niedziela, 28 grudnia 2014

Rok 2014

Rok 2015 zbliża się małymi, jednodniowymi kroczkami, skłaniając nas do pewnych refleksji.

Ja również takowe posiadam, posiadam tez postanowienia, które nie są bynajmniej wypadkową przełomu lat, lecz rozmyślań kilku ostatnich tygodni.



Rok 2014 był rokiem pięknym, choć osobiście dla mnie bardzo trudnym. Uświadomiłam sobie w nim w pełni swój wiek i nie chodzi tu o "jestem taka stara"... Nie jestem. Ale jestem już z pewnością dorosła, to nieco przytłacza. Fakt, że brak własnej rodziny daje mi znacznie więcej beztroski, niż moim znajomym, posiadającym już dzieci i kredyty. Z drugiej strony, tak dzieci jak kredyty dają poczucie pewnego celu i przynależności. Wniosek jest jeden. Czas pomyśleć o kredycie :P

środa, 10 grudnia 2014

Ale w koło jest wesoło!

Kiedy w niedzielny poranek przetarłam oczęta, w głowie mej zalęgły się słowa, które w zasadzie tkwią tam cały czas: jedzenie i trening. Znaczy, co dziś na śniadanie i na co mam ochotę pod względem treningowym? 

Śniadanie to jeden z moich ulubionych posiłków i choć prawie zawsze wygląda tak samo (placek owsiany, owsianka z twarogiem czy wieśniakiem, z dodatkami orzechów i owoców), to jest ten rodzaj monotonii, którego nigdy nie mam dość.



Podobnie jest w przypadku treningu obwodowego, który po analizie aktywnościowych pragnień zagościł znów w moich skromnych progach - i po przypomnieniu sobie, dlaczego aż tak go uwielbiam, będzie znów u mnie gościł znaczenie częściej. O samych obwodówkach pisałam już nie raz, zbiór artykułów w tym temacie znajdziecie po jednym magicznym kliku ;) 
Przypomnę jednak kilka zasad: wybieracie sobie dowolną liczbę stacji (u mnie tym razem było 12), w które wplatacie różne ćwiczenia, najlepiej takie, które angażują całe ciało. Wykorzystujcie do tego posiadane sprzęty - piłki, taśmy, trx, obciążenia, podwyższenia - wszystko, co pomoże Wam urozmaicić trening i zmusić ciało do większego wysiłku. Oczywiście taki trening można wykonać nawet be sprzętu, wszystko zależy od Was i Waszej inwencji :) Ponadto pamiętajcie, że w każdym ćwiczeniu możemy modyfikować trudność poprzez większe tempo, większe obciążenie czy bardziej zaawasowaną formę. Świetnym przykładem progresji ćwiczenia pod względem zaawansowania jest chociażby pompka:

Pompka przy ścianie -> Pompka z kolanami na macie-> Zwykła pompka-> Pompka z nogami na podwyższeniu -> Pompka w oparciu na bosu -> Pompka z jedną ręką opartą na podłodze, a drugą na bosu czy piłce lekarskiej etc.

W przypadku obciążeń, sugerowałabym, by nie wybierać za dużych, ale też nie oszczędzajcie się bardzo bardzo ;P - ten ciężar również powinien być dyktowany Waszym zaawansowaniem, stażem oraz tym, jak szybko możecie wykonywać dane ćwiczenie bez krzywdzenia techniki.

Taki trening ma jeszcze jeden plus - w formie przedstawionej poniżej jest odmianą interwału, więc atakujemy niechciany tłuszczyk. Ponieważ macie dowolność wyboru ćwiczeń, możecie je dostosować do dostępnej Wam przestrzeni mieszkalnej i wykonać trening nawet na bardzo małej powierzchni.



Liczba stacji: 12
Rundy: 3
Stacja: 40s work, 10s rest (w czasie restu zerkamy na rozpiskę i przechodzimy do kolejnego ćwiczenia)
Przerwa między rundami: 1,5 min

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Słowa kluczowe czyli jak się trafia do Izoldowego Królestwa

Nie byłam nigdy dzieckiem wybitnym, choć też nie głupim. Być może zabawnym, słodkim, krnąbrnym - owszem. Moi rodzice na nudę nie narzekali, dostarczałam im wielu rozrywek. Na przykład pastując mamie całe mieszkanie przywiezionym z Niemiec (bo w naszym zacnym kraju nie było) dużym kremem Nivea. Pastowałam płyty na ścianach w przedpokoju, meble i okna w pokoju rodziców i własnym... nie zdążyłam zająć się kuchnią, być może dlatego, bo krem się skończył, a ostatki zużyłam na wysmarowanie od stóp do głów mojej ulubionej lalki.
Albo kiedy jako dziecko 4-5 letnie przez nieuwagę mamusi pożarłam cały gar kalafiora z bułką tartą, zostawiając rodzicom same ziemniaczki i jajko sadzone. Kalafior był chyba wówczas rarytasem trudnym do zdobycia, bo po dziś dzień mamusia wspomnienia wydobywa z siebie głosem trwogą zalatującym. Miałam również ograniczony repertuar wokalny (Rolnik sam w Dolinie! <3), a że śpiewanie było moją ogromną pasją, rodzice Rolnika słuchali pierdylion razy dziennie. Mój były sąsiad, lat z dyszkę więcej niż ja, do dziś patrzy na mnie dziwnie, ale cóż, to właśnie ja, nie wymawiając jeszcze "r" i uważając Piotrka za swoją prywatną opiekunkę, darłam się przez okno "Tlotluś, kulwa, nie glaj z nimi w kulululu".
"Tlotluś" ponoć trochę popsuł mu życie, zwłaszcza to podwórkowe ;)

Kiedy jednak nauczyłam się poprawnego wymawiania słów, w czasie do tego przewidywanym, nauczyłam się również czytać i pisać. W miarę upływu miesięcy i lat odkrywałam, jak wielką siłę mają słowa. Że są narzędziem, dzięki któremu można stworzyć lepsze światy - przynajmniej na papierze. Pisałam opowiadania, pamiętniki, jednocześnie pochłaniając tony książek. Kojarzycie ten obrazek, w którym dziecko czyta z latarką pod kołdrą? Ja byłam dokładnie takim dzieciakiem, połykającym kolejne pozycje z bibliotecznych półek.



Ten, typowo średnionawiązujący do tematu głównego wstęp ma jeden wspólny mianownik: słowo. Bo dzisiaj po raz kolejny zgłębiłam się w słowa kluczowe, po których ludzie trafiają na tego bloga.

niedziela, 7 grudnia 2014

Weekend Memories

Lubię weekendy. Większość z nich  (nie każdy niestety) daje mi możliwość wyspania się (na tym polu wciąż nie potrafię dojść ze sobą do ładu i śpię o wiele za mało jak na regeneracyjne potrzeby organizmu), nadrobienia zaległości lekturowych, odwiedzenia rodziny, czyli wszystkiego tego, na co w tygodniu niekoniecznie mogę sobie pozwolić. Najczęściej to w weekend przypada dzień restu, co powiązane z możliwością wyspania się, daje szerokie spectrum regeneracyjnych możliwości.

Nie musi to być oczywiście czas spędzony obrzydliwie leniwie, bo nie do końca o to chodzi ;) O jednym z weekendów chciałam napisać już dawno, dawno temu, ale wciąż jakoś brakowało czasu. Był to jeden z pięknych dni w październiku, kiedy wraz z dwójką przyjaciół postanowiliśmy wybrać się w góry. Nasze pobliskie - Szklarska Poręba.
Muszę od razu zaznaczyć, że góry uwielbiam. Doceniam za piękno, majestat i potęgę. Nie jest istotne, czy to skaliste Tatry czy stare Karkonosze, góry mają swojego ducha, przed którym chyba każdy czuje respekt. Tego dnia pokonaliśmy około 22 km, co w obliczu wertepów z jakimi przyszło nam się zmierzyć (dowody poniżej), pozostawiło niektórym z nas zakwasy stulecia ;) (zdjęcia są autorstwa Kubusiów).


środa, 26 listopada 2014

Gdzie byłam, kiedy mnie nie było. Historia prawdziwa.

Historia zaczyna się dość niewinnie - sielska miejscowość, mały hobbit i pierścień. W międzyczasie piękny elf, zabójczo przystojny piechur i krnąbrny krasnal. Zaczęło się niewinnie, skończyło wędrówką przez kilka światów, żeby wrzucić w odmęty góry zaczarowany pierścień.

W mojej własnej historii jest nieco inaczej. Jest piękna (a co! :P ) Izolda rozmiarów nieprzeciętnych, brak jest Aragorna i Legolasa, ale za to jest wyprawa przez krainę naszą polską, w celach wielorakich.


Jam jest Izolda, tuż przed ostatnią wyprawą! ;)

Początek ma ona na kilka lat wstecz, kiedy to przypadkiem podczas rozmów i wyprawy na pocztę wyszło na jaw, że Izolda posługiwać się słowem pisanym lubi i potrafi, zaś Człowiek Szymkiem Zwany poszukuje kogoś do tworzenia tekstów właśnie. Po wielu naradach i ustaleniach Izolda zaczęła tworzyć teksty, stając się przy okazji ekspertem od budowy i konserwacji bieżni, orbitreków czy innych rowerków, dostając pod opiekę kolejne strony. Historia ta nie ma jeszcze zakończenia, trwa w najlepsze i rozwija się pełną parą. Losy fitness4you.pl i Izoldy krzyżują się często a ostatnio nabrały dodatkowej mocy, ponieważ Człowiek Szymkiem Zwany postanowił, że będziemy kręcić. Nie lody, nie bata, nie hula hop. Filmy.

wtorek, 11 listopada 2014

Love Actually...

Dzisiejszy post będzie wręcz cukierkowy, taki, że Nyann Cat i wszystkie jednorożce będą mogły się schować pod ławkę do wyciskania i gorzko (tak, gorzko!) zawodzić nad bezużytecznością swojego istnienia. Tak. Bo dzisiaj, drodzy Państwo, będzie post o miłości. I to nie tej do sztangi - będzie o prawdziwej, rozżarzonej, takiej, o której piszą Nory Roberts i inne ... yyy... hmm.. no. Jak ktoś czyta romanse, to wie. O! O której piszą scenarzyści latynoamerykańskich telenowel (ach, porke?!)

