pod przymkniętymi romantycznie powiekami pojawiały się obrazki podobne do tego poniżej.

piątek, 8 listopada 2013

Niebezpieczne igraszki. Lets swing together.

Złota zasada każdej osoby aktywnej, że jeśli wciąż wyglądasz ładnie po treningu, to znaczy, że nie trenowałeś wystarczająco dobrze nie sprawdza się, gdy wyglądasz jak neandertalczyk wypuszczony z jaskini, a w Twoim kierunku zmierza najpiękniejszy trener na siłowni*. Uświadamiasz sobie wtedy okrutną prawdę, że Twoje włosy sterczą we wszystkich możliwych kierunkach z  jednej strony i są przylizane jak krowim językiem z drugiej. Że ogoliłaś tylko jedną nogę, że spociłaś się tak, że wyglądasz, jak byś z wrażenia popuściła, a zamiast treningowego ręcznika, masz ze sobą jakąś płachtę z Hello Kitty. Nie wszystkie te straszności przytrafiły mi się wczoraj, ale jakieś 60% owszem.

środa, 6 listopada 2013

Luz Maria czyli telenowela o Indeksie Glikemicznym, odcinek 86373

O indeksie glikemicznym już wspominałam i wspominać będę niejednokrotnie, bo temat jest znacznie głębszy niż umysł konia Joli Rutowicz, ba (że o samej Joli nie wspomnę). Tak w ogóle, to nie było ostatnio o celebrytach poza smrodem Brada P., prawda?
Szybki przegląd właściwej prasy (no dobra, nie oszukujmy się, pudelka) pozwala stwierdzić, że świat żyje haloweenowymi przebierankami na hollywoodzkich party (furorę robi Paris Hilton, której wywalając język udało się przebrać za Miley Cyrus, ulubienicę wszystkich mam – każda marzy, by jej córka poszła w ślady liżącej młotek pannicy), oraz procesem pociążowego chudnięcia dwóch pań – księżnej Kate (która w zaskakującym tempie odzyskuje swoje chudziutkie kształty) i Kim Kardashian (której chudziutkie kształty raczej nie grożą). Słowem – nuda. Muszę sobie teraz kupić jakiegoś Focusa, żeby wywalić z głowy ten chłam.

czwartek, 31 października 2013

Sawła wiwr

No dobra.
Od jednego z czytelników (i jednocześnie serdecznego przyjaciela pozdrawiam ;) ) usłyszałam ostatnio, że na litość bardziej lub mniej boską, o czym ja tu w ogóle piszę? O d.... Maryni za przeproszeniem. Że o burakach? O babci?
No to dzisiaj będzie wprost, drodzy Państwo. Dzisiaj będzie o etykiecie siłownianej. Niby sporo osób już o tym wspominało, ale po obserwacjach na moim własnym gymie sądzę, że warto o kilku sprawach przypomnieć.

1). Na siłownię nosimy ze sobą ręcznik.
Owszem, każdemu może zdarzyć się zapomnieć, i tragedii wtedy nie ma, ale lepiej mieć. Choćby żeby położyć na macie przy rozciąganiu, albo żeby pot nie kapał na bieżnię. Żeby nie było obrzydliwie.

2). Po użyciu maszyny przecieramy ją papierowym ręcznikiem z płynem dezynfekującym.
I tu apel do klubów fitness, które tę kwestię zaniedbują - osobiście nie lubię wchodzić na takie czy inne urządzenie, na którym przed chwilą jakiś pan czy pani woniała intensywnymi ćwiczeniami. Siłownia jest po to, żeby się wściekle zmęczyć i wypocić, ale to nie znaczy, że powinniśmy swoim DNA znaczyć całe terytorium. Nie wycierającym przypominam, że warto zrobić komuś tę przyjemność, klubom nie posiadającym (i tu niegrzecznie wskażę paluchem na nowo powstały obiekt fitness w rodzinnych stronach, wybaczę Wam nie posiadanie piłki lekarskiej, powerbaga, maszyn do nóg, ale braku płynu dezynfekującego - nie) doradzam tę mało kosztowną, ale jakże potrzebną inwestycję.

czwartek, 24 października 2013

Babciu, a dlaczego masz taką wielką lodówkę?

To nie jest żadna Ameryka - wizyty u babci to ciężki kawałek chleba dla osób pragnących stracić na wadze/wyrzeźbić sylwetkę (no chyba, że to zawodnik sumo, on je tyle, że unika go nawet nieszczęsna babuszka, która ma już serdecznie dosyć robienia 200 pierogów na każdą wizytę wnuczka).
Babcia to zazwyczaj bardziej lub mniej miła staruszka, której wraz z pojawieniem się na świecie wnuczka uaktywniana jest przyczajona wcześniej komenda: NAKARMIĆ. Niestety, ktokolwiek programował babcię na ten tryb, zapomniał wgrać jej trybu oszczędnościowego, więc babcia szaleje. Pierogi, kluseczki, kanapeczki, czekoladki, knedliki, wszystko po staropolsku okraszone dużą ilością tłuszczu. Oczywiście są i warzywa. Zasmażane buraczki , takaż kapusta, ewentualnie surówka z kapusty, marchwi i jabłka, koniecznie z dużą ilością cukru i oleju. Niestety, wszystko przygotowane jest w magiczny sposób tak pysznie, że trudno jest odmówić...
Nad efektami boleje cały Internet.

wtorek, 22 października 2013

Big Bang Theory

Hasło "mała zmiana - duży efekt" znają chyba wszyscy. Wujek Google też je zna, co więcej, ma całkiem sporo na temat małych zmian do powiedzenia.


Temat małych zmian poruszam nieprzypadkowo - nie, tym razem nie wpadłam na pomysł zafarbowania włosów na rodzimy blond (byłby to bowiem efekt niewątpliwie spektakularny, acz dość traumatyczny dla otoczenia), nie przerobiłam żadnej z moich sukienek (mama mi zabroniła - mam odgórny zakaz śpiewania w towarzystwie ludzi oraz samodzielnego szycia). Chodzi o wprowadzanie zmian do naszego życia. Takich zmian, które pomogą nam uczynić świat lepszym miejscem, w którym można znaleźć pracę, polegającą na oglądaniu filmików z kotkami na youtubie, pompki na jednej ręce to takie fiku-miku, a księciowie z bajki czekają na każdym rogu. Wciąż jeszcze wierzę, że tak może być ;)

wtorek, 8 października 2013

Alejandro, Alejandro...!

W roli głównej będzie dziś występował Burak.

Jak życie niejednokrotnie nam udowodniło, na buractwo można się natknąć znacznie częściej, niż byśmy tego chcieli. Buractwo w polityce wyłazi na przykład z szanownego pana Klimczaka, który warszawskich "słoików" traktuje jak drugą kategorię ludzi [w tym miejscu chciałam pozdrowić dwójkę moich  ulubionych, rdzennych Warszawiaków, Iwonkę i Maćka, którzy są najlepszym przykładem na to, że to nie o pochodzenie chodzi, a o charakter, a stereotypy możemy sobie schować w kieszeń].


Zdjęcie jak widać, zaczerpnięte w bloga kwestiasmaku.com, który bardzo polecam!

Kolejny typ buraka to Bob. Pseudonim ten artystyczny kryje za sobą mało wdzięcznego człowieka, którego razem z eN miałyśmy okazję poznać mieszkając po prawej stronie Wisły. Bob był właścicielem wynajmowanego przez nas mieszkania. Stanowczo omawiał zabrania z niego swoich kapci, rakiety do tenisa i katalogów od deweloperów sprzed 10 lat. Choć nie tylko. Legenda głosi, że jeszcze przed moim zamieszkaniem w tych złotem obwieszonych komnatach (dosłownie, sic!), Bob potrafił wstąpić znienacka i rozmrozić lodówkę. Lub zmarnować lokatorom pół soboty, umawiając się z nimi, spóźniając skandalicznie rozgrzebywać pokłady piwnicznych staroci w poszukiwaniu cennego skarbu, po czym znów zakopać skarb w piwnicy i odejść - Bob odchodził z pogodą ducha, lokatorzy zostawali z rozstrojem nerwowym.

piątek, 4 października 2013

4, 3, 2, 1....

Komentarz "I'm havin' nightmares with "4,3,2,1..." powinien dać mi nieco do myślenia. Niestety, wstałam mocno rozespana i stwierdziłam, że dziś nie chce mi się wymyślać własnego treningu, wykorzystam gotowca. 

