środa, 18 czerwca 2014

Ciasteczkowy potwór


Tym razem króko i treściwie - i to zarówno po względem wielkości posta, jak i jego przedmiotu. Ostatnio bowiem wzięłam się za bary z moją kuchenną ułomnością ;) i postanowiłam upiec ciastka owsiane. Rzecz jest bardzo prosta i w produkcji przypomina nieco moje poranne placki owsiane, aczkolwiek one nie są aż tak "na bogato". Ciastek wyszło z tego 9, według moich wyliczeń każde z nich ma około 150 kalorii, 14 węgli, 6 białka i 8 g tłuszczy. Żałuję, że akurat wyszła mi odżywka, bo dodając ją zwiększyłabym nieco zawartość białka. Do produkcji potrzebne były:
-płatki i otręby owsiane
-2 jajka
-suszone żurawiny
-rodzynki
- wiórki kokosowe
-słonecznik.
 

wtorek, 17 czerwca 2014

Misz masz czyli post o wszystkim

Ekhm.
Post o wszystkim nie będzie o niczym, będzie o wszystkim ;)

Dieta
Ostatnio po raz kolejny spojrzałam na swoją dietę i stwierdziłam, że może warto nieco pozmieniać. Zaintrygowała mnie cykliczna dieta ketogeniczna, więc postanowiłam ją wypróbować. Polega to na tym, że jedyne węgle, jakie się spożywa  (poza oknem ładowania węglami), pochodzą z warzyw, zaś reszta energii powinna pochodzić z okreslonej ilości tłuszczy (ok. 6 gramów na kilogram masy ciała na dzień) i białek (około 25 gramów na posiłek). Przyznam, że mimo korzystania z My Fitnesspal z celowaniem w makra wychodzi różnie, ale względnie ok. Więcej na ten temat pisze w internetach, natomiast jeśli będziecie chcieli, mogę ją dokładnie opisać z własnymi spostrzeżeniami i wnioskami, gdy już ją zakończę (czyli za około 2 tygodnie - założenie było 3 tygodniowe).
Póki co pierwsze wnioski sa takie, że:
- wbrew obawom węgli mi za bardzo nie brakuje (hmm.. w poście o postanowieniach było, że będę ich jeść więcej :D Jestem prawdziwą kobietą, zdanie zmieniam co 5 minut ;) ). Całkiem łatwo jest dotrwać do okna ładowania węglami, ale może to wynikać z faktu, że nie chodzę głodna (nie zwiększałam  deficytu kalorycznego - chciałam sprawdzić, jak rotacja makroskładników wpłynie na moją sylwetkę), energię organizm czerpie jak by nie było z tłuszczu... Aczkolwiek rzucenie się na truskawki po treningu w piątek było bardzo przyjemne ;).
-humor nieco szwankował - nie wiem, czy to wina tego, co w środku czy może faktycznie węgle...?
- póki co mocno widocznych zmian wizualnych brak. Ocenię je po eksperymencie.

* Recenzji nie będzie, jestem cienki bolek :( Pan od truskawek spod bloku (pozdrawiam, pięknyś panie! :P) zrobił oczy kotka ze Shreka, sprzedał mi koszyczek truskawek z ponad 60% zniżką i... onononommm... następnym razem coś takiego będę testować na jesień. Jak już sezonowe pyszności pójdą precz, bo cukier cukrem, owoce w sezonie mają swój urok i SMAK... 


Zdjęcie: urodaizdrowie.pl

sobota, 14 czerwca 2014

Inside out.

Naszło mnie na wynurzenia niemal filozoficzne - to nie będzie typowe dla mnie pitu-pitu, ale poświęćcie nieco czasu na chwilę refleksji. Bo warto.

Żyjemy w czasach, którego słowem kluczem powinno być "sprzeczność" (lub "ambiwalencja", dla tych spragnionych mądrzejszych słów). Z jednej strony mamy kampanie namawiające do picia mleka, z drugiej - miliony artykułów odradzających jego spożywanie. Z jednej mamy namawianie do korzystanie z eko-prodktów a z drugiej nie każdy wie, że rolnictwo "eko" nie zawsze takie jest - bo nie jest wolne od pestycydów. Jest wolne od pestycydów zakazanych. To różnica. Zainteresowanym polecam artykuł z archiwalnego numeru Polityki.
No i w końcu, mamy kampanie zachęcające nas do pokochania swojego ciała i swoich niedoskonałości, a z drugiej... mnóstwo kampanii, zachęciających by zmienić swoje ciało. Zwalcz cellullit, schudnij, zadbaj o cerę, kup tabletki. Zrób wszystko, by wyglądać jak najlepiej, bo tego się od Ciebie wymaga.

Wyglądu.