Jeśli ktoś czyta mnie od jakiegoś czasu, pewnie podejrzewa, że moją pierwszą wielką miłością był McGyver. To niestety nie do końca prawda, ponieważ najpierw zakochałam się w Panu Mirku. Pan Mirek był znajomym moich rodziców i wodzirejem z naszej wsi - to on puszczał muzykę na wszystkich potańcówkach, zarówno tych dorosłych, jak i tych dla dzieci. Wówczas sądziłam, że moja miłość skrytą jest i nieodgadnioną, jednak ogromny foch strzelony w dniu ślubu Pana Mirka mówił sam za siebie. Rodzice mieli ubaw, a ja pozostałam nieszczęśliwie zakochaną pięciolatką... ;)



Później faktycznie przyszedł czas na McGyvera, choć w tak zwanym międzyczasie odkryłam książki i zauroczenia jednym z chłopców z "Dzieci z Bullerbyn", tudzież Gilbertem z "Ani z Zielonego Wzgórza". Zawsze byłam dzieckiem sporo czytającym, żyjącym w świecie marzeń, trochę skrytym i nieśmiałym. Zanim jeszcze zapałałam namiętną miłością do człowieka konstruującego bombę z agrafki i gumy do żucia, wyrobiłam w sobie pogląd, że by chłopcy się we mnie zakochiwali, muszę być zamyślona, zamknięta w sobie i dławiąca w sobie nieustanny smutek. Jakoś nie wzięłam pod uwagę, że to, co sprawdzało się w książkach traktujących o końcu 19 wieku, niekoniecznie musi przekładać się na współczesność. Ziarno jednak zostało zasiane, Izolda została nieśmiałą romantyczką, dziewczęta w koło zaczynały "chodzić z chłopakami", a ja z McGyvera na długi czas zostałam prawie żoną Briana z BSB, o czym pisałam już tutaj :)

[A teraz przerwę swoje własne wywody, bo jak to będzie szło  w tym tempie, to do sedna o którym chciałam pisać tak naprawdę, nie dojdę chyba nigdy... ]

niedziela, 9 listopada 2014

FitPack czyli prezentomania

Święta Bożego Narodzenia to okres szczególny. Człowiek wyzbywa się resztek gotówki, biega gorączkowo po sklepach w poszukiwaniu doskonałego prezentu, i (dość często) robi masę, kusząc się na babcine serniczki i grzańce z goździkami. Wybiórcze jednostki, które często goszczą na tym blogu, zawczasu sprawdzają, które siłownie w okolicach świętowania są czynne, wymuszają na rodzinie obietnice, że "tym razem nie będzie tylko siedzenia przy stole, pójdziemy na spacer", odcinają dostęp do kablówki, żeby po raz kolejny nie oglądać zostawionego samego w domu Kevina na zmianę z "Potopem", lub ewentualnie układają treningowe playlisty z filmami Zuzki na youtubie.

Oprócz części apokaliptycznej (rodzinny spęd/kalorie/goły portfel/co robimy z Sylwestrem?), Boże Narodzenie zawiera część przyjemną. Są to kalorie (wiem, że wymieniłam je w części apokaliptycznej, ale kaman! Sernik! Makowiec! Uszka!), świąteczny klimat (który coraz trudniej poczuć, ale sami przyznajcie, że świąteczne światełka, ozdoby, mróz na oknie i kubek proteinowego kakao mają w sobie coś, takiego, że w środku wydajemy odgłos jak na widok małego kotka)...




Ten czas ma w sobie coś jeszcze - prezenty. Te, o których chcę napisać co prawda świąteczne nie były, raczej październikowe, ale prezent to prezent i jego otrzymanie zawsze cieszy :) (w tym miejscu chciałam pozdrowić ofiarodawcę Szokobonsów :D )

niedziela, 26 października 2014

Fit Konfesjonał

Jakiś czas temu (prawie 2 tygodnie, dżizas, jak to leci jak szalooooone!) Gosia z No Excuses nominowała mnie do "zwierzeń". Ponieważ chyba już wszyscy byli nominowani, bo duuuużo takich postów zdarzyło mi się u Was czytać, więc pozwierzam się tylko, nie nominując nikogo - chyba, że ktoś chce (? ) :)

Uprzedzam, nieco się rozpisałam. Zwłaszcza na końcu :P


1. Twoje motto przewodnie to....?

„You never know how strong you are until being strong is the only choice you have”. 

Jestem osobą, która potrafi posypać się przy małej pierdółce, przejmować drobiazgami, na które inni nawet nie zwróciliby uwagi. Jednocześnie przy sprawach wyższej rangi, tych naprawdę poważnych, wykazuję się zazwyczaj sporą wolą walki.
Ta siła, tak sądzę, wynika zarówno z faktu, że od wielu lat radzę sobie w życiu sama i potrafilam przetrwać naprawdę paskudne kryzysy, jak i ambiwalentnie z przeświadczenia, że gdyby miało wydarzyć się mi coś naprawdę złego, mam wokół siebie kilka wspaniałych osób, które będą walczyć pazurami, bym nie znalazła się na dnie – czemu już nie raz dawali wyraz, za co bardzo im dziękuje :*

2. Słowo, które najlepiej Cię opisuje to....?

Sprzeczność. Jestem pracowita, bywam leniwa. Potrafię jeść czysto jak i spowiadać się ze słoika nutelli. Kocham słońce i lubię mroźne, zimowe poranki. Jestem fit choc jestem i krągła. Potrafię być słodka jak miód i wredna jak Wojewódzki w Idolu ;) No i kocham Burpeesy, ale ich nienawidzę ;)

czwartek, 9 października 2014

Detocell - podsumowanie akcji

Dokładnie 3 miesiące temu rozpoczęłam testy produktu Detocell działające antycellulitowo. Gdy zaczynałam akcję było lato, skóra brązowa a z organizmu wręcz parowała witamina D ;) Zauważyliście, że opalony, radosny słońcem człowiek wydaje się sobie znacznie atrakcyjniejszy, niż w szary, listopadowy wieczór? ;)

Udział w akcji pozwolił mi głębić się w tajniki tego kobiecego koszmaru, który bez właściwej pielęgnacji powraca jak powtórki seriali między sezonami. Czy suplementacja jest do tego niezbędna?

Cóż. To zależy, jak wielka jest nasza determinacja do walki z tym paskudztwem. Przyznaję, że wraz z możliwością zakrywania ud legginsami i spodniami, zapał nieco słabł a kosmetyki antycellulitowe poszły w kąt. Biję się w pierś, aczkolwiek - być może dzięki odpowiedniej diecie, dużej ilości wody lub właśnie specyfikowi Detocell, nie wyglądam jak skórzana kanapa z tymi irytującymi guziczkami ;)

środa, 8 października 2014

Just Like a Pill

Pomimo wielu starań trudno jest dostarczyć sobie wszystkich niezbędnych mikroskładników. Post ten nie będzie bardzo długi, ale może się przydać, zwłaszcza jesienią. Dnia stają się krótsze, odporność spada a mała ilość słońca wpływa na niższą witalność i skłonności do chandry. Jesienią (i zimą) dostarczamy sobie też mniej witamin niż latem, kiedy sezon na warzywa i owoce sprawia, że chętniej po nie sięgamy i siłą rzeczy wraz z pokarmem serwujemy naszym ciałom bomby witaminowe. Suplementy przyjmowane jesienią pomagają nam przygotować się na zimę i uodpornić na ataki wirusów, choć nie tylko.

Kwasy Omega-3
Osobiście przyjmuję je bez względu na porę roku. Przy zakupie sugerowałabym czytanie etykiet – droższe suplementy niekoniecznie okazują się takie, gdy przychodzi do dawkowania. Mają one zazwyczaj więcej EPA i DHA (czyli właśnie nienasyconych kwasów tłuszczowych) i przyjmować ich można mniej (np. 2 kapsułku dziennie zamiast 4). Ponoć najlepsze są kwasy z wątroby rekina (owiany legendą tran jest bardzo przydatny), można je również przyjmować w postaci bardziej naturalnej w oleju lnianym.

Witaminy
Chyba najlepszą opcją jest zakup pełnego zestawu. Witamina D wspomaga odporność i wpływa na mineralizację kości. Witamina A wpływa na wzrok, produkcję hormonów i ogólny rozwój organizmu. Witamina E jest antyoksydantem i chroni przez miażdżycą, a wraz z witaminą A świetnie wpływają na wygląd skóry i paznokci. Witamina K wspomaga gojenie ran, C – wspomaga produkcję kolagenu i podstawowych białek w organizmie, wpływa też na odporność. Więcej na ten temat przeczytać możecie tu, natomiast ze swojej strony zalecam by kupowane przez Was zestawy były chelatowane. Są nieco droższe niż te „zwykłe”, ale mają znacznie większą przyswajalność.

poniedziałek, 6 października 2014

Dieta 50 na 50 - Recenzja książki

Jakiś czas temu dostałam propozycję zrecenzowania ukazującej się dzisiaj nakładem nowego wydawnictwa Vivante książki "Dieta 50 na 50" autorstwa Dr Kristy Varady i Billa Gottlieba. Zgodziłam się i jakiś czas później otrzymałam przedpremierowy egzemplarz. Moje uczucia są... mieszane.



Sam układ książki jest w porządku. W pierwszym autorka przedstawia siebie i współautora, w drugim - ogólnie przedstawia założenia diety i płynące z nich korzyści. Jest tu nieco irytującego lania wody i ciągłego podkreślania, że dieta 50:50 faktycznie działa i opiera się na badaniach naukowych. One również zostają zarysowane (eksperyment na myszach, później - na ludziach). Wielokrotnie podkreślony zostaje również fakt, iż dieta nie wymaga głodówki całkowitej, a w tak zwanym Dniu Ucztowania pozwala na jedzenie tego, czego tylko dusza zapragnie. Następne dwa rozdziały przybliżają szczegóły Dnia Diety i Dnia Ucztowania. Autorka szczegółowo wyjaśnia, co jeść wolno, jak rozbijać posiłki. Zamieszczono również sporo przepisów, które wykorzystać można w Dniu Diety. Rozdział piąty opisuje jak się ma dieta do aktywności fizycznej, zaś w szóstym zawarto wskazówki, jak utrzymać wagę po wyjściu z diety.

Niestety, sama treść książki budzi sporo moich zastrzeżeń. Zacznę jednak od plusów:

niedziela, 5 października 2014

Fit Foto Wyzwanie

Dawno, dawno temu istniało życie bez Internetu. Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić – przez kilka tygodni bowiem miałam dostęp tylko w pracy, w domu zaś mój skromny netbook odmawiał współpracy. Teoretycznie miałam połączenie przez telefon, ale kto miał kiedykolwiek tak marnego srajfona jak ja wie, że to więcej nerwów niż to warte.