Przeglądając ulubione kanały na youtubie natknęłam się na trening, zawierający w sobie trzy słowa kluczowe: tabata, toning i HIIT - który, jak już wspominałam niejednokrotnie, jest moją wielką miłością. Długość treningu wydała mi się również zachęcająca, około 40 minut - w sam raz, by jeszcze pobawić się później moją najnowszą zabaweczką, TRX-em. 

Założenie treningu - banalne. Rozgrzewka i kilka ćwiczeń, trwających w sumie 34 minuty, każde wykonywane 8 razy, w serii po 20 sekund work i 10 sekund rest (jak to w tabacie - aczkolwiek ona sama w sobie trwa 4 minuty tu było 8 tabat naraz ;) ). Najgorsze w moim odczuciu były oczywiście pompki, przy ostatniej dwudziestce ręce mi drżały ;) Przy cool downie wiedziałam, że może to  nie był najintensywniejszy trening w moim życiu, ale i tak był niezły - nakręcił metabolizm, zmęczył i był fajnym połączeniem treningu interwałowego z wzmacniającym. 


środa, 2 października 2013

Łolkin in Mempis, łoooł....

Swojego czasu namiętnie uprawiałyśmy z eN flatwalking. Jego ideę eN wyjaśnia tutaj, zaś pamiętne te chwile zostawiły we mnie swój ślad w postaci mądrości życiowych. Każdy ma jakieś mądrości, pan Cimoszewicz na przykład, że "PO robi wrażenie, że się boi", pani Górniak, że "najbardziej wzmacniający jest rosół", a pan Puchatek, że "miodek najlepszy na wszytko". Z flatwalkingu mądrości mam dwie:

Mądrość 1.
Od samego chodzenia też można się zmęczyć.
Odkrywczość stwierdzenia nie zna granic, tłumy szaleją, w gremium premiującym do Nobla nastało poruszenie. Prawie jak Ameryka.
Z tym, że zmęczenie i spalanie tłuszczu to dwie różne rzeczy. Owszem, podczas spaceru palimy kalorie (spokojny spacer to około 100-150 kcal w godzinę), ale to raczej nie są kalorie pochodzące z tłuszczu- żeby go spalić, należy podnieść tętno do 65-75% HRmax, czego nie da się raczej dokonać chodzeniem (chyba, że jest to naprawdę szybki, energiczny marsz - ale wtedy to już nie jest rekreacyjny spacerek). Nie jest na tyle intensywne, żeby zużywać duże ilości glikogenu z mięśni, nakręca metabolizm w raczej małym stopniu.

wtorek, 24 września 2013

Foodporn. Tarta razowa.

Ostatnio postanowiłam zaszaleć kulinarnie i stworzyłam tartę razową. Nie była moją pierwszą - wcześniej robiłam już jedną na słodko, tym razem miało być jednak bardziej obiadowo.

Ciasto.Bierzemy 2 szklanki mąki pełnoziarnistej żytniej, wodę, szczyptę soli, jajko i trochę masła (w przepisie było tego 11 łyżek, ja dałam półtora a też wyszło :P ) mieszamy, ucieramy, wyrabiamy kulę ciasta i wkładamy na godzinkę do lodówki. Po upływie tego czasu wkładamy tartę do piekarnika (200 st) na 20 minut.

W międzyczasie szykujemy składniki.
Pół bakłażana (doprawiamy, u mnie był czosnek, odrobina soli i papryka), 20 cm pora, 1 kulka mozzarelli light, dwie figi i pomidor. Można też użyć przecieru pomidorowego, żeby posmarować ciasto przed położeniem składników, ale u mnie obyło się bez tego.


poniedziałek, 23 września 2013

Lord of the Rings czyli na czym polega metabolizm.

Chciałam Wam napisać mądry artykuł na temat metabolizmu, ale im bardziej wgłębiam się w temat, tym głupsza się czuję. Będzie więc po mojemu - prosty przekaz, który pozostawi Wam w psychice niemal tak wielkie dziury, jak "Miłość na bogato". Nie oglądałam ani odcinka, ale śledzę fanpejdża "Filozofia z Miłość na Bogato", więc chodź, pokażę Tobie, że wiem o co cho.

Z grubsza metabolizm to takie reakcje chemiczne, które zachodzą w komórkach i pozwalają im na wzrost, rozpad, zarządzanie strukturą i odpowiedzi na bodźce z zewnątrz. Małymi zarządcami procesów metabolicznych są enzymy, które niczym przemytnicy meksykańskich emigrantów, dorabiają substratom blond włoski i rosyjskie paszporty, przerabiają je w metabolity, a to wszystko odbywa się na tajemnym trakcie zwanym szlakiem metabolicznym. Enzymy nie tylko umożliwiają przeprowadzenie niektórych reakcji poprzez łączenie jednych reakcji z drugimi, a ponadto często przyspieszają ich przebieg.
Szlaki metaboliczne mogą przebiegać dwojako:

środa, 18 września 2013

Ruszyła maszyna po szynach ospale...

Drogi pamiętniczku,
Jest kolejny poranek, kiedy zwlokłam się z łóżka tylko dlatego, że kot darł się niemiłosiernie i poczułam wzmożone pragnienie, by zdzielić go ścierką. Podobne pragnienie czułam wczoraj w metrze, gdy pani obok zawzięcie szturchała mnie ręką, zamaszyście stawiając cyferki na swoim sudoku. Na siłowni wolałam już rzucać hantlami - nie rozumiem, dlaczego ludzie tak dziwnie reagują, gdy wolę ćwiczyć w kąciku z moimi hantlami i sztangą, niż rzucać się na wszystkie maszyny o kolei.
Wypadłam z tematu, drogi pamiętniczku, bo miałam pisać o czymś innym.

O śniadaniu.

Moją pierwszą czynnością po przebudzeniu jest, oprócz kłótni z małą, jęczącą bestią, wypicie kilku łyków wody i doczołganie się do czajnika, by wstawić wodę na kawę. Tak, piję kawę. Wiem, że nie powinnam, ale ją lubię i nic na to nie poradzę.
Następnie przygotowuję sobie placek owsiany (czasem omlet szpinakowy - na zdjęciu), który zjadam natentychmiast.
[Boże, jak ciężko pisze się posty o poranku!]


piątek, 13 września 2013

Męska rzecz.

Parę razy w życiu zdarzało mi się nie być starą panną z kotem. Bywałam młodą panną z adoratorem i chomikiem. Nie wiem, na ile kot zaszkodził memu życiu uczuciowemu, natomiast kilka życiowych doświadczeń nauczyło mnie, że mężczyźni podchodzą do wielu spraw inaczej, niż kobiety. Jojczenie im „jestem gruuuuba” nie ma sensu – w zależności od faceta, zacznie stanowczo zaprzeczać, co wzbudzi nasze wielkie podejrzenia, albo też spojrzy krytycznie i powie „No... może trochę...”, przez co czeka nas parę dni w piekielnej otchłani rozpaczy.

poniedziałek, 9 września 2013

Deszcze niespokojne poszarpały świat.

Scenka będzie z życia wzięta, z gatunku tych dla ludzi o mocnych nerwach (ostatnio tego sporo, może jednak przerzucę się na pisanie thrillerów?). Człowiek jest na diecie (nie, to jeszcze nie ten mrożący krew w żyłach element), pilnuje swojego planu treningowego i daje z siebie wszystko podczas ćwiczeń (nie, to dalej nie to) i nagle bach (to to)! Nadchodzi dzień, kiedy odpuszcza sobie trening, daje namówić na pizzę i piwo, a później pożera pół słoiczka nutelli, którą zachomikował na wypadek wojny (wiadomo, wojna to rzecz okropna i mocno nadwątla życiowy optymizm, nutella byłaby elementem podnoszącym na duchu i dodającym energii – osobiście uważam, że każda fabryka nutelli powinna mieć schron gdzie podczas zagrożenia mogliby uciekać ludzie).

piątek, 6 września 2013

Home Versus Gym

Każdy ćwiczący człowiek staje w końcu przed dylematem, czy lepiej ćwiczyć w domu czy na siłowni. Dziś rozwikłamy ten problem (no dobra, ja rozwikłam!), zestawiając wady i zalety każdego z rozwiązań.

