W weekend ciocia Izolda pierwszy raz w życiu miała okazję
zrobić prawdziwy, zorganizowany trening
obwodowy (w wersji funkcjonalnej). Co prawda bardzo jej to przypominało jej własny trening- killer, z tym, że miało to
między poszczególnymi ćwiczeniami uspokajające cardio, no i jak to w klubie fitness, wykorzystywało więcej
sprzętu i nie była sama w tej słodkiej katordze, byli i pozostali członkowie
Drużyny Pierścienia.
Zaczęło się oczywiście od rozgrzewki. Pani prowadząca
energicznie kazała nam machać czym popadnie, oczywiście we właściwy sposób i w
odpowiedniej kolejności. Rozgrzewka jak rozgrzewka, nie wykończyła nas zbytnio,
więc patrzyliśmy na siebie spojrzeniami mówiącymi „i o co było tyle krzyku?”.
Krzyk zaczął się później, jak już zobaczyliśmy, co jest na której stacji. O ile
ćwiczenia na nogi (typu wbieganie na step czy włażenie na podest) to nie taki
znów problem, to ilość pompek mnie nie zachwyciła... a nie ma to tamto, jak się
robi to się robi, a jak się nie robi to pani krzyczy. Co gorsza, jak człowiek
ma słabą technikę to krzyczy również. Przysiad ze sztangą spoko, aczkolwiek
wtedy trudniej jest utrzymać kolana jak trzeba. Pompka odwrotna na triceps dała
mi po nosie ze względu na swoje tempo (pani krzyczała tempo, tempo, tempo, była
jak Jillian!) Było mi nieco szkoda, że trening skończył się dość szybko, ale
odczułam co trzeba. Całkiem nieźle jak na dzień regeneracji.. bo to właśnie
było w planie, ale znowu w życiu mi nie wyszło ;-)