Dlatego też nie byłam w stanie na bieżąco wrzucać zdjęcia z #fitfotowyzwania Różowej Klary, ale postanowiłam wszystkie fotki zebrać w jednym poście, opatrując je stosownym komentarzem. Dla przypomnienia, tematyka zdjęć wyglądała tak:



Nie wszystkich zdjęć jestem autorką. Posiłkowałam się też zdjęciami z internetu (będę odnotowywać, które to, choć pewnie będzie widać :) ), nie wszystkie też były robione specjalnie na tę okazję.

#1 WODA
Niezbędny element dnia każdego – nie tylko w postaci kawy ;) Wodę spożywam w ilościach sporych (w czystej postaci około 2l. Dziennie), posiłkując się jeszcze zeiloną herbatą, pokrzywą i innymi tego typu wynalazkami. Na zdjęciu moja ulubiona forma wody tego lata – mrożona zielona herbata z owocami. Pycha!



#2 ŚNIADANIE
Mój ulubiony posiłek dnia. Tu folguję sobie węglowodanowo i kalorycznie. Najczęsciej jest to placek owsiany w różnych odsłonach, podawany z serkiem wiejskim i owocami. Doskonały na energetyczne pobudzenie na cały dzień. Smakuje jeszcze wyborniej, jeśli jest poprzedzony porannym bieganiem...

sobota, 4 października 2014

Zostałam nominowana!

Nominacja do...

… no, nie Oscara. Nie Emmy, Grammy a MTV Music Awards.

Nominowana zostałam przez Aneczkę z La vida es mentolada, ktorą już wszyscy znaciei lubicie (a jeśli nie, to macie szansę – nie pierwszą, nie ostatnią, bo Ania jest inspiracją od dawna i jeszcze w tej roli nie raz tu zagości :) ).

Wolałabym oblewać się lodowatą wodą. Robić pompki. Cokolwiek... ale zostałam nominowana do wyliczenia w sobie cech wyglądu, które lubię, w ilości dowolnej... Zaczynamy.

niedziela, 28 września 2014

Być kobietą...

Nadszedł czas na kolejny post dedykowany antycellulitom. Powoli ubywa zapasów w ostatnim pudełku – aż szok, jak szybko potrafią zlecieć 3 miesiące! Ponoć z wiekiem czas leci coraz szybciej, a ponieważ jestem już jedną nogą w grobie, więc możecie sobie wyobrazić. Mój czas to Pendolino na trasie Warszawa – Wrocław (ponoć ma jeździć już od grudnia, wolę sobie nawet nie wyobrażać ceny biletu...)

***

Być kobietą nie jest łatwo, co podkreślałam już wiele razy. Rządzą nami hormony, musimy tryskac urokiem osobistym, humorem, być mądre (ale jednocześnie uroczo głupiutkie i wciąż w potrzebie, by mogli nas ratować nasi herosi), pracowite i, co gorsza, musimy być piękne.
Piękno jest na szczęście kwestią umowną i mocno subiektywną, w dodatku jego kanony z dekady na dekadę zmieniają się co rusz. Jak dla mnie na przykład Cindy Crawford z ery modelingu zeszłego wieku jest o wiele piękniejsza niż chuda Anja Rubik (choć Anja również jest urodziwa, nie przeczę :) ), tak czy inaczej, na to, co z nami zrobiła matka natura w większości wpływu nie mamy, ale musimy być zadbane. Ile godzin zajmuje wydobycie z siebie „naturalnego piękna”... ileż to katorżniczej pracy, minut spędzonych na wypowiadaniu brzydkich słów w łazience!



niedziela, 14 września 2014

PMS - Poradnik Przetrwania dla płci obojga

Ona.



I znów nadszedł ten dzień w miesiącu, kiedy to zbliżają się te kolejne dni w miesiącu a mnie denerwuje wszystko, począwszy (i skończywszy) od (na) mojego męża- idioty, który zamiast jak raz zachowywać się jak facet, chodzi na palcach, pyta „czego chcesz, kochanie?”, idiotycznie się uśmiecha i akurat jak chcę, żeby był obok, przytulił, powiedział że kocha, to go nie ma. O tak, wtedy akurat mu się przypomina, że miał coś do roboty w garażu, a jak mu pięć razy powtarzałam, że coś w aucie stuka, to nie słuchał. Kretyn, za co ja wyszłam..?

5 min później...
Kocham mojego misia, skarba najsłodszego, przyniósł mi czekoladę...

2 min później...
No kretyn jak nic. Jak mógł mi przynieść czekoladę, przecież wie, że się odchudzam bo jestem gruuuubaaaa ;( A może jest takim ukrytym feedersem i chce, żebym była wielka i ogromna jak szafa z nowego katalogu Ikei, żebym już się nie podobała nikomu poza nim?! A on się zapisał na siłownię... no dobra, ja go targam  na tą siłownię, o się z lekka zapiera, ale skoro mnie karmi, to pewnie upatrzył tam sobie coś młodszego i ładniejszego i, o zgrozo, SZCZUPLEJSZEGO, i będzie chodził jej prężyć bicepsa, a ja będę trzymana w domu z narastającymi fałdami. O niedoczekanie jego!



30 min później...
Kocham mojego męża. 2 słowa, a ja już wiem, że naprawdę to mężczyzna mojego życia. Powiedział: „kochanie, schudłaś?”

30 sekund później...
Jestem gruuuuuubaaaa ;(

Pomarańczowa Dieta

O cellulicie napisaliśmy już naprawdę sporo.
Było o rodzajach, o specjalnym treningu – było niemal o wszystkim,  ale przyszedł czas na kolejny odcinek relacji pt „Izolda w krainie Detocella” i poruszenie drażliwych tematów.

Zarówno ja i Detocell mamy się świetnie – Detocell nawet nieco świetniej, bo moje nerwy są notorycznie szargane przez różne losowe wypadki, zaś Detocell zgodnie ze swym przeznaczeniem, jest codziennie zjadany i czuje się spełniony. A propos zjadania – dziś będzie nieco o antycellulitowej diecie.

Zasadniczo odżywianie, które pomaga w zwalczaniu pomarańczowej skórki nie różni się od tego, jak powinna wyglądać nasza codzienna, zdrowa dieta w ująciu ogólnym – tak, by zapewnić nam zdrowie i świetny wygląd (i to zarówno w wydaniu damskim, jak męskim).

Należy zatem wyeliminować:
  • rzeczy smażone na głębokim tłuszczu, 
  • bardzo ostro przyprawione – sprzyjają zatrzymywaniu się wody pod skórą,
  • sól -  tej samej przyczyny, co powyżej,
  • słodycze, fast foody – nic, co sprzyja odkładaniu się tłuszczu w biodrach nie pomoże z opornymi grudkami i „oko za oko, ząb za ząb” w tym wypadku nie działa,
  • papierosy – są źródłem toksyn i osłabiają komórki krwionośne, sprzyjając obrzękom,
  • kawę (lub ograniczyć jej spożywanie) – o ile peeling z fusów kawy pomaga w walce ze skórką pomarańczową, o tyle jej nadmiar od środka zdecydowanie szkodzi,
  • alkohol (toksyny, obrzęki),
  • cukier i wysoko przetworzone produkty.

czwartek, 28 sierpnia 2014

Not DIET but LIFESTYLE. Powrót Amelki i Fit Świruski.

Niedziela
Nazywam się Amelka i kojarzycie mnie już pewnie z wcześniejszych postów bloga. Jestem zwyczajną dziewczyną z sąsiedztwa, nie mam przesadnie umięśnionego ciała, żyję sobie w dużym mieście z dużym kotem u boku. Moje życie jest jak Wasze – tu zakupy w Biedrze, tam rwanie pomidorów, czasami jakaś rozrywka w postaci kina czy namiętnego śledzenia Pudelka i innych twórczych stron.



Odkąd pamiętam, mam coś do zarzucenia swojemu ciału. I odkąd pamiętam, wszyscy mówili, że żeby schudnąć trzeba mało jeść, dużo ćwiczyć i wtedy są efekty. Oczywiście, zasłuchana jestem strasznie, bo przecież muszę schudnąć, by pięknie wyglądać nago jeszcze zanim odnajdzie mnie brytyjski azjata i wsadzi przed lustro, każąc przed kamerami spowiadać się ze swoich niedoskonałości. Ćwiczyć nawet lubię, chodzę sobie na zumbę i mam jednokilowe ciężarki. Najcięższe dopiero przede mną – dieta. Okropne słowo, na samą myśl chce mi się jeść. Tak. W sumie, skoro od jutra będę na diecie, to dzisiaj jeszcze mogę sobie pozwolić, co nie? Najlepiej jak najwięcej, zjem sobie to spaghetti a na deser trochę białego, pachnącego chlebka z nutellą. Tak ze trzy kromki. I zjem winogrona, żeby nie było całkiem niezdrowo. I napiję się soku pomarańczowego, w reklamie mówili, że to samo zdrowie i witaminy. A muszę mieć witaminy, co nie? Wszak na tej diecie pewnie trochę mi skóra zszarzeje i w ogóle zmarnieję, więc witaminy to podstawa. Tak. Od jutra zaczynam.

Poniedziałek
Dieta nazywa się kopenhaska.
Zważyłam się, zmierzyłam, zawiesiłam zdjęcie Anji Rubik nad lodówką i oto nadchodzę, bojowo nastawiona! Na śniadanie mam kawę z łyżeczką cukru. BożęJaCięNieMogę, jak ja nienawidzę diet! No ale Amelka, sama chciałaś, a żeby pozbyć się sadła, trzeba cierpieć. Byle do obiadu. Na obiad mam jajko i szklankę szpinaku. SZPINAKU, fuj! Żeby to jeszcze możn było z żółtym serkiem, mmm.. mmm... a może od jutra zacznę, dzisiaj jeszcze jem ten ser, bo to z głodu zdechnąć można. I makaron. Dobra, od jutra zacznę.

Relacja z losowania nagród Detocell. I znów woda, dużo wody!

Zanim przystąpię do relacji z tak znakomitego wydarzenia, jakim było losowanie nagród w konkursie Lets FIT Together i Detocell Academy chciałabym przytoczyć jeszcze jeden cellulitowy fakt oraz garść wiedzy powiązanej z tematem - choć nie tylko, tym razem skorzystać mogą wszyscy :)

Na stronie Detocell można wyczytać, jakie są rodzaje cellulitu ze względu na sposób powstawania. Wyróżniamy zatem:
-  cellulit lipidowy (tłuszczowy), który powstaje w wyniku zaburzonego mikrokrążenia oraz nieprawidłowego metabolizmu tkanki tłuszczowej (w wyniku jej nieprawidłowego rozkładu tworzą się charakterystyczne grudki). Jest to ten rodzaj cellulitu, który spotyka się u kobiet ze zbyt dużą masą ciała.
- cellulit wodny (obrzękowy), który powstaje w wyniku podskórnych obrzęków i gromadzenia wody, co jest wynikiem złego krążenia krwi i limfy. Występuje głównie u kobiet szczupłych, nasila się z kolei w drugiej połowie cyklu miesiączkowego.

