sobota, 11 stycznia 2014

Skinny love.

Swojego czasu wieszałam na lodówce zdjęcia Anji Rubik i Mirandy Kerr – motywacyjnie, jako ideał sylwetki do którego należy dążyć. I to wcale nie było tak dawno temu – maks dwa lata. Przez ten czas sporo się zmieniło – podejście do siebie, swojego ciała, umysłu. O dziwo, już wtedy sądziłam, że mam nastawienie pro-fit. Wyśmiałabym każdego, kto powiedziałby mi, że w przyszłości będę marzyć o sylwetce Jen Selter.


Niestety, pomimo panujących obiegowo opinii, że „strong is a new skinny” (ku uciesze wielu przedstawicieli płci brzydkiej, twierdzących, że facet nie pies, na kości nie leci ;) ), wiernych wyznawczyń wersji skinny jest nadal bardzo wiele. Chciałabym dziś przybliżyć trzy bardzo niezdrowe trendy, które mieszają w głowie zwłaszcza młodym dziewczynom – albo i tym starszym (i zauważyłam, że im większe zainteresowanie tematami modowymi, tym większe nasilenie pro-skinny).

Trend 1. Jak najniższy poziom tkanki tłuszczowej.
Dziewczęta obsesyjnie walczą o minimalny poziom tkanki tłuszczowej. Nie są w stanie zrozumieć, że kobiety naturalnie mają go trochę więcej – głównie za sprawą estrogenu, i że zejście poniżej 10% nie tylko jest szkodliwe, ale prawie niemożliwe. Tłuszczyk w kobiecym ciele jest potrzebny – to właśnie dzięki niemu mamy biust, biodra i wszystko, co nazywa się kobiecymi proporcjami. Zbyt niski poziom BF zaburza gospodarkę hormonalną, hamuje okres, zmniejsza płodność i zwiększa ryzyko osteoporozy. Panom zarówno zbicie tkanki tłuszczowej jak i przyrost mięśni ułatwiony jest z powodu wyższego poziomu testosteronu.



Trend 2. „Thigh gap” - Przerwa między udami.
Trend znany na całym świecie, wraz z kolorowymi zdjęciami wychudzonych modelek, wpojony chyba w każdy kobiecy umysł. Nierozerwalnie wiążący pojęcie szczupłych, zgrabnych nóg z koniecznością posiadania przerwy między nimi. Możliwie dużej. Ile łez wściekłości wylałam czasach nastoletnich widząc, że moje uda śmią stykać się ze sobą, to przechodzi ludzkie pojęcie – z perspektywy czasu wydaje mi się zabawne, że taki szczegół potrafił doprowadzić do łez, ale z drugiej strony ukazuje to, jak chłonny na takie bzdury i trendy jest młody umysł. Dziewczęta propagują głodówki, maksymalizację ćwiczeń cardio, unikanie ćwiczeń typu przysiady i wypady, bo to wzmacnia mięśnie, więc pewnie rychło uczyni nas sylwetkowo łudząco podobnymi do Sereny Williams. Skutki ich starań? Najczęściej podobne do tych z dążeniem do jednocyfrowego BF – zaburzenia hormonalne, wypadanie włosów, brak okresu…



Trend 3. „Bikini bridge”.
Najnowszy trend. Bikini bridge pojawia się wtedy, gdy miedzy dolną częścią mięśni brzucha a zawieszonym na kościach biodrowych bikini pojawia się wklęsła przestrzeń. Nie będę się nadmiernie rozpisywać, jest to zwyczajnie kolejna rzecz propagująca nadmiernie wychudzoną sylwetkę, głodówki i wpychająca dziewczyny wprost w sidła anoreksji.




Dziewczyny, nie dajcie się tak omamiać!
To Wasze zdrowie jest najważniejsze. I samoakceptacja, lubienie siebie, poczucie własnej wartości. Bez względu na posiadanie bądź nie przerwy między nogami, wypukłych kości czy wystających na plecach kręgów. Owszem, dbanie o siebie jest ważne, fajnie jest czuć się dobrze w swoim ciele i być z niego zadowolonym – gdyby tak nie było, nie byłoby też tego bloga. Ale lubienie siebie, z całą dobrocią inwentarza, to kwestia kluczowa. Nie rzucam tego w próżnię, to doświadczone empirycznie i potwierdzone niejednym komplementem. 


6 komentarzy:

  1. Ja chcę wyglądać sexy a sylwetka Jen Selter jest boska;) Zapraszam do siebie http://fit-szarlottka.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za odwiedziny, oczywiście, zajrzę do Ciebie z przyjemnością :)

      Usuń
  2. o tak, ta przerwa między udami rzeczywiście była kiedyś swego rodzaju wyznacznikiem
    choć powiem szczerze, że ja nigdy nie pragnęłam jej jakoś szczególnie
    za to marzyłam po prostu o chudych łydkach
    do dziś zresztą o nich marzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z łydkami to jest zawsze problem, bo większość ćwiczeń wzmacniając je, dodatkowo umięśnia - a nie wysmukla. Chyba rozciąganie najlepsze...
      Ps. A ja do dziś walczę z boczkami :)

      Usuń
  3. Z doświadczenia wiem, że ani dziura miedzy udami, ani mniejsze boczki ani szczuplejsze łydki nie sprawią, że pokochamy siebie. To wszystko siedzi mocno w głowie i owszem, czasem łatwiej jest się zaakceptować w mniejszym rozmiarze, ale to tylko pozory. Miłość do samego siebie przychodzi z czasem i wtedy zaczynamy rozumieć, że to nie kwestia centymetrów, czy kilogramów bo kochać siebie można zawsze. To droga do celu jest najważniejsza i najpiękniejsza i najwięcej zmienia a nie cel sam w sobie. I przede wszystkim powinniśmy nauczyć się, że każdy z nas jest wyjątkowy i niepowtarzalny a porównywanie się do koleżanek, czy tym bardziej do pań z okładek pism, gdzie większość jest sztucznie upiększana photoshopem nie prowadzi do niczego dobrego, jedynie wywołuje niepotrzebne frustracje. Im szybciej to zrozumiemy i im szybciej zaczniemy kochać swoje ciało takim, jakie jest, tym szybciej ono zacznie upodabniać się do obrazu ciała, do jakiego dążymy! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkim zalecam komentarz Anabel jako uzupelnienie tego artykułu, mądrze mówi! :)

      Usuń