Nie jestem hipokrytką - zwracam uwagę na wygląd. Nie jest to sprawa kluczowa w ocenie drugiego człowieka, ale jest istotna. Podobają mi się zadbane, wysportowane sylwetki, zarówno u kobiet jak i mężczyzn. Są tu oczywiście duże widełki, ale wniosek jest jeden - ekstrema, a więc otyłość i nadmierna, anorektyczna chudość nie wzbudzają mojego zachwytu.

Ale. Czy to, że nie mam kraty na brzuchu naprawdę musi oznaczać, że mam czuć się niepełnowartościową fitnesską? Bo bywa i tak. Bywają dni, kiedy staję przed lustrem i widzę potwora z wylewającymi się boczkami, udami, których nie powstydziłby się słoń i twarzą, mogącą służyć za reklamę klinik operacji plastycznych w wersji "przed". Na szczęście takie dni nie zdarzają się codziennie. Niestety, zdarzają się. I niestety wciąż jeszcze jest sporo osób, które do tego sprowadzają swoją samoocenę i ciągle widzą siebie w negatywnym świetle. Nawet jeśli przebyły cholernie długą i ciężką drogę do tego, by zmnienić swoje ciało. Nie zmieniają tego, co w środku i to zasadniczy błąd. Mówicie, że to pic na wodę, bo liczy się szczupłość?

Nie.

Wbrew pozorom to, co jest w środku, liczy się o wiele bardziej. Nawet w tak konsumpcyjnych czasach - możesz być najpiękniej ubraną, najzgrabniejszą osobą w towarzystwie. Jeśli brak Ci pewności siebie, samoakceptacji i uśmiechu, nie będziesz postrzegany (-a) jako osoba atrakcyjna.
Skąd to wiem? Po sobie.
Załóżmy, że wchodzicie na imprezę. Pokój jest pełen ludzi, ale wasz wzrok wędruje między dwoma osobami.
Pierwszą jest roześmiana dziewczyna  rozmiarze 42, wcinająca kawałek ciasta i zarażająca dobrym humorem.
Drugą jest piękna, idealnie wyrzeźnbiona laska, nieobecna myślami, w duchu urągająca sobie od przegranych, z grymasem na twarzy. Do której podejdziecie, żeby w jej towarzystwie spędzić wieczór?

Spotkałam się już z opinią, że skoro nie prezentuję się na selfiech w któtkim topie z płaskim i twardym brzuchem, to znaczy, że nie jestem ani trochę fit. I wtedy się przejmuję. Bo co, jeśli mają rację? Co, jeśli bycie prawdziwie FIT oznacza tylko minimalny body fat i z moim mierzonym fałdomierzem 17-18% mogę się schować pod stół?
Takie właśnie myśli towarzyszyły mi kilka dni w okresie 'czarnego czwartku' i przed nim. Czułam, że mimo całej przebytej drogi dalej jestem tą samą, grubą Izoldą co kilka lat temu. Że "fit" to nie o mnie. Czułam, że oszukuję siebie i innych, że powinnam prezentować czystą definicję mięśnia, zdjęcia jak z okładki...Było mi zwyczajnie źle w swojej skórze.

I choćbyśmy nie wiem, ile mówili, że to wszystko zależy od nas... zależy też od innych. Mi pomogły słowa kogoś dalekiego, ale bliskiego. Nie wdając się w szczegóły, poczułam się kobieca. Poczułam się piękna. Poczułam się seksowna. Poczułam się FIT.



Kult ciała jest wszechobecny, to fakt.
Czy zrezygnuję z obranej ścieżki? NIE! Uwielbiam ćwiczenia, kocham siłownię i wcinanie warzyw. To nie jest przymus, to ścieżka, którą wybrałam świadomie i z przyjemnością.
Czy będę się zamartwiać fałdkami? Pewnie tak :P Nie urwałam się z choinki, wiem, jaka jestem i wiem, że wkrótce zawyję do księżyca, żem gruba jak stadko zawodników sumo.

Ale... to o niczym nie świadczy. O niczym. Ile by mi nie przybyło - to nie oznacza, że jestem jakkolwiek gorsza od innych.

I Ty, Ty ... i Ty tam, tak! Ty też jesteś super!
Bo jesteś sobą.


Uśmiechnij się. Szerzej! O tak :D
Teraz widać Twoje prawdziwe piękno :)

Ps. Ale żeby nie było - wiecie, że trening i tak trzeba zrobić..? ;)


Zobacz również:  5 ton, list, lista, lista przebojów!  |  Los treneros i Tłuszczowe łzy  |  Home Gym!


5 ton, lista, lista lista przebojów!