Tematem dzisiejszej lekcji będzie zatrzymywanie się wody w organizmie, o której zapewne wiele z Was słyszało, a mało kto wie, skąd to się właściwie bierze i jak temu zapobiegać. Zatrzymywanie się wody w organizmie to problem zarówno mężczyzn jak i kobiet, o czym wiedzą zwłaszcza osoby przygotowujące się do zawodów fitness. Często mają oni problem nie tyle z nadmierną ilością tkanki tłuszczowej, ale właśnie "zalaniem" wodą, uniemożliwiającym właściwe podkreślenie wypracowanych sumiennie mięśni. Powody są różne - nieprawidłowości w gospodarce hormonalnej, zbyt duża ilość soli i wysoko przetworzonych produktów, tabletki antykoncepcyjne, spożywanie zbyt dużej ilości nabiału, alkohol, brak ruchu, a paradoksalnie także spożywanie zbyt małej ilości wody.
Detocell, nie tylko zwalcza cellulit, ale ma również działanie diuretyczne, co oznacza, że wspomaga pozbywanie się niechcianej, zatrzymanej pod skórą wody. Ja mam jednak jeszcze kilka sposobów - i chętnie się nimi z Wami podzielę.

  • Ziołowe herbatki, do moich faworytów należy pokrzywa, którą spożywam w dużych ilościach, bo mi ogromnie smakuje. Dzięki babci mam także spory zapas zerwanej w ogródku, ususzonej pokrzywy, która smakuje zupełnie inaczej niż ta dostępna w formie herbatek. Dodatkowo internety mówią, że pokrzywa pomaga usuwać stany zapalne w układzie moczowym i jest bogata w witaminę C, K, E, B1 oraz fosfor, mangan, krzem i wapń, a także wzmacnia włosy i paznokcie. Drugim moim faworytem jest mięta, również zbierana w ogródku i suszona przez babcię (jak widać, babcia w wyniku stanowczych protestów przeciw górom jedzenia postanowiła dogodzić wnuczce choćby zielskiem, które wnuczka spożywa <3 ). Działa moczopędnie i reguluje trawienie.

  • Woda z cytryną, która także ma działanie silnie diuretyczne, ponadto pozwala na pozbycie się z organizmu soli. 
  • Arbuz (a że teraz jest wyjątkowo tani, tym bardziej warto po niego sięgać). Arbuz w ponad 90% składa się z wody i działa mocno moczopędnie. Pomaga oczyścić nerki i zapobiega powstawaniu kamieni nerkowych.
  • RUCH!!  - jak widać, dobry na wszystko :)


Ponadto są jeszcze inne zioła, które mają silne działanie diuretyczne i należą do nich czarny bez, skrzyp polny, mniszek lekarski, brzoza brodawkowata, lubczyk ogrodowy, pietruszka zwyczajna i jałowiec pospolity.

niedziela, 24 sierpnia 2014

Setny post: Śpiąca Izolda.

Jedną z rzeczy, których o mnie (chyba) jeszcze nie wiecie jest fakt, że potrafię zasnąć w niemal każdym środku transportu. Spałam już w pociągach, autobusach, tramwajach, dosypiałam w metrze. Samochody to rzecz oczywista – jestem jak dzieci, wożone przez rodziców po osiedlu, bo tylko w ten sposób są w stanie zasnąć – słyszę dźwięk przekręcanego kluczyka i moje powieki robią się ciężkie prawie tak, jak mój tyłek ;) Ostatnio trochę z tym walczę (sukcesywnie!), ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Moja przyjaciółka po dziś dzień wypomina mi, że spałam na wycieczce dżipem po Saharze, obrywając łbem o blaszany sufit niemal przy każdej piaskowej górce, czyli często... Na swoją obronę mam tylko to, że noc wcześniej nie spałam, ale to tak czy inaczej był hardcore..


Gwiazdami zdjęć tego posta są Wtorek (kot) i Miauki (ponoć też kot, ale krążą plotki, że to albo niedźwiedź albo zupełnie nowy gatunek)


Być może bierze się to stad, że jestem notorycznie niewyspana. Z reguły kładę się spać między północą a drugą w nocy, wstaję między 6 a 7 (z obowiązkową przerwą o 4:30, bo wtedy budzi mnie Wtoras domagając się śniadania; mądralom od wychowywania kotów od razu mówię, że ignor w tym wypadku nie działa, próbowałam. Kilka dni z rzędu byłam omiaukiwana i deptana od 4:30 do momentu wstania z łóżka).

niedziela, 17 sierpnia 2014

Konkurs Detocell Academy & Lets FIT Together!

Ufff... Wróciłam z urlopu. Czas  na powrót do życia, w którym "jestę blogerę" ;)

                                                      *  *  *
Minął już miesiąc, odkąd zaczęłam testować produkt Detocell na cellulit - i ku memu zdziwieniu, on naprawdę działa :) Moja skóra stała się ostatnimi czasy znacznie jędrniejsza - nie wiem, na ile wpływ ma tu preparat a na ile np opalenizna, która zawsze pozytywnie wpływa na wygląd sylwetki, ale oględziny z bliska, face to face z tym paskudztwem (cellulitem w sensie, nie z Detocellem :D ), pozwalają  stwierdzić, że faktycznie jest go zdecydowanie mniej - potwierdzają się więc pierwsze wrażenia.

niedziela, 10 sierpnia 2014

Slim Express czyli szybka redukcja centymetrów

Mężczyzna ma ponoć w życiu za zadanie zbudować dom, spłodzić syna i zasadzić drzewo. Na drodze do realizacji tych odgórnych założeń stają mu często przeszkody w postaci pięknie czerwonego porsche, ponętnej blondynki z trzeciego piętra, która na matkę dzieciom niekoniecznie się nadaje, no ale ten gors! Nie każdy mężczyzna potrafi się też posługiwać łopatą.

Kobiecie przypisuje się zaś rolę żony i matki, co wcale nie jest najprostsze, bo potencjalnego męża trzeba najpierw jakoś zwabić a później, gdy już urodzi mu się piękne acz wrzeszczące potomstwo, pilnować by nie polazł do tej nieznośnie szczupłej szantrapy z trzeciego. Słowem - trzeba być wiecznie zadbaną, szczupłą i ponętną. Trzeba się odchudzać...

I tak oto w kobiecie rodzą się sprzeczności. Bo z jednej strony chcą mieć tego wymarzonego księcia z bajki, z drugiej - chcą się po prostu najeść czekolady, lodów i ciastek, zapić butelką czerwonego wina i drugą, babski wieczór  koleżanką taki zrobić, i nie wstać następnego dnia rano w te pędy gnając na bieżnię, żeby spalić te wyrzuty sumienia, ale właśnie żeby móc regularnie się nażreć i nie tyć.



Niestety, drogie panie, nie trzeba nawet badań amerykańskich naukowców by stwierdzić, że tylko ułamek procenta kobiet na świecie ma przemianę materii, umożliwiającą tego typu ekscesy zaś ten ułamek procenta swoją szczupłością może i wzbudza zawiść, ale sposobem żywienia zdecydowanie buduje sylwetkę Skinny Fat.

niedziela, 3 sierpnia 2014

Nie taki tłuszcz straszny jak go ulewają.

Wchodzi Kowalski do Mc Donaldsa. Kowalski ma sporą nadwagę, boczki wylewają mu się zza paska, posapuje jak lokomotywa z wiersza Tuwima – bo musiał tu dojść aż z parkingu (to już się przecież liczy za ruch! Jest aktywny fizycznie, prawdaż?). Zamawia Big Maca z frytkami i nuggetsy, koniecznie z Colą Light – żeby oszczędzić nieco kalorii. Hamburgera dodatkowo dosala, bo lubi, jak jest wyraziście. Zajada ze smakiem, po czym wsiada za kierownicę i jedzie do domu. Tam czeka obiad – żona robi takie pyszne schabowe i zasmażaną kapustę!



Po jakimś czasie, podczas badań okresowych, okazuje się, że ma ogromnie wysoki zły cholesterol (genetycznie pewnie!), nadciśnienie (to przez te stresy) i poziom tkanki tłuszczowej wskazujący na otyłość. Ale to nie jego wina. Wszyscy w rodzinie są przecież grubi.



Mariolka jest córką Kowalskiego, posturą od ojca mniejsza, ale również sążna. Mariolka lubi na deser zjeść tabliczkę czekolady, a w szkole na drugie śniadanie oprócz przygotowanych przez mamę kanapek z białego chleba, zjada 7daysa i zagryza batonem. Wszak uczy się, organizm w stresie i głodzie wiedzy, potrzebuje cukru, prawda? Na obiad zjada to, co cała rodzina.

sobota, 2 sierpnia 2014

Ona maaaaaaaaaaaaaa siłę.

Przychodzi w życiu taki czas, kiedy nawet Izolda czuje się przytłoczona nadmiarem rzeczywistości. O! Jak w piosence Kasi Nosowskiej, czasem trzeba podleczyć duszę z silnego jej przedawkowania (tak, w piosence było o umieraniu, ale chodzi o samo porównanie). Energia, którą każdy ma w mniejszym bądź większym stopniu kiedyś się jednak kończy i mocno wpływa to na naszą samoocenę, postrzeganie świata a w rezultacie- na nasze działania i decyzje. „Zaliczamy dołek”, co jest na tyle niebezpieczne, że doły są trochę jak taka równia pochyła – i trochę brak sił, żeby wspiąć się z powrotem w górę. W idealnym świecie powód „dołka” byłby jeden, ale w rzeczywistości jest ich zazwyczaj pierdylion i zmiatają naszą radość życia jak Godzilla wieżowce w Tokio. No znacie to, emocje niestety gorsze niż przy rwaniu porzeczek.


Tak czy owak, mnie ten stan dostał w swe ręce tuż przed urlopem. Nie wgłębiając się w szczegóły (teoretycznie skoro już mówię, to powinnam wylać jad, żółć i pomyje na wszystkie osoby i rzeczy, które są powodem tego stanu – ale po co? W środku już swoje przetrawiłam i nie zamierzam trzymać negatywnych emocji, chcę je wywalić i stać się znów głazem ;)  Od żółci robią się zmarszczki, wolę nie ryzykować :D ). Swoje odwalił czas, medytacja i... pasja. I dobre towarzystwo osób, na które zawsze można liczyć.


czwartek, 31 lipca 2014

Trening na pomarańczowo?