TRENING W DOMU
ZALETY
Za główną zaletę ćwiczeń w domu osobiscie uznaję fakt, że nie trzeba golić nóg :) Nie trzeba się stroić, malować, dopieszczać, żeby wszyscy osobnicy wokół robili „łał” na nasz widok. Prawda, że czasem inni domownicy mogą nas podejrzeć, ale kaman – rodzice widzieli nas kiedyś na golasa, mąż/żona nawet całkiem niedawno, a ewentualni lokatorzy nie pozostający z nami w żadnym rilejszynszipie i tak widzieli nas rano w stanie największego potargania, więc już gorzej być nie może :) Oszczędzamy też czas, który tracimy na dojazd na siłownię, zaś osobnicy nie korzystający z darów korporacji mogą uniknąć bulenia za karnet.
Trening domowy możemy ułożyć sobie dowolnie, wykorzystując posiadany sprzęt, lub bazując na ciężarze własnego ciała. Dla ułatwienia skorzystać możnay z gotowych programów na youtubie, kupionych na dvd – whatever, to rzecz gustu. Polecany jest PX90, T25, programy Jilllian, Zuzki i wiele innych, to kwestia tego, co chcecie osiągnąć :)  Grunt to ruszyć tyłek z kanapy :)

Zdjęcie: facet.interia.pl


WADY
Mniej sprzętu do wyboru, chyba, że ktoś odpowiednio wcześniej zainwestował pieniążki na McDonaldsa i kupił kilka podstawowych sprzętów, dzięki którym można wykonać całościowy trening, równie dobry jak ten na siłowni. Minusem jest też to, że wiele osób ćwiczących w domu totalnie nie zwraca uwagi na technikę ćwiczeń, a warto jednak poświęcić temu odrobinę czasu, wypróbować najpierw kilka pozycji przed lustrem. Technika jest ważna, bo zapewnia nam maksymalne korzyści z danego ćwiczenia, oraz pomaga nam uniknąć kontuzji.

czwartek, 29 sierpnia 2013

What goes around, turns around. Trening obwodowy, bez Justina niestety.

W weekend ciocia Izolda pierwszy raz w życiu miała okazję zrobić prawdziwy, zorganizowany trening obwodowy (w wersji funkcjonalnej). Co prawda bardzo jej to przypominało jej własny trening- killer, z tym, że miało to między poszczególnymi ćwiczeniami uspokajające cardio, no i jak to w klubie fitness, wykorzystywało więcej sprzętu i nie była sama w tej słodkiej katordze, byli i pozostali członkowie Drużyny Pierścienia.

Zaczęło się oczywiście od rozgrzewki. Pani prowadząca energicznie kazała nam machać czym popadnie, oczywiście we właściwy sposób i w odpowiedniej kolejności. Rozgrzewka jak rozgrzewka, nie wykończyła nas zbytnio, więc patrzyliśmy na siebie spojrzeniami mówiącymi „i o co było tyle krzyku?”. Krzyk zaczął się później, jak już zobaczyliśmy, co jest na której stacji. O ile ćwiczenia na nogi (typu wbieganie na step czy włażenie na podest) to nie taki znów problem, to ilość pompek mnie nie zachwyciła... a nie ma to tamto, jak się robi to się robi, a jak się nie robi to pani krzyczy. Co gorsza, jak człowiek ma słabą technikę to krzyczy również. Przysiad ze sztangą spoko, aczkolwiek wtedy trudniej jest utrzymać kolana jak trzeba. Pompka odwrotna na triceps dała mi po nosie ze względu na swoje tempo (pani krzyczała tempo, tempo, tempo, była jak Jillian!) Było mi nieco szkoda, że trening skończył się dość szybko, ale odczułam co trzeba. Całkiem nieźle jak na dzień regeneracji.. bo to właśnie było w planie, ale znowu w życiu mi nie wyszło ;-)

wtorek, 27 sierpnia 2013

Post obrazkowy #2: Migawki z wojaży (czyt. włajaży).


Podczas mojej przydługiej nieobecności napisałam kilka postów, które tkwią w drugim komputerze i nie chcą wyjść. I jeden tkwi na kartce z zeszytu, napisany został w pociągu i przeczytany przez wścibską sąsiadkę, zapuszczającą żurawia. Bardzo nieładnie, proszę pani!
Przyodziawszy zatem wieczorne tekstylia i wyłączywszy na chwilę plik pracowy (jak ja kocham deadliny, człowiek urabia sobie ręce po łokcie, kąpie się w kawie*, bo może akurat wchłonie się przez skórę i przyspieszy krążenie, pobudzając parującą mózgownicę?), stwierdziłam, że można by znów stworzyć post obrazkowy.

wtorek, 20 sierpnia 2013

Miał być łabędź, wyszedł struś.

W Internecie huczy o tym, że Meksykański żigolo okazał się lordem Vaderem chorzowskiego kibola i porobiły się Gwiezdne Wojny. Pani Gronkiewicz- Walz pakuje zabawki, bo chcą jej w październiku zrobić referendum, gdyż nikt w Warszawie jej nie lubi. Co do innych niusów stołecznych, od piątku nasza duma i chluba, linia metra numer 1, znów ma funkcjonować w pełnej krasie. Na Pudlu nuda, a to biust Ewy Chodakowskiej, a to Shakira dumna ze swojego tyłka – nic nowego.
Panie i Panowie, jest dwudziesty dzień sierpnia (no, ma się już ku końcowi, ale zawsze), ptaszki nam ładnie śpiewały, temperatura za moim oknem wynosi w tym momencie 20 stopni Celsjusza a imieninową popijawę zaczynają Bernard, Samuel, Sobiesław, Sabin, Sara, Jan i Samuela (jak ktoś zna i nie ma ochoty spędzić wieczoru przy herbacie, to się może wpraszać J ).

Postanowiłam więc podsycić emocje i dodać posta. Długi nie będzie, bo doświadczenie nauczyło mnie, że ludzie i tak lecą na obrazki. Jak na portalach randkowych, jak nie ma zdjęcia, to nikt nie przeczyta nawet, czy interesujecie się karmą dla królików czy życiem płciowym fretek. No, tu jeszcze dochodzi konieczność estetyki, zrobienia duck-face, ewentualnie przyjęcia kuszącej pozy na tle mebli z czasów Gomułki lub dywanie z Simbą z Króla Lwa. Jak to mówią, hakuna matata ;)
Zabieram Was teraz w podróż w czasie. Nie wynika to z mojej ogromnej potrzeby, ale z faktu, iż podczas mojej krótkiej blogerskiej kariery usłyszałam już zarzut, że tak tylko gadam, a gruba pewnie nigdy nie byłam (od razu uściślam: otyła nie byłam faktycznie, ale nadwagę miałam solidną, 82 kilo dla osoby o moim wzroście wykracza poza normę a mięśnie to nie były). Pozastanawiałam się więc trochę i stwierdziłam, że co mi tam. Póki co nie wrzucam jednak zdjęcia sześciopaka, bo wciąż jeszcze otacza go pierzyna, którą nie wiem jak napiąć. Ale wrzucę, jak się już dowiem ;)
[O! Właśnie, tak a propos metamorfoz, czasami należy pokłócić się z Bozią, że ten kolor włosów, który Wam dała, to niekoniecznie była jej najlepsza decyzja – czego jestem przykładem. No  umiejętność posługiwania się lakierem do włosów tez zrobiła swoje].
No dobra, nie ma co przedłużać. Moje przed i po (buzi nie zaklejam, bo i po co, i tak udostępniam to wszystko znajomym, więc kto mnie zna, to wie jak wyglądam (odkrywcze - dop.red.), a kto mnie nie zna a rozpozna na ulicy - może śmiało prosić o autograf!)

sobota, 17 sierpnia 2013

Ja noszę dres, dres fajny jest!

Dawno, dawno temu dostawałam spazmów przed wystawami Kazara i Gino Rossi. Efektem tych spazmów było zazwyczaj poważne nadszarpnięcie budżetu i zaopatrzenie się w kolejną parę trzynastocentymetrowych szpilek, które owszem, wyglądają bosko, ale nadają się tylko na tak zwane wielkie wyjścia (dosłownie wielkie, zakładając je dobijam prawie do 190 cm ;) ), ale są tak śliczne...
Ostatnio takich spazmów doznaję jednak w zgoła innych miejscach.
Nie, nie mówimy tu o Cheescake Corner, ani o Coffee Heaven (R.I.P. my Tiger Chai Latte - odkąd dowiedziałam się, że masz 420 kcal w średniej porcji - 17 gram tłuszczu, 16 białka i 52 węgli - wiedziałam, że nasze drogi muszą się rozejść...) /tu biedna Izolda spojrzała ze smutkiem i  na swoją czarną jak smoła kawę, którą tak naprawdę kocha, ale nie oszukujmy się, facet na koniu z reklamy Old Spice uświadomił nam o co cho, wystarczy to przełożyć na grunt kawowy ;) /


Wracając do tematu spazmów, bo lekko zboczyłam z kursu - teraz szlocham i wołam o pomstę do wszystkich bóstw opiekujących się moim portfelem (tak naprawdę opiekują się nim jakieś podstępne, złodziejskie gnomy :P ) przed wystawami Nike, Adidasa, Reeboka, City Sporta... Zwłaszcza w tym ostatnim czasem udaje mi się złowić coś fajnego. Pomimo, że wszystkie one obfitują w naprawdę piękne kolekcje, wyglądające jak ósmy cud fitnessowego świata, to jednak ceny powalają, nie każdego stać. Z zachwytem przyjmuję propozycje sieciówek, które również wprowadzają na rynek linie sportowe, jednym z moich faworytów jest tu H&M, z którego pochodzi kilka moich ulubionych spodenek, koszulek, sportowych biustonoszy i absolutnych faworytów - bluzek z wbudowanymi stanikami, dzięki którym świat stał się lepszym miejscem ;)

środa, 14 sierpnia 2013

Post na poważnie. Live your dream and share your passion...