Siłownie w życiu zmieniałam równie często jak miejsca zamieszkania - siłą rzeczy. Bywały mniejsze, bywały większe, lepsze i gorsze. Szukając opinii natykam się na takie kwiatki jak ŚWIEŻO WYFROTEROWANE I WYPOLEROWANE podłogi (serio, bez żadnych mat. Wyobrażacie sobie targanie sztangi i jednoczesne ślizganie się po połodze? Już widzę ten martwy ciąg sumo z rozjeżdżającymi się nogami... Na szczęście w mojej obecnej są niemal wszędzie wykładziny - więc nic się nie rozjeżdża, no i jak puści się ciężar na ziemię, to nikt nie krzyczy, że rysuję podłogę (takie rzeczy też się zdarzyły, pan trener kazał ostrożnie obchodzić się z kettlami, żeby nie rysować posadzki :D ). Minusem mojej obecnej siłki jest mała ilość talerzy (więc jest walka ;) ) i to, że na niektórych nawet nie ma napisanej wagi. Jej ogromnym plusem jest za to fakt, że znajduje się 200 metrów od domu i jest czynna do północy. 

Bardzo możliwe, że niedługo wygoda trochę ucierpi, bo doskwiera mi brak bosu, piłek, kettli czy worków bułgarskich, a lubię mieć szeroki wybór przy wykonywaniu ćwiczeń i czasem sobie urozmaicać podstawowe ćwiczenia, zwiększając przy okazji osiągane z nich korzyści (np. bulgarian squat robiony z nogą opartą o piłkę - spróbujcie kiedyś :) ).
Póki co jednak trenuję na tym, co mam - bo sama sztanga i hantle też wystarczą, by zrobić świetny trening :)
Także tego... moje top 5 siłownianych ćwiczeń ostatnimi czasy. Wbrew pozorom nie ma wśród nich ćwiczeń bicepsowych ;) 
Screeny anatomiczne ćwiczeń zapożyczyłam z "Atlasu treningu siłowego" Delaviera ( <3 ) 

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Los Treneros i Tłuszczowe Łzy

W mej pamięci nieustannie żywe jest wspomnienie z czasów licealnych (kiedy to waga oscylowała w swoich najwyższych granicach ever, a ja zamiast porannych przebieżek wolałam dodatkową porcję białego chleba z grubą warstwą masła). Wspomnienie to dotyczy jednego z wuefistów, który podczas zajęć na szkolnej siłowni postawił mnie przed zdjęciem pięknej, szczupłej pani w stroju do ćwiczeń z lat 90 i powiedział, że nie wyjdę stąd dopóki nie zacznę wyglądać jak ona. Wtedy też poczułam jeszcze dotkliwiej każdy swój nadprogramowy kilogram, zaś po wf-ie pocieszyłam się słodką bułką ze szkolnego sklepiku (no bo przecież nigdy nie będę wyglądać jak ta pani, więc co mi tam.. a drożdżóweczka taka pyszna!). Gdyby ktoś wtedy powiedział, że będę zachwycać się aktywnością fizyczną, interwałami, Shaunami i wszystkim, co można powiązać z życiem w wersji Fit, popukałabym się w czoło z pełnym przekonaniem, mając go za szaleńca. Podobnież, gdyby powiedziano mi, że poprowadzę jakiekolwiek zajęcia grupowe. Zdarzało mi się co prawda to już wcześniej, ale raczej dla grona znajomych bądź ludzi indywidualnie, zaś w miniony weekend miałam niewątpliwą przyjemność pomęczyć nieco większe grono osób, które wcześniej mnie nie znały, przynajmniej osobiście. Czas wykorzystać na coś swoje uprawnienia trenerskie, wszak operacje i przeprowadzki mam już za sobą - no excuses. Bójcie się ;)

Jakiś czas temu kuzynka, z którą w dzieciństwie odgniatałyśmy sobie tyłki godzinami dyskutując na nocnikach, zaproponowała mi bym w ramach prowadzonej przez nią akcji "Bądź Fit Na Orliku" poprowadziła jakieś zajęcia. Trzeba Wam wiedzieć, że Hania całe życie była jednym chodzącym mięśniem i wtedy, gdy ja paradowałam ze swoimi fałdkami, ona miała sześciopak na brzuchu i talię osy. Niewiele się u niej zresztą zmieniło, mimo urodzenia dwójki dzieci.
Sobota powitała nas pięknym słońcem, całkiem wysoką temperaturą i mnie osobiście - nutką niecierpliwego oczekiwania. W ręce dzierżyłam teczkę z rozpisanymi i rozrysowanymi ćwiczeniami, w telefonie miałam ustawiony timer interwałowy, u boku zaś ulubioną siostrę i kochaną Kasię. Nasze ojczyste tereny są jak już wiecie bajkowe- mnóstwo zieleni, góry dokoła, wciśnięty tam kompleks sportowy to wymarzone miejsce na trening. Na miejscu czekała na nas grupka sympatycznych i chętnych do ćwiczeń pań. Rozgrzewkę poprowadziła Hania, w tle śpiewała Shakira, ja zaś w międzyczasie rozstawiłam poszczególne stacje. Interwał połączony z obwodem miał trwać dokładnie 20 minut i 40 sekund, tak jak na rozpisce poniżej, z tym, że przerwa między obwodami trwała 50 sekund.