Przekopałam internety.
Nie jest to nic nowego, internety przekopuje każdy z nas wiele razy dziennie, w różnych celach. A to, żeby wiedzieć, czy Justin TImberlake nie zostawił Jessici Biel i mamy szansę na złowienie go w Gdyni, a to czy nie stwierdzono jednak, że Nutella działa silnie odchudzająco, w poszukiwaniu sprawdzalnej prognozy pogody czy wiarygodnych testów kosmetyków. Sprawdzamy, co słychać u tego, którego dziewczyna czyta blogi i czasami podśmierduje rosołem, czy Radomska znów wybrała się na siłownię i czy Coma nie zagra niemal na naszym podwórku (nie zagra :( ).

Tym razem jednak, w ramach dalszej współpracy z Detocellem (jest pierwsza opinia! "Ależ Ty masz delikatną tą skórę na boczku... ciekawe, czy to ten Detocell czy te litry wypijanej przez Ciebie wody..."*) przeszukiwałam internety w poszukiwaniu informacji, jakie ćwiczenia są najlepsze na cellulity.
Sam Detocell przygotował zestaw wspólnie z Ewą Ch. (ćwiczył go ktoś?), ale ja szukałam konkretnie, czy muszę wprowadzać jakieś inne formy ruchu, czy też te, które już ukochałam, są wystarczające.

wtorek, 22 lipca 2014

Detocell - pierwsze wrażenia

Kuracja suplementem Detocell, która ma za zadanie wyplenić z mojej skóry cellulit (bo jest brzydki! :P ), rozpoczęła się 12 dni temu. Trudno jest po tak krótkim czasie zauważyć i opisać bardzo spektakularne efekty, niemniej postaram się przybliżyć swoje odczucia.

Same kapsułki są... zwyczajne ;) W opakowaniu znajdują się 3 listki tabletek, każde po 10 - więc łatwo jest kontrolować ich przyjmowanie. Tabletki położyłam w zasiegu wzroku i przyjmuję je, zgodnie z zaleceniem, raz dziennie - do śniadania. Zaglądam również na stronę Detocell, z której dowiedziałam się, że poniższy obrazek wcale nie jest prawdziwy! 


Za fakt ten odpowiadają damskie hormony (estrogen, którego wysoki poziom utrudnia mikrokrążenie, upośledza dostarczanie tlenu oraz składników odżywczych, a takze  progesteron, który sprawia, że łatwiej powstają obrzęki). Ponadto tkanka łączna u kobiet jest zdecydowanie bardziej rozciągliwa, niz u mężczyzn, przez co tworzące się tłuszczowe grudki - cellulit własnie - ma miejsce, by wepchnąć swoje trzy grosze i zadomowić się pod skórą (co nie ma miejsca u mężczyzn, bo jak na twardzieli przystało i skrórę mają iście hipopotamią).

poniedziałek, 21 lipca 2014

Demotywatory.

Powiedzmy, że jest środa.
Powiedzmy, że nasza bohaterka ma na imię Amelka. Amelka jest mniej więcej w moim wieku, ma kota o imieniu Poniedziałek ( :P ), pracuje zawodowo, pisze bloga i ma kręćka na punkcie trenigów. Brzmi znajomo?
Pewnego dnia, powiedzmy, że był to czwartek, Amelka wróciła do domu potwornie zmęczona. Znacie to - niby już piątek, ale wciąż jeszcze nie bardzo, codzienne obowiązki dokopują, a tu jeszcze w autobusie Pani Mocno Starsza mówiła do niej tekstami z Pisma Świętego, tusz w drukarce się skończył a w Lidlu były same serki wiejskie zwykłe, nie w wersji lekkiej. Koszmar.
Amelka czuje, że już nie podoła, że musi to jakoś rozładować, że bez względu na wszystko potrzebuje treningu. Najlepiej treningu i czekolady, ale jest na szczęście dość leniwa i nie chce jej się złazić do sklepu tylko po czeksę, a iść na siłkę z czeksą to wiecie - nie wypada. To jakby puszczać w kościele Behemotha, po prostu pewnych rzeczy się nie robi.

Zdjęcie: http://liverichly.me/


Amelka postanawia jednak na chwilę odetchnąć, bierze do ręki książkę, spoczywa na łożu, które okazuje się wygodne jak jeszcze nigdy. Książka wciąga, Poniedziałek już nażarty do wypęku mości się na nogach i rozpoczyna aktywny mruczing. Amelka głaszcze go ochoczo, odkłada książkę i wtula się w koci łeb. Poniedziałek obejmuje ją łapami, bo to wyjątkowo przytulaśny kot (a ostatnio nawet pokazał się od strony kociej dz..ki, tuląc się do każdej kobiety nawiedzającej amelkowy dom... tak, Amelka była zazdrosna! ). Robi się ciepło, bezpiecznie, problemy odlatują i może by tak przełożyć ten trening. Dziś miały być tylko aeroby, więc przełoży je na następny dzień i zrobi razem z łapami, i tak miała przecież krótszą sesję dołożyć...

Konkurs Slim Express - Wyniki

Brak czasu to najgorszy wróg korzystania z dobroci zabiegów, jakie dano nam do przetestowania. Jednak jako, że urlop zaczynam very soon, mam ogromną motywację, by jednak odwiedzić pobliską Zieloną Górę i oddać się we władanie lasera ;)

Taką możliwość będą miały również cztery wspaniałe istoty, biorące udział w konkursie. Dziękuję Wam bardzo za piękne wypowiedzi! Potwierdza się teza, że co prawda samo ciało, choćby nie wiem jak rewelacyjne, to jeszcze nie piękno, ale dbanie o siebie ma niezaprzeczalnie spory z tym peknem związek. Z pięknem, pewnością siebie i zdrowiem - czy to nie są trzy rzeczy, o które warto walczyć? :)

Zwyciężczyniom serdecznie gratuluję, powiadomione już zostałyście mailowo więc czekam na info zwrotne i fruuuu - vouchery Slim Express polecą. Jeszcze raz GRATULUJĘ!!!

Ciekawych zabiegów zapraszam na stronę http://www.slim-express.pl/ :)






Zobacz również: Poskromić Złośnika czyli współpraca z Detocell Academy  |  Ciasteczkowy Potwór   |   Inside out

poniedziałek, 7 lipca 2014

Poskromić Złośnika czyli współpraca z Detocell Academy

O uciążliwościach związanych z pozbywaniem się cellulitu pisałam już nie raz. Udręka ta dotyka większość kobiet i niestety – z nim jest tak, że raz wytępiony nie znika całkiem, wraca dość chętnie, dlatego masaże, kremy i inne peelingi powinny wejść nam w nawyk, podobnie jak bezśmieciowa dieta, woda i codzienna aktywność fizyczna.

Czasem jednak warto wspomóc się suplementacją (tak jak w budowaniu masy mięśniowej, czasem trzeba dorzucić białeczko, by lepiej szło... albo zestawy witamin, bo co prawda przyjmujemy ich sporo z owocami i warzywami (które spożywamy hurtowo, prawda? :) ), ale nie zawsze to wystarcza.

Dlatego właśnie gdy jakiś czas temu zaproponowano mi wypróbowanie kuracji Detocell, stwierdziłam: czemu nie? Kuracja trwa trzy miesiące, zaczynam dzisiaj :)


W związku z tym mam kilka ogłoszeń parafialnych:
  • postępom z kuracją poświęcona będzie notatka raz na tydzień – dwa. Będzie to swoisty dziennik „metamorfozy”, który mam nadzieję, zmotywuje mnie (i może przy okazji Was? :) ) do jeszcze większych i intensywniejszych wysiłków.
  • Zachęcam Was ponadto do kontaktu i podsyłania mi różnych pomysłów na antycellulitowe i ujędrniające zabiegi. Będę je wdrażać w życie. Mój adres e-mail: vienne1985@wp.pl
  • równo za miesiąc opublikowany zostanie post z KONKURSEM, w którym dwie osoby również będą miały szansę wygrać trzymiesięczną kurację suplementem Detocell. Zadanie nie będzie trudne, za to nagroda będzie zawierała perspektywę urządzenia przyjęcia pożegnalnego Waszemu cellulitowi, który wyprowadzi się na zawsze ;)
Kilka słów o akcji i suplemencie znajdziecie TUTAJ.

"Suplement diety Detocell to preparat przeznaczony dla kobiet ze skłonnością do występowania cellulitu. Preparat zawiera mieszaninę oleju roślinnego z ogórecznika i oleju rybiego oraz wyciągi suche z morszczynu, wąkrotki azjatyckiej i nasion winogron, które wpływają na poprawę metabolizmu komórkowego skóry, co prowadzi do redukcji cellulitu."

Także ten. Odbiór! :D

niedziela, 6 lipca 2014

KONKURS!

Nadszedł czas na zapowiadany wcześniej KONKURS :)

Przyznam, że przy okazji chciałabym dostać od Was porcję motywacji, więc będzie to transakcja zamienna – Wy mi odpowiedzi, ja Wam nagrody :D Przyznane one zostaną drogą losowania, więc każdy ma takie same szanse ALE wśród odpowiedzi wybiorę też taką, która dostanie nagrodę - niespodziankę :)
Rozlosuję, przypominam, 5 voucherów na zabieg Slim Express! 



Zadanie konkursowe jest banalne, choć chciałabym bardzo, byście przez chwilę podumali nad odpowiedzią...

Czy i w jaki sposób dbanie o swoje ciało – zrzucenie paru kilo, 'rzeźbienie' mięśni, nowy ciuch, lepsza dieta – wpływają na prawdziwe piękno człowieka?

Odpowiedzi zostawiajcie w komentarzach (wraz z mailem kontaktowym) :) Konkurs trwa 10 dni, do 16 lipca – powiedzmy, do końca dnia. 17 lipca rozlosowane zostaną nagrody, a ogłoszenie zwycięzców nastąpi tu oraz na facebooku.

Czekam z niecierpliwością na Wasze odpowiedzi!