Dziś po treningu, pod prysznicem (wszyscy wiedzą, że pod prysznicem myśli się najlepiej; kiedyś wymyślą wodoodpornego laptopa i spłodzę takie dzieło, że od razu zdobędzie literackiego Nobla, zobaczycie!) zadałam sobie jedno proste pytanie: po co to robię?
Nie prysznic oczywiście, problemu higieny rozstrząsać chyba nie muszę, tych, którzy jeszcze kwestionują takie podstawy, odsyłam do piosenki Fasolek ;)
Dlaczego ćwiczę...? Pomijam kwestię samopoczucia, endorfin, próżności i innych oczywistości, które dotyczą chyba każdego, kto stara się być fit. Prawda zawsze ukryta jest gdzieś głębiej, zawsze jest ten faktor X, który jst zasadniczą przyczyną naszych działań.
I po głebszym zastanowieniu doszłam do wnosku, że tu chodzi o kontrolę. Moje ciało zawiodło mnie już na tak wielu frontach (nie mówię tu tylko o wyglądzie, ciało to maszyna, której części lubią sie psuć - kto mnie zna, wie o co chodzi, nieznajomym muszą wystarczyć ogólniki)... Tyle razy doprowadzało mnie do wściekłości, rozpaczy, furii.. Kulminacją był lipiec zeszłego roku, kiedy sprawdziło się stwierdzenie, że "you never know how strong you are, until being strong is the only choice left".
Kontrola. Choć w tym jednym aspekcie mogę zarządzać moim ciałem jak chcę. Dostarczać mu paliwa, cieszyć ćwiczeniami, doprowadzać do granic wytrzymałości i przetrwać. To przygotowuje mnie, również psychicznie, na nadchodzących kilka miesięcy, które będą niezłą próbą. Muszę być silna. A z każdą pompką, z każdym przysiadem, których nie mam już siły robić, czuję się slniejsza również w środku. Bo wtedy wiem, że mogę wszystko.
Może właśnie dlatego uwielbiam mega forsowne interwały i długodystansowe biegi... Kiedyś nie byłabym w stanie bez zatrzymania przebiec dwóch kilometrów, teraz nawet kilkanaście nie stanowi problemu. Kiedyś nie weszłabym na Chełmiec w mniej niż dwie godziny, a ostatnio na niego wbiegłam (licząc od domu na szczyt góry, 40 minut - może czasowo żadna rewelka, ale sam fakt...)
Sport jest moją pasją, która napędza mnie do działania. Pozwala przetrwać każdy kolejny koszmarny dzień, kolejną wizytę u lekarza okraszoną porcją rewelacji, po których wracam do domu i okładam pięściami bogu ducha winną poduszkę. Wstaję, wkładam dres i ćwiczę do momentu, gdy endorfiny zrobią swoje, na twarzy pojawia się banan, i wiem, że przetrwam.

sobota, 10 sierpnia 2013

Panienka z okienka. Anabolicznego.

Było o IG, więc naturalną koleją rzeczy musi być o oknie anabolicznym. Temat jak dla mnie ciekawy, bo wiele osób wpisuje go w kategorię mitów treningowych, jeszcze inni stawiają je na piedestale prawie na równi z Dylanem/Kelly z "Beverly Hills 90210" (i tu młodsze pokolenia robią wielkie oczy, bo nie mają pojęcia o co cho; droga młodzieży, to taki serial z czasów, kiedy my, starzy ludzie byliśmy jeszcze pozbawieni zmarszczek, a nasze mamy zestawiały bardzo pumpiaste spodnie z poduszkami w ramionach marynarki i fryzurą bardzo w stylu afro).

wtorek, 6 sierpnia 2013

IG czyli Izolda Gawędzi

Gdy pierwszy raz usłyszałam „indeks glikemiczny”, pomyślałam, że to jakieś rififafa, wymyślili sobie jakieś utrudnienie by zatruwać ludziom życie. Niestety, im bardziej zgłębiałam się w temat, tym bardziej byłam przekonana, że rififfafa to ogromne fooopaaaaa  z mojej strony, a dowody naukowe niezbicie świadczą, że coś w tym IG jest.
Indeks Glikemiczny to nic innego, niż wskaźnik zawartości cukrów w danym produkcie spożywczym. Liczba, którą przypisuje się do danego produktu oznacza procent, o jaki wzrośnie poziom glukozy w naszej krwi, po zjedzeniu 50 gram danego posiłku (ja do tej pory nadążam, Wy też powinniście, hocki klocki zaczną się później). (O teraz :P ). Jeśli dany produkt ma IG równe  90 tzn., że po spożyciu 50 gram danego produktu, poziom glukozy wzrośnie o 90 procent w stosunku do tego jak po spożyciu 50 gram czystej glukozy. Pomijając cały proces tłumaczenia, co dzieje się w międzyczasie - suma sumarum zbyt wysokie stężenie cukru we krwi powoduje duży wyrzut insuliny, która spowalnia proces spalania tłuszczu i sprzyja magazynowaniu go w komórkach ciała. Ponadto produkty o wysokim IG zaostrzają apetyt, więc jemy częściej i tyjemy. Niski indeks glikemiczny z kolei powoduje mały wyrzut insuliny, w związku z czym dłużej jesteśmy syci, a jedzenie trawimy powoli i dokładnie.
Produkty spożywcze możemy podzielić na te, o wysokim IG (powyżej 75), IG średnim (50-75) oraz niskim (poniżej 50). Wpływ wysokiego IG neutralizuje błonnik (który spowalnia wchłanianie cukrów do krwioobiegu), ponoć dobrze wysokoindeksowe potrawy łączyć też z białkiem.

środa, 31 lipca 2013

Post Obrazowy czyli co tam Pani przy weekendzie.

(A propos tytułu - tak, wiem, ze jest środa!)

Jestę blogerkom, więc na moim blogu mogę sobie zamieszczać co chcę. Obrazki też. Mądrości prawić będę później, bo pomysłów jest kilka i piętrzą się w folderze „posty do napisania” mniej więcej w ilości, w jakim każdy inny człowiek ma „Pliki do uporządkowania”. Nie, żebym nie była normalna, przyjdzie taki dzień, że odgruzuję komputer… ;)
Dzisiaj postanowiłam Was zamęczyć treścią pod tytułem „moje fantastyczne życie” (no i proszę, jeden poscik a już tematykę „życie prywatne obcych ludzi” można odhaczyć i zostawić Pudelka* na jutro- będzie więcej do czytania, może nawet napiszą coś o pomyśle wystawienia na allegro zużytego pampersa Royal Baby. W końcu powietrze, którym oddychał Justin Bieber też ktoś próbował opchnąć)**

sobota, 27 lipca 2013

Robimy czas.

Otwieram oko, zegarek uparcie wświdrowuje się w mój umysł, w tym miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą był widok klaty i zawadiackiego spojrzenia Adama Levine'a, tam teraz literka po literce pojawia się niecenzuralne słowo.
No tak. Ustawiłam budzik na 5:30, żeby jeszcze przed pracą zdążyć poćwiczyć. „Jeszcze 5 minut”, okłamuję sama siebie, przezornie nie włączając drzemki bo „na pewno się obudzę”. Budzę się oczywiście półtora godziny później, kiedy znów wypowiadając złe słowa – tym razem bardziej cenzuralne i skierowane pod adresem własnej niesubordynacji, a nie bogu ducha winnego budzika. 