Izolda

środa, 18 czerwca 2014

Ciasteczkowy potwór


Tym razem króko i treściwie - i to zarówno po względem wielkości posta, jak i jego przedmiotu. Ostatnio bowiem wzięłam się za bary z moją kuchenną ułomnością ;) i postanowiłam upiec ciastka owsiane. Rzecz jest bardzo prosta i w produkcji przypomina nieco moje poranne placki owsiane, aczkolwiek one nie są aż tak "na bogato". Ciastek wyszło z tego 9, według moich wyliczeń każde z nich ma około 150 kalorii, 14 węgli, 6 białka i 8 g tłuszczy. Żałuję, że akurat wyszła mi odżywka, bo dodając ją zwiększyłabym nieco zawartość białka. Do produkcji potrzebne były:
-płatki i otręby owsiane
-2 jajka
-suszone żurawiny
-rodzynki
- wiórki kokosowe
-słonecznik.
 

wtorek, 17 czerwca 2014

Misz masz czyli post o wszystkim

Ekhm.
Post o wszystkim nie będzie o niczym, będzie o wszystkim ;)

Dieta
Ostatnio po raz kolejny spojrzałam na swoją dietę i stwierdziłam, że może warto nieco pozmieniać. Zaintrygowała mnie cykliczna dieta ketogeniczna, więc postanowiłam ją wypróbować. Polega to na tym, że jedyne węgle, jakie się spożywa  (poza oknem ładowania węglami), pochodzą z warzyw, zaś reszta energii powinna pochodzić z okreslonej ilości tłuszczy (ok. 6 gramów na kilogram masy ciała na dzień) i białek (około 25 gramów na posiłek). Przyznam, że mimo korzystania z My Fitnesspal z celowaniem w makra wychodzi różnie, ale względnie ok. Więcej na ten temat pisze w internetach, natomiast jeśli będziecie chcieli, mogę ją dokładnie opisać z własnymi spostrzeżeniami i wnioskami, gdy już ją zakończę (czyli za około 2 tygodnie - założenie było 3 tygodniowe).
Póki co pierwsze wnioski sa takie, że:
- wbrew obawom węgli mi za bardzo nie brakuje (hmm.. w poście o postanowieniach było, że będę ich jeść więcej :D Jestem prawdziwą kobietą, zdanie zmieniam co 5 minut ;) ). Całkiem łatwo jest dotrwać do okna ładowania węglami, ale może to wynikać z faktu, że nie chodzę głodna (nie zwiększałam  deficytu kalorycznego - chciałam sprawdzić, jak rotacja makroskładników wpłynie na moją sylwetkę), energię organizm czerpie jak by nie było z tłuszczu... Aczkolwiek rzucenie się na truskawki po treningu w piątek było bardzo przyjemne ;).
-humor nieco szwankował - nie wiem, czy to wina tego, co w środku czy może faktycznie węgle...?
- póki co mocno widocznych zmian wizualnych brak. Ocenię je po eksperymencie.

* Recenzji nie będzie, jestem cienki bolek :( Pan od truskawek spod bloku (pozdrawiam, pięknyś panie! :P) zrobił oczy kotka ze Shreka, sprzedał mi koszyczek truskawek z ponad 60% zniżką i... onononommm... następnym razem coś takiego będę testować na jesień. Jak już sezonowe pyszności pójdą precz, bo cukier cukrem, owoce w sezonie mają swój urok i SMAK... 


Zdjęcie: urodaizdrowie.pl

sobota, 14 czerwca 2014

Inside out.

Naszło mnie na wynurzenia niemal filozoficzne - to nie będzie typowe dla mnie pitu-pitu, ale poświęćcie nieco czasu na chwilę refleksji. Bo warto.

Żyjemy w czasach, którego słowem kluczem powinno być "sprzeczność" (lub "ambiwalencja", dla tych spragnionych mądrzejszych słów). Z jednej strony mamy kampanie namawiające do picia mleka, z drugiej - miliony artykułów odradzających jego spożywanie. Z jednej mamy namawianie do korzystanie z eko-prodktów a z drugiej nie każdy wie, że rolnictwo "eko" nie zawsze takie jest - bo nie jest wolne od pestycydów. Jest wolne od pestycydów zakazanych. To różnica. Zainteresowanym polecam artykuł z archiwalnego numeru Polityki.
No i w końcu, mamy kampanie zachęcające nas do pokochania swojego ciała i swoich niedoskonałości, a z drugiej... mnóstwo kampanii, zachęciających by zmienić swoje ciało. Zwalcz cellullit, schudnij, zadbaj o cerę, kup tabletki. Zrób wszystko, by wyglądać jak najlepiej, bo tego się od Ciebie wymaga.

Wyglądu.

Nie jestem hipokrytką - zwracam uwagę na wygląd. Nie jest to sprawa kluczowa w ocenie drugiego człowieka, ale jest istotna. Podobają mi się zadbane, wysportowane sylwetki, zarówno u kobiet jak i mężczyzn. Są tu oczywiście duże widełki, ale wniosek jest jeden - ekstrema, a więc otyłość i nadmierna, anorektyczna chudość nie wzbudzają mojego zachwytu.

Ale. Czy to, że nie mam kraty na brzuchu naprawdę musi oznaczać, że mam czuć się niepełnowartościową fitnesską? Bo bywa i tak. Bywają dni, kiedy staję przed lustrem i widzę potwora z wylewającymi się boczkami, udami, których nie powstydziłby się słoń i twarzą, mogącą służyć za reklamę klinik operacji plastycznych w wersji "przed". Na szczęście takie dni nie zdarzają się codziennie. Niestety, zdarzają się. I niestety wciąż jeszcze jest sporo osób, które do tego sprowadzają swoją samoocenę i ciągle widzą siebie w negatywnym świetle. Nawet jeśli przebyły cholernie długą i ciężką drogę do tego, by zmnienić swoje ciało. Nie zmieniają tego, co w środku i to zasadniczy błąd. Mówicie, że to pic na wodę, bo liczy się szczupłość?

Nie.

Wbrew pozorom to, co jest w środku, liczy się o wiele bardziej. Nawet w tak konsumpcyjnych czasach - możesz być najpiękniej ubraną, najzgrabniejszą osobą w towarzystwie. Jeśli brak Ci pewności siebie, samoakceptacji i uśmiechu, nie będziesz postrzegany (-a) jako osoba atrakcyjna.
Skąd to wiem? Po sobie.
Załóżmy, że wchodzicie na imprezę. Pokój jest pełen ludzi, ale wasz wzrok wędruje między dwoma osobami.
Pierwszą jest roześmiana dziewczyna  rozmiarze 42, wcinająca kawałek ciasta i zarażająca dobrym humorem.
Drugą jest piękna, idealnie wyrzeźnbiona laska, nieobecna myślami, w duchu urągająca sobie od przegranych, z grymasem na twarzy. Do której podejdziecie, żeby w jej towarzystwie spędzić wieczór?

Spotkałam się już z opinią, że skoro nie prezentuję się na selfiech w któtkim topie z płaskim i twardym brzuchem, to znaczy, że nie jestem ani trochę fit. I wtedy się przejmuję. Bo co, jeśli mają rację? Co, jeśli bycie prawdziwie FIT oznacza tylko minimalny body fat i z moim mierzonym fałdomierzem 17-18% mogę się schować pod stół?
Takie właśnie myśli towarzyszyły mi kilka dni w okresie 'czarnego czwartku' i przed nim. Czułam, że mimo całej przebytej drogi dalej jestem tą samą, grubą Izoldą co kilka lat temu. Że "fit" to nie o mnie. Czułam, że oszukuję siebie i innych, że powinnam prezentować czystą definicję mięśnia, zdjęcia jak z okładki...Było mi zwyczajnie źle w swojej skórze.

I choćbyśmy nie wiem, ile mówili, że to wszystko zależy od nas... zależy też od innych. Mi pomogły słowa kogoś dalekiego, ale bliskiego. Nie wdając się w szczegóły, poczułam się kobieca. Poczułam się piękna. Poczułam się seksowna. Poczułam się FIT.



Kult ciała jest wszechobecny, to fakt.
Czy zrezygnuję z obranej ścieżki? NIE! Uwielbiam ćwiczenia, kocham siłownię i wcinanie warzyw. To nie jest przymus, to ścieżka, którą wybrałam świadomie i z przyjemnością.
Czy będę się zamartwiać fałdkami? Pewnie tak :P Nie urwałam się z choinki, wiem, jaka jestem i wiem, że wkrótce zawyję do księżyca, żem gruba jak stadko zawodników sumo.

Ale... to o niczym nie świadczy. O niczym. Ile by mi nie przybyło - to nie oznacza, że jestem jakkolwiek gorsza od innych.

I Ty, Ty ... i Ty tam, tak! Ty też jesteś super!
Bo jesteś sobą.


Uśmiechnij się. Szerzej! O tak :D
Teraz widać Twoje prawdziwe piękno :)

Ps. Ale żeby nie było - wiecie, że trening i tak trzeba zrobić..? ;)


Zobacz również:  5 ton, list, lista, lista przebojów!  |  Los treneros i Tłuszczowe łzy  |  Home Gym!


5 ton, lista, lista lista przebojów!


Siłownie w życiu zmieniałam równie często jak miejsca zamieszkania - siłą rzeczy. Bywały mniejsze, bywały większe, lepsze i gorsze. Szukając opinii natykam się na takie kwiatki jak ŚWIEŻO WYFROTEROWANE I WYPOLEROWANE podłogi (serio, bez żadnych mat. Wyobrażacie sobie targanie sztangi i jednoczesne ślizganie się po połodze? Już widzę ten martwy ciąg sumo z rozjeżdżającymi się nogami... Na szczęście w mojej obecnej są niemal wszędzie wykładziny - więc nic się nie rozjeżdża, no i jak puści się ciężar na ziemię, to nikt nie krzyczy, że rysuję podłogę (takie rzeczy też się zdarzyły, pan trener kazał ostrożnie obchodzić się z kettlami, żeby nie rysować posadzki :D ). Minusem mojej obecnej siłki jest mała ilość talerzy (więc jest walka ;) ) i to, że na niektórych nawet nie ma napisanej wagi. Jej ogromnym plusem jest za to fakt, że znajduje się 200 metrów od domu i jest czynna do północy. 

Bardzo możliwe, że niedługo wygoda trochę ucierpi, bo doskwiera mi brak bosu, piłek, kettli czy worków bułgarskich, a lubię mieć szeroki wybór przy wykonywaniu ćwiczeń i czasem sobie urozmaicać podstawowe ćwiczenia, zwiększając przy okazji osiągane z nich korzyści (np. bulgarian squat robiony z nogą opartą o piłkę - spróbujcie kiedyś :) ).
Póki co jednak trenuję na tym, co mam - bo sama sztanga i hantle też wystarczą, by zrobić świetny trening :)
Także tego... moje top 5 siłownianych ćwiczeń ostatnimi czasy. Wbrew pozorom nie ma wśród nich ćwiczeń bicepsowych ;) 
Screeny anatomiczne ćwiczeń zapożyczyłam z "Atlasu treningu siłowego" Delaviera ( <3 ) 

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Los Treneros i Tłuszczowe Łzy

W mej pamięci nieustannie żywe jest wspomnienie z czasów licealnych (kiedy to waga oscylowała w swoich najwyższych granicach ever, a ja zamiast porannych przebieżek wolałam dodatkową porcję białego chleba z grubą warstwą masła). Wspomnienie to dotyczy jednego z wuefistów, który podczas zajęć na szkolnej siłowni postawił mnie przed zdjęciem pięknej, szczupłej pani w stroju do ćwiczeń z lat 90 i powiedział, że nie wyjdę stąd dopóki nie zacznę wyglądać jak ona. Wtedy też poczułam jeszcze dotkliwiej każdy swój nadprogramowy kilogram, zaś po wf-ie pocieszyłam się słodką bułką ze szkolnego sklepiku (no bo przecież nigdy nie będę wyglądać jak ta pani, więc co mi tam.. a drożdżóweczka taka pyszna!). Gdyby ktoś wtedy powiedział, że będę zachwycać się aktywnością fizyczną, interwałami, Shaunami i wszystkim, co można powiązać z życiem w wersji Fit, popukałabym się w czoło z pełnym przekonaniem, mając go za szaleńca. Podobnież, gdyby powiedziano mi, że poprowadzę jakiekolwiek zajęcia grupowe. Zdarzało mi się co prawda to już wcześniej, ale raczej dla grona znajomych bądź ludzi indywidualnie, zaś w miniony weekend miałam niewątpliwą przyjemność pomęczyć nieco większe grono osób, które wcześniej mnie nie znały, przynajmniej osobiście. Czas wykorzystać na coś swoje uprawnienia trenerskie, wszak operacje i przeprowadzki mam już za sobą - no excuses. Bójcie się ;)

Jakiś czas temu kuzynka, z którą w dzieciństwie odgniatałyśmy sobie tyłki godzinami dyskutując na nocnikach, zaproponowała mi bym w ramach prowadzonej przez nią akcji "Bądź Fit Na Orliku" poprowadziła jakieś zajęcia. Trzeba Wam wiedzieć, że Hania całe życie była jednym chodzącym mięśniem i wtedy, gdy ja paradowałam ze swoimi fałdkami, ona miała sześciopak na brzuchu i talię osy. Niewiele się u niej zresztą zmieniło, mimo urodzenia dwójki dzieci.
Sobota powitała nas pięknym słońcem, całkiem wysoką temperaturą i mnie osobiście - nutką niecierpliwego oczekiwania. W ręce dzierżyłam teczkę z rozpisanymi i rozrysowanymi ćwiczeniami, w telefonie miałam ustawiony timer interwałowy, u boku zaś ulubioną siostrę i kochaną Kasię. Nasze ojczyste tereny są jak już wiecie bajkowe- mnóstwo zieleni, góry dokoła, wciśnięty tam kompleks sportowy to wymarzone miejsce na trening. Na miejscu czekała na nas grupka sympatycznych i chętnych do ćwiczeń pań. Rozgrzewkę poprowadziła Hania, w tle śpiewała Shakira, ja zaś w międzyczasie rozstawiłam poszczególne stacje. Interwał połączony z obwodem miał trwać dokładnie 20 minut i 40 sekund, tak jak na rozpisce poniżej, z tym, że przerwa między obwodami trwała 50 sekund.

czwartek, 29 maja 2014

Home Gym

W swoim długim jak Wisła życiu przeprowadzałam się tryliony razy. No, mniej, ale za każdym razem zawierało to w sobie element "Cholera, jak ja mam dużo rzeczy!". Mój tatuś z największą goryczą wspomina moje drugie miejsce zamieszkania w Warszawie, gdy to w czterdziestostopniowym upale przenosiliśmy mnie na Bródno, na czwarte piętro, które było piętrem ostatnim, zatem blok nie posiadał windy. Jeszcze wtedy przenosiłam co rusz cały dobytek, łącznie z książkami. Mam dużo książek (teraz leżą w rodzicielskich włościach czekając, aż dorobię się własnego eM dla siebie i Wtoraska), łącznie ważących tonę :) Przeprowadzka została mi wypomniana przy ostatnim przenoszeniu z Warszawy do Wrocławia, gdy tatuś słusznie zauważył, że teraz owszem, nie ma książek, ale doszły ciężarki i absurdalna liczba butów.

Tak zupełnie a propos... W moim przyszłym eM będzie pomieszczenie na domową siłownię. Stąd też odpada kawalerka, kupno co najmniej dwupokojówki wydaje się koniecznością. Lokalizacją będzie zapewne jakaś Dziura-Zabita-Dechami, bo własne metry kwadratowe w ładnej części Wrocławia będą mi finansowo dostępne chyba tylko wtedy, gdy zajmę się mocno nielegalnymi działaniami. Chyba, że los się odmieni i zacznę zarabiać miliony monet - nie wykluczam i takiej opcji ;)


Zdj: businessweek.com

W chwili obecnej jestem jednak zmuszona domowy gym ograniczać do przestrzeni, będącej mi jednocześnie sypialnią, living roomem i domkiem dla kota.

poniedziałek, 19 maja 2014

Postanowienia Środkoworoczne.

Drogi Pamiętniczku!
Dni kurczą mi się ostatnio w zastraszającym tempie. Mam masę do zrobienia, teoretycznie wszystko rozplanowane, a w praktyce nie wychodzi to tak, jak bym chciała. Bynajmniej nie chodzi tu o treningi, bo na nie czas znajduję choćby w nocy ;) Ale dodatkowe aktywności, sen..? O, snu mam zdecydowanie za mało.


Z samopoczuciem też bywało różnie – trochę to zwalam na pokręcone życie, trochę na własną dezorganizację, trochę na bycie kobietą (a co! :D ), trochę na Polskę, bo na Polskę zawsze można ponarzekać ;) Nie oszukujmy się jednak, w większości jest to jednak moja wina. Czasami, niczym Hermiona Granger chciałabym mieć swój zmieniacz czasu i napinać swój czas na 200%. Wiem jednak, że to kwestia nie tyle ilości czasu, co samodyscypliny i tej właśnie zamierzam mieć więcej.  To z kolei rozbija się o 5 stref, w których w każdej poczynię jedno, mniej lub bardziej rozbudowane postanowienie.
[A Alicja mówiła, nie myśl za dużo, bo Ci szkodzi... ]

poniedziałek, 12 maja 2014

From Rome in Love

Kobiety dużo gadają.
Jako osoba małomówna* nie do końca zgadzam się z tym twierdzeniem, aczkolwiek taki właśnie sąd został rzucony na płeć piękną i nie zamierzam z nim walczyć. Ba! Cieszę się, że takie nadmiernie gadające istnieją, bo przy nich ja, mało mówiąca, wychodzę na anioła ;)

* Pomijając pewne krakowskie incydenty, gdzie przy nikłej zachęcie współtowarzyszy gadałam trzy godziny bez przerwy - po dwóch zorientowałam się, że ludzie patrzą na mnie z otępiałym wyrazem twarzy a jeden z kolegów ma mord w oczach. Zreflektowałam się. Zamilknięcie zajęło mi kolejną godzinę ;)

Tak czy owak, gdy słowa znikają, pojawiają się obrazki. Mało tego było ostatnio, większość internetowa, a dziś poczęstuję Was własnymi zdjęciami, postaram się, by były choć troszkę chronologiczne. Albo nie, tematyczne! Będą tematyczne :)

Część I. Rzym.
W tym roku, zamiast tradycyjnego biegania z koszyczkiem pełnym jajek, wybrałam bieganie po Rzymie. Mój uroczy współtowarzysz podróży w wielkanocny poniedziałek karmił mnie lodami, bym choć na chwilę usiadła i dała odpocząć jego zmęczonym po niedzielnym wędrowaniu nogom. To jego wina. Ostrzegałam, że lubię się ruszać a w tak pięknym otoczeniu byłam niemal jak króliczek z reklamy Duracella ;)


niedziela, 4 maja 2014

Udost.?

Przyszła majówka, postanowiłam podzielić się zdjęciami, a tymczasem przyszło również kilka wiadomości do Lets FIT Together i zdjęcia poczekają na kolejny post, zaś ja tu jestem zmuszona wyrazić swoje skromne zdanie. Temat? Jak w tytule. Wypowiadałam się o tym wielokrotnie na fejsbuczkowym forum, ale to umyka gdzieś tam w cyberprzestrzeni, więc rozwijam temat tu - nie zginie, a będę mogła go wyciągać na światło dzienne od czasu do czasu.

W świecie społecznościówek liczba like'ów i followerów do rzecz dla danej strony kluczowa. Tak uczą wszelkie poradniki marketingu społecznościowego, wieści z Newsletterów PR-owych i innych cudów obeznanych w temacie. Nie śmiem się z tym sprzeczać.

Dla mnie każdy "like", jaki dostaję na facebooku, każdy komentarz zostawiony na blogu, każdy kolejny obserwator, jest powodem do radości i pewnej dumy. Oto ktoś zechciał mi zaufać, uważa, że mam coś wartościowego do przekazania i chce podążać ze mną fit-ścieżką. Za każdy wyraz sympatii i zaufania szalenie dziękuję - bo dzięki Wam chce mi się dalej działać :) Lowja :)

W miarę jednak, jak rośnie ilość czytelników, rośnie tez ilość wiadomości, w których nowo powstałe strony proszą o udostępnienie. Ba! strony mające po parę tysięcy lików piszą z prośbą o udostępnienie kusząc "mi się opłaci i Tobie też". Po czym wchodzę na stronę, a tam albo poziom, do którego się trzeba schylić, albo same obrazki wrzucane w ilości hurtowej i zero treści, albo w ogóle nie wiadomo co. Zgroza mnie tez ogarnia, bo zdarza się, ze na stronach, które dotąd lubiłam widzę pod "udost?" odpowiedź "ok, ale Ty najpierw". Serio? Aż tak bardzo zależy Wam na klikalności..? Bo moim zdaniem dobry blog lub fanpejdż jednak broni się treścią. Nie ilość, a jakość, prawda?