Zaraz muszę zasiąść z kawą przed komputerem, ogarnąć wiadomości, fejsa i zacząć pracę. Nie zdążę poćwiczyć. Ale po południu – na pewno. Oczywiście jak na złość, zlecenia „na już” leją się strumieniami, fejs rozprasza, przypominam sobie, że gdzieś tam czekają zaległe artykuły i trzeba ogarnąć precle. Kończę pracę o 22. Jako, że ćwiczenia są dla mnie formą relaksu, więc późna pora nie stanowi dla mnie problemu, ale wiele osób ma nieco równiej pod sufitem (ich wersja), ma mniej samozaparcia (wersja moja).



Jak to zrobić, żeby w nawale obowiązków, między dziećmi, pracą, cerowaniem skarpetek i bywaniem na hipsterskich imprezach jednak dać ciału trochę w kość? Sposobów jest kilka.
1.    Ćwiczyć wieczorem, gdy już dzieci chrapią, mąż/żona/kot zdradza nas w snach z Claudia Shiffer/Bradem Pittem/ Garfieldem. Wystarczy 30-40 minut, by osiągnąć stan samozadowolenia i spalić trochę tłuszczyku, wyhodowanego za dnia pod biurkiem.
2.    Wcale nie trzeba ćwiczyć codziennie – 4-5 razy wystarczy, o ile są odpowiednio skomponowane i poparte właściwym odżywianiem. 2 razy w tygodniu cardio, 3 razy siłowe. Albo interwały. Osobiście lubię ćwiczyć każdego dnia, ale czasem okoliczności nie sprzyjają, wtedy po prostu zwiększam intensywność i ćwiczę co drugi dzień (jak na urlopie :) ).
3.    HIITY :) O tym już pisałam, i w sumie w kontekście powyższego podpunktu wychodzi na jedno i to samo, ale ponieważ intensywne interwały są tym, co lubię najbardziej, więc postanowiłam dodatkowo podkreślić ich cudowne właściwości. Szybka rozgrzewka, 10-20 minut hiciora i rozciąganie.
4.    Egoizm. Oznajmiamy rodzinie, że nie jesteśmy robotem wielofunkcyjnym, potrzebujemy tej godzinki czasu, zaciskamy zęby i pracujemy nad endorfinkami.
5.    Ćwiczymy mimochodem. Zamiast windy schody, przy biurku ściskamy pośladki jak nowicjusz w więzieniu, a zgrzewki wody mineralnej zanosimy nie do bagażnika samochodu/do autobusu, lecz prosto do mieszkania.
6.    Eliminujemy wymówki – zdajemy sobie sprawę, że tak naprawdę zmęczony jest głównie nasz umysł (mało który kopacz z kamieniołomów ma problemy z sylwetką), że wcale nie musimy zamiatać pustyni, że obowiązki domowe można rozdzielić (chyba, że jest się singlem – ale wtedy niewyprasowane skarpetki raczej nie bulwersują) i że zamiast psuć oczy  gnijąc na kanapie i wpatrując się w fascynujące losy Luz Marii, lepiej włożyć dres, na uszy nasunąć słuchawki i pobiegać. Nasze mięśnie brzucha i nóg będą nam wdzięczne :)

wtorek, 23 lipca 2013

Cellulit, najgorszy recydywista ever.

Gdy na ekrany kin swojego czasu weszła polska produkcja (filmem bym tego nie nazwała) „Jak się pozbyć cellulitu”, miałam szczerą nadzieję, że okaże się choć nieco pomocna – wszak cellulit to zmora i siła nieczysta stworzona przez Naturę ze zwykłej złośliwości – jakbyśmy nie miały dosyć problemów z robieniem kariery, pilnowaniem dzieci, odchudzaniem i innymi wyczerpującymi czynnościami. Produkcja oczywiście okazała się kupą, a chwytający panie ze serce tytuł nijak się ma do treści owej rzeczy.
Można oczywiście rozbić świnkę skarbonkę i pobiec do salonu kosmetycznego, w którym wejdziemy do kosmicznej maszyny, zmieniającej naszą pomarańczową skórkę w gwiezdny pył. Efekty ponoć są zaskakujące, aczkolwiek drobny druczek na ulotce informuje, że skuteczność potwierdzona jest na, powiedzmy 70%, więc niestety ryzykujemy, że pomimo wydania ciężko uciułanych peelenów/euro/funtów, znajdziemy się w gronie tych 30% nieszczęśliwców, których kosmiczne cuda się nie imają, a cellulit siedzi na tyłku i nic nie robi sobie z naszych prób jego wyplenienia.

czwartek, 18 lipca 2013

Down Size Me

Kiedyś na TVN Style (to było w zamierzchłych czasach, kiedy jeszcze posiadałam kablówkę i TV służył do czegoś innego niż sporadyczne oglądanie filmów z komputera :) ) oglądałam program o odchudzaniu (szok prawda? :P ). Tak swoją drogą, mam kilka takich naj, np. "Extreme makeover - weight loss edition" i "Opertion Osmin" (jedną z moich ulubionych fantazji jest to, że na miesiąc wpadam w treningowe szpony tego psychopaty, mrrrau). I inną jest ten, o którym chcę wspomnieć, polska wersja tytułowa "Rozmiar w dół", angielską widać w nagłówku.


(Nie mogłam się oprzeć, zdjęcie z "Extreme makeover.." i Chris <3 ;) )

Pierwsza część programu zawsze wyglądała tak, że pokazywano osobę, mającą problemy ze zdrowym odżywianiem oraz aktywnością fizyczną (była np. pani, która żywiła się prawie tylko i wyłącznie Red Bullami oraz odgrzewanym w mikrofali jedzeniem... i to był problem nie tylko w kwestii zmiany jej nawyków - problem polegał też na takim ułożeniu zestawu ćwiczeń, żeby nie dostała od razu zawału).

wtorek, 16 lipca 2013

Keep Calm and Stay Motivated

Są takie dni, kiedy zwyczajnie nic się nie chce. Albo kiedy wszystko wydaje się być bez sensu, zaś każdy wysiłek, jaki wkładamy w ćwiczenia, komponowanie posiłków bądź inną aktywność (siłą rzeczy skupiam się na tej stronie fizycznej, jednak brak motywacji jest problemem, który często atakuje różne sfery życia - zwłaszcza uczniów i studentów ;) ), wydaje się być taki... bezcelowy.
Co zrobić, by jednak pozostać w pełni entuzjazmu i energii do działania? Oto moje sposoby.

1) Motywujące obrazki.
Te znajduję gównie na tumblrze i pintereście, marnotrawiąc długie godziny na zachłannej zazdrości o wszystkie te pięknie umięśnione, gibkie ciała, bez cienia cellulitu, rozstępów i tłuszczu. Muszę oddać sprawiedliwość tumblrowi, który zastawia mniej pułapek - wyszukując bloga pro fitnessowego skupiam się na tematyce pro fitnessowej. Pinterest podstępnie atakuje mnie widokiem ciast, babeczek i ton innych słodyczy. Nie bez przyczyny często widzi się zdania typu "Drogi Pintereście, dzięki Tobie mam ochotę cały dzień ćwiczyć jak szalona i całą noc żreć torty jak prosię". Czy jakoś tak ;) Przykłady takich tumblrowych motywacji można znaleźć np. TU, TU i TU. Pooglądacie, włączy się try "też tak chcę" i ZWOW Zuzki leci jak strzała.

środa, 10 lipca 2013

I feel the prettiest when I'm sweat!

Zaczynając trening jestem jak gwiazda filmowa - nieskalane lico, kolorowe ciuszki i świeży zapach antyperspirantu adidas. Cud miód i orzeszki. Kończąc trening wywołuję powszechne skojarzenia z jaskiniowcem, niestety, nie w wersji "za włosy i do jaskini". Jestem zlana potem, śmierdzę i.. czuję się bosko. Muchy też tak twierdzą :P To trochę sprzeczne z teorią, że kobieta czuje się najseksowniejsza w pończochach, szpilkach i małej czarnej ;) Ale żeby dobrze wyglądać w pończochach, szpilkach i małej czarnej, należy jednak przez jakiś czas powyglądać brzydko...
Jeśli pod koniec treningu wyglądam nadal pięknie i świeżo (hmm.. nie pamiętam kiedy tak ostatnio było ;) ), to znaczy, że ćwiczyłam za słabo. Lubie czuć płonące mięśnie, drżące uda (tak, to uczucie jest miłe w różnych okolicznościach przyrody) i ze świadomością, że robię coś dobrego dla swojego ciała.

Przejdę do rzeczy.
Wiele osób zarzuca blogerom fitnessowym, że są puści, próżni i przykładają nadmierną wagę do ciała, które przecież jest tylko opakowaniem. Oczywiście, nie zgadzam się!

środa, 3 lipca 2013

You gotta get up and try...

But just because it burns doesn’t mean you’re gonna die
You gotta get up and try, try, try...






W sumie wszystko się zgadza ;)

niedziela, 30 czerwca 2013

Pokaż mi swój brzuch a powiem Ci, kim jesteś?!

O tolerancji śpiewał Soyka, o tolerancji powiem i ja. Rzecz niby banalna i oczywista, ale poruszyć ją muszę, bo się we mnie gotuje.
Jakiś czas temu byłam na siłowni świadkiem małego… hmm... incydentu? Można to tak nazwać. Była tam pani o gabarytach, powiedzmy, ponadprzeciętnych. Bardzo ponadprzeciętnych. Ćwiczyła na orbitreku. Przyszło tam również dwóch atletycznych młodzieńców, rzucili okiem na panią, uśmiechnęli się porozumiewawczo i jeden z nich mało dyskretnym szeptem rzucił: „Aaaaale wieloryb”. Pani na sto procent usłyszała, o czym świadczył szkarłat nagle rozlewający się po jej twarzy. Słyszeli i inni, którzy akurat nie mieli na uszach słuchawek i większość zareagowała podobnymi jak Ci gówniarze, pełnymi wyższości uśmiechami. Mało osób, tak jak ja skrzywiło się z niesmakiem.

Bo może i wina za doprowadzenie się do tego stanu należy do pani. Może w ten sposób zajadała stresy, samotność, może po prostu od dziecka była „dobrze” karmiona. To nie jest istotne, ważne, że miała odwagę założyć dres, kupić karnet i ćwiczyć. Widywałam ją tam już jakiś czas, więc to nie był jednorazowy wybryk. Ale takie uwagi mogą ją zniechęcić, mogą sprawić, że poczuje się gorsza, że jej kompleksy urosną i zamiast poczuć się lepiej, wyjdzie z siłowni zdołowana. Przede wszystkim jednak, bez względu na to, czy ma tych kilogramów 50 czy 90, jest człowiekiem. Który ma takie samo prawo jak szczupły mądrala do korzystania z urządzeń, do bycia dumną z siebie i z tego, że nie siedzi bezczynnie, marudząc, że jest gruba. Walczy
Każda zmiana zaczyna się od jednego małego kroczku. Osoby, które się na niego decydują potrzebują wsparcia, nie kpiących komentarzy i negatywnych bodźców. Zwłaszcza, że często są to osoby bardzo zakompleksione, z zaniżoną samooceną. Ich motywacja może być ogromna, ale jeśli są wrażliwe – mogą poddać się już na samym początku.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

She runs at night

Poranne bieganie jest niesamowite. Pierwsze promienie słońca, świat leniwie budzący się do życia... powietrze ma ten specyficzny zapach a przez głowę przewijają się myśli o tym, że dzisiaj wszystko jeszcze może się wydarzyć...
Ma jedną wadę. Jest rano :P I trzeba wstać - co, niestety, wymaga ogromnego wysiłku. Poranne wstawanie na bieganie najczęsciej kończy się tak:

wtorek, 18 czerwca 2013

Elementy w skali makro, czyli o znajdowaniu wartości odżywczych część 1

Zdrowa dieta, składniki odżywcze, witaminki dla chłopczyka i dziewczynki, lalala.  
Krótka piłka – co, jak, dlaczego i gdzie? Mała pigułka – część 1 – MAKROELEMENTY J

POTAS
Zalecana dzienna dawka: 4,6 gram
Korzyści: Wspomaga krążenie oraz funkcje mięśni i nerwów, korzystnie działa też na płodność, pomaga w syntezie białek i bilansie wodnym organizmu. Pomaga też dostarczać tlen do mózgu oraz usuwać z organizmu zbędne produkty przemiany materii.
Niedobór: osłabienie mięśni, zatrzymywanie wody w organizmie, zmęczenie, senność, zawroty głowy.
Najbogatsze źródła (mg/100 gram): suszone morele (1650), migdały (780), orzechy włoskie (480), ziemniaki(450), banany (400), musli (400).

niedziela, 16 czerwca 2013

Healthy vs. Skinny

A teraz tak, wyjaśnijmy sobie raz na zawsze.
Tu nie chodzi o to, żeby koniecznie być chudym i wpasować się w sylwetkowy trend lansowany przez głupie telewizyjne programy typu „Top Model” (tak, moim zdaniem poziom tego programu jest żenujący, nie wnosi nic konstruktywnego,  a przesłanie jakie niesie to primo – rozmiar 38 to Plus Size u dziewcząt mierzących ponad 180 cm wzrostu (wtf?!), oraz że nieważne, czy masz cos w głowie, jak potrafisz schudnąć 10 kilo dla publiczności i przekonująco robisz duck face, to możesz w zasadzie wszystko. Koszmar…). Wszelkim pro-anom też mówię stanowcze nie.
TO nie jest apetyczne:

sobota, 15 czerwca 2013

;)

Myślę, że obrazek mówi wszystko... ;) Choć osobiście uważam, że weekend to najlepszy czas na cheat meal'e :)

środa, 12 czerwca 2013

Wspomagacze

Miałam dziś napisać o czymś zupełnie innym, ale przeczytałam i obejrzałam materiał na stronie TVN24, który sam nasunął mi temat...
Często w pogoni za idealną figurą sięgamy po różnego rodzaju specyfiki, które mają nam pomóc w uzyskaniu idealnej figury. Nie mówię tu o odżywkach białkowych, L-karnitynie czy kreatynie, które są zapewne włączone do diety każdego kulturysty bądź rzeźbiącej mięśnie fitnesski. Chrom, białko i błonnik są moim zdaniem najodpowiedniejszymi i najbezpieczniejszymi "wspomagczami". I ocet jabłkowy, ale też rzadko i w małych ilościach. Trochę o suplementach pisałam tutaj, jednak należy pamiętać, że wszystkie one są uzupełnieniem odpowiedniego sposobu odżywiania, nie jego zastępstwem bądź dietą-cud, która bez wysiłku zmieni nasze ciała w cuda rodem z okładki Shape czy Men's Health.

Jeśli zaś chodzi o spalacze tłuszczu... No cóż. Moim zdaniem działanie mają bardziej psychologiczne, niż rzeczywiste, przynajmniej niektóre. Owszem, samej zdarzyło mi się sięgać po tego typu specyfiki. Pamiętam dokładnie dwa, pierwszym był "Therm Line", który działał tak, ze ciągle chciało mi się pić, więc podejrzewam, że efekt jego działania związany był głównie z wreszcie właściwym nawodnieniem organizmu. Drugim była Linea i tu efektu nie zauważyłam. Obydwa stosowałam przy okazji różnych "od jutra biorę sie za siebie", kiedy wprowadzałam jakieś tam diety. Nasz umysł to bardzo potężne narzędzie, takie tabletki to swoiste placebo, dzięki któremu sami wierząc w ich działanie nieco je wspomagamy... Ponoć istnieje też grupa innych wspomagaczy, znacznie bardziej profesjonalnych, stosowanych właśnie przez kulturystów. Nigdy ich nie próbowałam, więc nie będę się wypowiadać, czy warto.

Jeśli już musicie sięgać po specyfiki, kupujcie je w specjalnych sklepach z odżywkami sportowymi lub w aptekach. Nie sięgajcie po nie wraz z początkiem diety, jeśli już - wtedy, gdy wasz organizm przyzwyczaja się do spalania i chcecie go "podkręcić", choć tu również proponowałabym raczej urozmaicenie treningu niż sztuczne świństwa. Nie szukajcie na aukcjach internetowych, nie kupujcie "cudownego specyfiku prosto z Chin". 

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Avocado

Ostatnio zakochałam się w AVOCADO - jest fantastycznym dodatkiem do kanapek i sałatek. Jest źródłem witaminy E, potasu, magnezu, witaminy C oraz witamin z grupy B: B2 i B6 (witaminy C i E zapobiegają nowotworom, potas z kolei chroni układ nerwowy a także zapobiega depresji i przemęczeniu - dobra rzecz przy obecnej pogodzie...). Ma sporo jednonasyconych kwasów tłuszczowych, które zwalczają zły cholesterol. Jest co prawda bardzo kaloryczne (ok. 160 kcal/100 gram, więc o 50% wiecej niż banany), więc nie należy z nim przesadzać, ale warto włączyć je do diety. Co więcej, ponoć pomaga zwalczyć oponkę! :)


W sałatkach dobrze komponuje się z sałatą, szpinakiem, roszponką, mozarellą, pestkami dyni i pomidorami :) W wersji light bez mozarelli, ale za to z łyżką lub dwiema jogurtu. Pycha!

niedziela, 9 czerwca 2013

Hells Kitchen!