Udostępniając taką stronę moim czytelnikom, niejako się pod nią podpisuję... i dlatego chcę po raz kolejny podkreślić, że nie wchodzę w takie układy. Idąc jednak za tropem Maćka, o którym będzie i niżej, chciałabym udostępnić Wam kilka fanpejdży, na które naprawdę lubię zaglądać. Listę blogów macie na dole mojego, z prawej strony - więc siłą rzeczy, je również polecam. Część z fanpejdżowiczy również blogi posiada, ale nie każdy - jednak bez względu  na stan blogoposiadania potrafią nieźle zmotywować. To są ludzie, którzy mnie motywują, inspirują, których darzę sympatią i polecam z całego serca. Trochę ich jest :) Od razu zaznaczam, że
a) kolejność jest przypadkowa,
b) to, że jakiegoś fanpejdża tu nie ma nie oznacza, że go nie lubię, nie cenię bądź nie oglądam. Może być, że po prostu obserwuję go dopiero od niedawna? Albo nie zdążyłam jeszcze odwiedzić? Jeśli tak, zaproś mnie do siebie - to traktuję z sympatią i nie odmawiam :)


Przedstawiam Wam, z prawdziwą przyjemnością, moich fi-najulubieńszych :)

piątek, 2 maja 2014

Na dywanik!

W życiu tylko raz (odpukać) wylądowałam na dyrektorskim dywaniku. Było to w pierwszym semestrze siódmej klasy szkoły podstawowej (tak, jestem z 'tych, którzy szli starym trybem'), kiedy to podczas przerwy pobiłam się z kolegą. Tzn... pobiłam... To za duże słowo, ale z obu stron doszło do kontaktu fizycznego, który trudno porównać do głaskania. Wszystko skończyło się obniżoną oceną z zachowania, a ostatecznie prawie happy endem - z kolegą chodziłam potem także do liceum i trudno powiedzieć, że nie żywiłam do niego sympatii. Pomimo wszystko to był  bardzo fajny chłopak, możliwe, że jest nadal, nie wiem - po maturze kontakt nam się urwał i żadne nasze klasy i fejsbunie tego nie zmieniły.
Także tego... miejcie to na uwadze, gdy zechcecie ze mną zadzierać ;)

Temat dywanika wziął się stąd, że postanowiłam przybliżyć Wam moich ulubionych trenerów internetowych, z którymi ćwiczyć lubię - zwłaszcza, gdy nie mogę iść na siłownię a nie chce mi się wymyślać swoich ćwiczeń. Zanim jednak do nich przystąpię, polecę hejtem....

wtorek, 29 kwietnia 2014

Neverending Story. Dieta.

"Izoldo, ratuj! Potrzebna mi dieta, ułożysz mi coś?"

To pytanie słyszę średnio raz w tygodniu. Z jednej strony jest mi miło, bo skoro ludzie widząc mnie prosza o dietę, to primo - uważają, że się zdrowo odżywiam, secundo - uważają, że to odżywianie ma jakieś przełożenie na sylwetkę, co jest mocno budujące w chwilach zwątpienia, podsycanym stojącym pod dużym znakiem zapytania sezonem bikini.

Z drugiej strony mam uczucie, jak bym waliła głową w mur, bo powtarzam w kółko to samo, to samo, to samo... Jak ten chomik w kółku.





Nie jestem dietetykiem. Staram się jak mogę, doradzając w kwestiach żywnościowych, ale ułożenie szczegółowego jadłospisu nakierowanego na konkretne problemy zdrowotne przekracza moje kompetencje. Dlatego jeszcze raz, powoli i wyraźnie, na ile pozwala mi na to komputer i cała reszta technologii, przekazuję podstawowe zasady.

Po pierwsze, odsyłam do lektury kilku wcześniejszych postów:

piątek, 25 kwietnia 2014

Join us! Wspólny trening! :)



 
Założenie jest proste – jako, że moja skromna strona nazywa się „Lets FIT Together” i ostatni człon jakoś zobowiązuje, chciałabym, byśmy codziennie wspólnie wykonywali jakiś trening. Oczywiście w jednym czasie raczej się nie uda, każde z nas ma swoje życie i inny rozklad dnia, natomiast fajnie jest pomyśleć, że gdzieś tam Miętówka też męczy ramiona, i że nie tylko mój brzuch dostaje dziś dodatkową porcję ćwiczeń :) [brzucha nadesłano dużo, więc będzie zmęczony ;) ]

Treningi mają być w miarę krótkie, tak, żeby stanowiły atrakcję dodatkową, nie zaburzając Wam Waszych indywidualnych planów treningowych. Mają być raczej formą zabawy i poczucia, że ćwiczymy razem :)

Zaczynamy 5 maja (bo na długi weekend pewnie część z Was wyjeżdża).

Całą rozpiskę znajdziecie tu (https://docs.google.com/spreadsheets/d/1xwCPzWGU--sDJm8OcyILhMhe6S5f8K3YXZEh-6Sojjo/edit?usp=sharing), ale i tak ku pamięci, codziennie w wydarzeniu pojawiać się będą przypomnienia i linki/zdjęcia :)

Dodatkowo w dokumencie z linka możecie wpisać się jako uczestnicy (druga zakładka), jeśli chcecie – możecie się tam podlinkować, żeby było wiadomo who is who (ale nie jest to obowiązek ;) ). W tabeli wpisujecie krzyżyk, jeśli trening zrobicie i zostawiacie pole puste, jeśli tego dnia nie dacie rady poćwiczyć.

Who is in? :) TU link to wydarzenia na facebooku.

ZAPRASZAM :) :) :)

Ps. A jeśli będziecie chcieli by wydarzenie trwało dalej... możecie propozycje wpisywać w kolejnych datach (to też sugestia dla tych, którym wysłanie treningu umknęło :) )

wtorek, 22 kwietnia 2014

Goodbye Cellulite

Pamiętacie post o cellulicie recydywiście?
Z racji tego, że niedługo wróci lato i trzeba będzie włożyć szorty (bo nie wierzę, że ktoś mógłby wytrzymać w grubych rajtach i obciskającej bieliźnie w trzydziestostopniwym upale), temat znów wraca na tapetę. Możemy sobie co prawda wmawiać, że to nie cellulit lecz sposób, w jakim nasze ciało mówi "Jestem sexi" w braillu, ale możemy też spojrzeć prawdzie w oczy i zmierzyć się z faktem, że jeśli nasze ciało będzie wyglądało jak siedzenie skórzanego, nabijanego guzikami fotela, to nawet robotnicy na budowie się na naszymi nogami w szorty odzianymi nie obejrzą. A bozia mi świadkiem, że ich uwaga jest tym, czym sobie niemal zawsze można podnieść samoocenę zakładając spódniczkę.
Nie działa to jednak w przypadku panów, więc muszą sobie znaleźć inny sposób na dopieszczenie próżnego ego :)
Jakiś czas temu poproszono mnie o przetestowanie systemu Drenafast, działającego między innymi na cellulit właśnie. Pocieszam się, że nie napisano, że wybrano mnie ze względu na to, że cellulit wyziera z każdego kąta zamieszczonych w sieci moich fot, ale dlatego, bo system ten u osób prowadzących aktywny styl życia daje szybsze rezultaty. Pewnie to prawda, bo jak wiemy, bez właściwej diety i ruchu, możemy się smarować czym chcemy, a i tak zaprzepaścimy te litry maści  kremów.
Życie jednak potoczyło się tak, że podczas testowania wdarła mi się operacja, rekonwalescencja i smarowanie było mi nie w głowie. Rozłożyłam je zatem na dwie w miarę podobne w długości części i oto wnioski. Od razu mówię, że pozytywne - choć miałam nadzieję, że może będzie się do czegoś, poza ceną, przyczepić ;)




Drenafast nie jest tylko żelem - składa się z dwóch produktów, dzięki którym możemy zaatakować podstępne złogi zarówno od zewnątrz, jak i od środka.

piątek, 18 kwietnia 2014

Not Friends With That Monster

Znane powiedzonko mówi, że kochanego ciała nigdy za wiele. Niby tak, sama wolę się przytulać do ciała niż do kości (taka trauma po obejmowaniu niezwykle chudej i kościstej koleżanki - zawsze witając się z nią miałam wrażenie, że przy okazji ją uszkodzę i będzie akcja z wzywaniem pogotowia i wypłacaniem odszkodowania), a jednak jeśli ta za duża ilość ciała ulewa się bokiem, to nie jest dobrze.

Z angielska zwane słodko "love handles", choć moim zdaniem "muffin top" jest nieco bardziej akuratny, pomimo, że on akurat tyczy się całych obwodów brzusznych. W swojskiej polszczyźnie brzydactwo to zwane jest boczkami.

Definicja boczków jest prosta - przyspawana na mur beton warstwa tłuszczu osadzona po bokach tułowia, w części nieco bardziej tylnej. Odporna na masaże, bicze i inne drastyczne metody, mające je niby wyplenić. Jednym słowem: koszmar.

Zwłaszcza dla osoby, która posiadając nieszczęsne love handles, próbuje przyodziać się w spodnie typu biodrówki. Jak już wszyscy wiemy, czasy mojej młodości przypadły na królowanie Britney Spears i Christiny Aguilery, które bezwstydnie promowały odsłanianie pępka i noszenie spodni nie wychodzących stanem powyżej kości biodrowych. Osoba posiadająca boczki, zatem właśnie ja, przeżywała ogromne katusze próbując kupić coś, w co jednak można by było nieszczęsne fałdki schować.
Cierpiały i nadal cierpią także osoby, które musza oglądać tych, którzy swoimi boczkami absolutnie się nie przejmują i zakładają obcisłe biodrówki. Ponoć najbardziej ekstremalne widoki można ujrzeć na ulicach amerykańskich i brytyjskich, gdzie panuje luz stylistczny i odzieżowy, niestety, czasami dość opacznie interpretowany.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Bieganie jest fajne.

O bieganiu wspominałam już nie raz, ale w nieco ogólnikowych powijakach. "Gnębiona" nieco przez siły trzecie postanowiłam nieco bardziej zająć się tematem. Zwłaszcza, że wiosna za oknem nastraja bardzo dobrze do tego typu aerobowych aktywności (o tym, kiedy bieganie jest narzędziem fatburningowym a kiedy wydolnościowym, pisałam TU).
Zacznijmy jednak niejako "od początku".




Wspominałam już niejednokrotnie, że jako dziecię młode biegać nie lubiłam. Bardzo. Z dwóch powodów - nigdy nie byłam w tym dobra (a kto lubi rzeczy, w których nie jest dobry?) i byłam do niego zmuszana przez panią z wfu. Inna sprawa, że wf w szkołach podstawowych (i nie tylko) woła o pomstę do nieba. Nie wiem, jak jest teraz, ale za moich czasów (czyli gdzieś w okolicy tragicznej śmierci dinozaurów), wf polegał na wypędzeniu stada dzieci na stadion, zanotowaniu tych, którzy wydębili zwolnienie od rodziców i nakazaniu tym bez zwolnienia okrążenia stadionu określoną ilość razy. Czasem były sprawdziany - bieg na 60m, na 400m, dwunastominutowy i przełaj. Wszystkie one kończyły się dla mnie rumieńcem wstydu.