Uwielbiam ćwiczyć. Uwielbiam ten stan, kiedy skamlę, że już nie mogę i robię kolejną serię w zestawie, kiedy pokonuję swoje własne granice - czuję się wtedy wolna, silna i resetuję wszystkie złe myśli.
Niestety, złą dietą można zmarnotrawić każdą ilość ćwiczeń - fakty są takie, że piękne ciało jest efektem w 70% odpowiedniej diety* i tylko w 30% z ćwiczeń. Owszem, są to elementy, które muszą się uzupełniać - sama dieta sprawi, że ciało będzie mało jędrne i wciąż zagrożone efektem jojo, zaś same ćwiczenia wpłyną korzystnie, owszem, jednak na 90% nie osiągniemy wymarzonego celu. Zaśmiecony złym jedzeniem organizm będzie je tak czy inaczej odkładał, ciało będzie opuchnięte, pełne toksyn, poziom energii również nie będzie właściwy.
Właściwe jedzenie, w wielkim skrócie, wyklucza oczywiście fast foody, nadmierne ilości słodyczy (od czasu do czasu człowiek musi, i może, ale niech ten czas to będzie tydzień, nie między śniadaniem a obiadem, obiadem i kolacją, kolacją i śniadaniem..). Ostawcie białe pieczywo i makarony na rzecz produktów pełnoziarnistych. Jedzcie świeże owoce, warzywa, chude mięso i również chudy nabiał. Nie róbcie sobie krzywdy frytkami, macdonaldsowymi burgerami, chipsami i słodkimi, gazowanymi napojami. Warto swój jadłospis oprzeć o piramidę żywienia (w jedynej słusznej, ulepszonej wersji :) ). Nie zapominamy o wodzie!

sobota, 8 czerwca 2013

Cardio VS Siłowe

Często spotykam się z opiniami, że cardio jest do d..y, że nic nie daje, że siłowe to jest to - koniec, kropka.
Pozwolę sobie na małe veto wobec takiej właśnie opinii - bo moim zdaniem wszystko zależy od celu.

Aeroby, cardio, ćwiczenia tlenowe - a wiec wszystko to, co przy odpowiednim poziomie tętna maksymalnego ( ok. 60 -80% HR max) pozwala nam spalać tłuszcz. Podczas ich wykonywania do komórek dostarczana jest większa ilość tlenu, co przyspiesza procesy spalania. Bieganie (<3) , pływanie, ćwiczenia na orbitreku, rower, taniec, aerobik - to wszytsko pomoże porządnie się zmęczyć, spalić tkankę tłuszczową, poprawić wydolność organizmu i wydalić z niego zbędne toksyny.



Nie pomijałabym jednak znaczenia ćwiczeń siłowych. Informacja dla pań - to nie tylko wyciskanie ze sztangą i machanie hantlami :)

czwartek, 6 czerwca 2013

Co pić?

Jedną z pięciu podstawowych zasad, o których już wspominałam, jest picie dużej ilości wody dziennie. Po raz kolejny jednak powtórzę, że wypicie zbyt dużej ilości wody na raz może Wam z organizmu więcej wypłukać i wcale nie nawodni jak trzeba. Optymalna ilość to około 200 - 400 ml wody na godzinę. Chudniecie wtedy także od częstego biegania do toalety ;)



No dobra, woda - jako podstawa. A kiedy sięgać po napoje izotoniczne? Czym one w ogóle są?
Wyróżniamy trzy rodzaje płynów: izotoniczne (które mają taką samą gęstość cząsteczek jak płyny naszego organizmu), hipotoniczne (gęstość jest niższa) oraz hipertoniczne (jak łatwo się domyśleć, gęstość jest wyższa).
To, jaki napój powinniśmy wybrać zależy od intensywności treningu - przedstawię to na podstawie mojego ulubionego biegania.

środa, 5 czerwca 2013

Chude grubasy

Jak już zapewne wspominałam, BMI kłamie i jest jednym z najmniej miarodajnych wskaźników masy ciała. - według niego kulturysta jest otyły a galaretowate ciałko z oponą z przodu, o ile mieści się w jakiś granicach wagowych ustalonych za prawidłowe, jest w normie.
Błąd.
Każde z nas miało w życiu w swoim otoczeniu chudą szczapę o figurze modelki, która w życiu nie brała udziału w zajęciach sportowych (od tego się poci!), zajadała się hamburgerami, frytkami i czekoladą, które zapijała, rzecz jasna, słodkim sokiem lub colą i z radością obrzucała spojrzeniem pełnym triumfu koleżanki ślęczace nad pomidorem, wodą mineralną i spędzające długie godziny na siłowni.
O tak, wiele z nas wtedy dałoby wiele, by przez chwilę być nią i móc nawciskać się wszystkiego do granic możliwości bez najmniejszego wyrzutu sumienia.
I tu właśnie tkwi błąd, który chuda koleżanka pojmie dopiero wiele lat później.
Bo chuda koleżanka w rzeczywisości może mieć.. nadwagę. Nie w sensie dosłownym, ale jeśli policzymy jej stosunek tkanki tłuszczowej do mięśni, to wychodzi jakaś koszmarna liczba, nie wskazująca na nic dobrego.
Jak poznać "skinny fat"? To właśnie taki jedzący wszystko chudzielec, lub osoba obsesyjnie pilnująca by nie przekroczyć dziennie jakiejś mkroskopijnej ilosci kalorii - i w obu przypadkach są to rzeczy śmieciowe, pozbawione jakichkolwiek wartości odżywczych. Nie pija wody mineralnej. Nie uprawia sportu (lub robi tylko ćwiczenia cardio), mało sypia, pali, dużo imprezuje, Wystarczy ściagnąć z takiej osoby ubranie by zobaczyć, że jej skóra jest pozbawiona jędrności, ma skłonność do skórki pomarańczowej, szybko się męczy. Tłuszcz osadza się także na narządach wewnętrznych, powodując takie same zagrożenia, jak u osoby naprawdę otyłej.

wtorek, 4 czerwca 2013

Running. Cheaper than therapy.

Dziś trochę biegająco, ale tym razem bez opisywania co i jak. Motywacyjnie.
Dlaczego biegacie..?



Ja czuję się wtedy wolna. Silna. Zostawiając za sobą każdy kolejny kiloetr, nabieram dystasu do świata, ludzi, problemów. "Wybieguję" wszystkie emocje...
Bo jak mówiłam, umysł też ma znaczenie...



poniedziałek, 3 czerwca 2013

Nic nie jem i nie chudnę! - czyli najczęściej popełniane błędy

Już na wstępie chcę zaznaczyć, że to jest temat bardzo rozległy i jego wątki będą się pojawiały w rożnych wpisach aż do znudzenia – lojalnie ostrzegam J
Błąd 1. Niejedzenie i diety cud.
Najgorszy wymysł cywilizacji. Wypróbowałam i wiem. Dieta kopenhaska na przykład, która polega głównie na nie-jedzeniu okropnie osłabia organizm i w 90% powoduje efekt jojo. Głodówki – jeśli już koniecznie chcecie, to jednodniowe i polegające na piciu wody i soków warzywnych i owocowych. Dlaczego głodzenie się jest błędem? Przecież od jedzenia utyłam!
Tak, to prawda, ale paradoksalnie, lekarstwem na to jest również jedzenie. W momencie drastycznego ograniczenia liczby kalorii nasz sprytny organizm przechodzi w tryb, który ja roboczo nazywam wojennym. Podczas wojny bowiem ludzie jedli często bardzo sporadycznie, wtedy, gdy udawało im się dotrzeć do jakiś zapasów. W takich momentach organizm wychodzi naprzeciw naszemu instynktowi przetrwania i zwalnia przemianę materii a każdy dostarczony posiłek w pewien sposób magazynuje, by mieć dostęp do jakiegoś źródła energii w chwili kryzysu. Dlatego głodząc się owszem, chudniemy, ale też spowalniamy metabolizm i sprawiamy, że możemy przytyć nawet jedząc 1200 kcal dziennie – a to i tak bardzo mała dawka. Żeby schudnąć trzeba jeść!


czwartek, 30 maja 2013

Na pohybel brakowi czasu... HIIT it!

Nie ma to tamto, wymówka "nie mam czasu" od dziś przestaje mieć zastosowanie (dla mnie nie ma już od dawna, ale dla Was przestaje mieć w tym momencie ;) ). Porządny interwał z rozgrzewką i rozciąganiem może trwać zaledwie pół godziny, a poruszy Wasze ciało bardziej niż półtoragodzinny bieg.


Jak to możliwe?
W treningu interwałowym przeplatane są ćwiczenia o wysokiej i niskiej intensywności (wpływa to bardzo korzystnie na pracę układu krążenia i układu oddechowego). Podczas takiego treningu wytwarzają się połączenia kapilarne co to sprawia, że do mięśni dostarczana jest większa ilość tlenu (i tym samym organizm spala znacznie więcej kalorii). Może być on wykonywany w sposób ekstensywny (w którym mamy większą liczbę powtórzeń o poziomie wysiłku 85% HR max, z przerwami [podczas których wciąż się ruszamy!] z tętnem około 65% HR max) lub intensywny (mniejsza liczba powtórzeń ale maksymalny wysiłek, podczas którego w części aktywnej tętno osiąga poziom do 95% HR max, zaś aktywne przerwy są nieco dłuższe i podczas nich tętno wynosi około 60%HR max).

niedziela, 26 maja 2013

:)

Oglądacie HIMYM? :) Pamietacie odcinek z dziewczyną w płaszczu, która miała oszałamiające ciało? :)
Trochę pracy nad sobą i na Was również będą tak reagować ;) Challenge accepted? ;)


sobota, 25 maja 2013

Złota piątka.

Zdrowe życie opiera się na pięciu filarach. Zazwyczaj wymienia się co prawda cztery, natomiast w moim odczuciu piąty jest chyba najważniejszy...
FILAR I. PIJ DUŻO WODY!
Ciało każdego z nas składa sie w 70% z wody. To właśnie ona reguluje nasz metabolizm, usuwa toksyny, nawilża... Spadek poziomu wody o 1% powoduje, że wydajność naszego organizmu spada o ok. 10% (!). Zapewnienie odpowiedniego nawdonienia naszego ciała powinno być zatem kwestią priorytetową. Ile? Około 8 szklanek dziennie, co daje nam 1,5 - 2 litrów, jest to wartość wyjściowa. Należy to jednak rozłożyć na cały dzień, organizm nie wchłonie w siebie całego litra wody, jeśli tyle naraz w siebie wlejemy. Właściwa wartość to 0,2 - 0,4l. na godzinę.
Stąd też wniosek dla biegaczy - jeśli wybieracie się na bieg, który nie przekroczny znacznie godziny, nie musicie zabierać ze sobą butelki z wodą, która jest niewygodna i przeszkadza. Nie odwodnicie się :)

środa, 22 maja 2013

First day of the rest of your life!


Podjąwszy decyzję na wiadomy temat, pełne zapału zaczynamy „od jutra!” (bardziej polecane jest „od zaraz” ale i ja i Wy znacie życie, więc niech będzie, że „jutro”).

Trzeba je jeszcze przetrwać – z doświadczeń własnych jak i wielu znajomych wiem, że pierwszy dzień wbrew pozorom nie jest najtrudniejszy – mamy w sobie jeszcze ten świeży entuzjazm, wielki plan i świadomość, że możemy coś zmienić. Trudności pojawiają się później, ale o tym.. no właśnie, później J
Pierwszego dnia nie zaczynajcie zbyt „ostro”. Nie wprowadzajcie drastycznych cięć jedzeniowych, nie narzucajcie sobie od razu kilku godzin ćwiczeń – zarówno jedno jak i drugie może negatywnie odbić się na Waszym zdrowiu.

poniedziałek, 20 maja 2013

Dieta niełączenia, czyli opowieść z lekka humorystyczna ;)

Zasady tej diety są w sumie proste - oddzielnie jemy białko, oddzielnie węglowodany (ponieważ są zupełnie inaczej trawione i zupełnie różny jest czas ich zalegania w żołądku). Pożywienie dzieli się więc na trzy grupy:

  • Białkową (w skład której wchodzą miesa, wędliny, drób, owoce morza, ryby, jajka, jogurty, kefiry, twaróg, a także warzywa strączkowe)
  • Węglowodanowa (tu z kolei znajdują się produkty zbożowe - pieczywo, płatki, musli, a także ziemniaki, kukurydza, sosy, słodycze, ryż, kasza)
  • Neutralna (warzywa, owoce, nasiona, miód, kawa, herbata, oliwa z oliwek lub soki warzywne).
Produktów z dwóch pierwszych grup nie łączymy, za to dowolnie możemy komponować je z produktami z grupy trzeciej. Owoce najlepiej jeść na pusty żołądek. Ponoć na diecie tej można schudnąć do 2,5 kg w tydzień. Należy pić dużo wody, herbaty (zielonej lub czerwonej), przed każdym posiłkiem wypić szklankę soku warzywnego. Całkowicie wykluczc trzeba alkohol, mocną kawę, słodycze, gazowane napoje.
Osobiście uważam, że jest to jedna z sensowniejszych diet, ponieważ nie polega na głodowaniu i liczeniu kalorii (choć niektóre źródła polecają ograniczenie ilości kalorii do 1000, ale przed tym przestrzegam - do samych czynności życiowych typu oddychanie, praca narządów wewnętrznych itd. nasz organizm potrzebuje około 1500 kcal dziennie!), pomaga oczyścić organizm z toksyn, jest bogata w witaminy i minerały. Nie należy jej jednak stosować dłużej niż 3 tygodnie bez konsultacji z lekarzem.

środa, 15 maja 2013

Przysiądź sobie :)

Turboprzemianę materii ma niewiele z nas - poza tym, nawet jeśli możesz pochłaniać codziennie paczkę chipsów i nawet tego po Tobie nie widać, to nie znaczy, że powinnaś to robić. O grubych chudzielach (tak właśnie, wbrew pozorom wcale nie jest to coś sprzecznego) napiszę innym razem a dzisiaj...
Do lata, do lata, do lata... pozostało już tak niewiele!



Pamiętajcie o codziennej porcji przysiadów - warto! :) Przysiady podnoszą pośladki i sprawiają, że stają się jędrne i bardzo kształtne :)

poniedziałek, 13 maja 2013

Jak zacząć?


Niestety, powtórzę teraz utarty frazes, że wszystko zaczyna się w Waszych głowach – dążenie do lepszej wersji siebie również. By osiągnąć cel, należy sobie go najpierw wyznaczyć :) Jeśli macie ochotę na lody, to najczęściej dokładnie wiecie, że mają to być lody czekoladowe z bitą śmietaną, bądź orzechowe z posypką, bądź wiśniowy sorbet… Podobnie powinno być ze zmianami, które chcemy dostrzec w sobie i swoim ciele. Należy określić (zdrowy i realny!) cel. Nie tylko wagowy. Jakiś czas temu trener na jednej z moich ulubionych siłowni stwierdził, że BMI jest jednym z mniej wymiernych wskaźników. W końcu zarówno osoba otyła jak i kulturysta będą mieć bardzo wysokie BMI, a przecież u jednego sporo waży tłuszcz, a u drugiego – mięśnie. W momencie, gdy zaczniecie coraz więcej ćwiczyć (zwłaszcza, jeśli Wasze treningi opierają się nie tylko na treningach cardio ale również i na siłowych), waga powinna zacząć pełnić funkcję pomocniczą, nie kluczową. Mięśnie ważą znacznie więcej niż tłuszcz.

Na dobry początek...


Zamysł o stworzeniu tego bloga powstał  bardzo dawno temu, jednak wciąż nie czułam się autorytetem na tyle, by udzielać jakichkolwiek rad innym. Teraz też nie uważam, że jestem alfą i omegą, ale też wiedzę i doświadczenie w kwestii dbania o siebie uzyskałam na tyle rozległą, by móc się z Wami nią dzielić. I pomagać.
Co odróżnia mnie od innych? W przeciwieństwie do wielu osób, zajmujących  się poradami trenerskimi i dietetycznymi, nie mogę powiedzieć, że „od zawsze uprawiam sport” bądź „już od dziecka wolałam marchewkę niż czekoladę”. Bzdura. W liceum w-f był dla mnie męczarnią, a na widok Milki do dziś dostaję ślinotoku ;) Kiedyś byłam gruba. I wciąż nie jestem idealna – aczkolwiek dążenie do tego sprawia mi wiele radości.