czwartek, 28 sierpnia 2014

Not DIET but LIFESTYLE. Powrót Amelki i Fit Świruski.

Niedziela
Nazywam się Amelka i kojarzycie mnie już pewnie z wcześniejszych postów bloga. Jestem zwyczajną dziewczyną z sąsiedztwa, nie mam przesadnie umięśnionego ciała, żyję sobie w dużym mieście z dużym kotem u boku. Moje życie jest jak Wasze – tu zakupy w Biedrze, tam rwanie pomidorów, czasami jakaś rozrywka w postaci kina czy namiętnego śledzenia Pudelka i innych twórczych stron.



Odkąd pamiętam, mam coś do zarzucenia swojemu ciału. I odkąd pamiętam, wszyscy mówili, że żeby schudnąć trzeba mało jeść, dużo ćwiczyć i wtedy są efekty. Oczywiście, zasłuchana jestem strasznie, bo przecież muszę schudnąć, by pięknie wyglądać nago jeszcze zanim odnajdzie mnie brytyjski azjata i wsadzi przed lustro, każąc przed kamerami spowiadać się ze swoich niedoskonałości. Ćwiczyć nawet lubię, chodzę sobie na zumbę i mam jednokilowe ciężarki. Najcięższe dopiero przede mną – dieta. Okropne słowo, na samą myśl chce mi się jeść. Tak. W sumie, skoro od jutra będę na diecie, to dzisiaj jeszcze mogę sobie pozwolić, co nie? Najlepiej jak najwięcej, zjem sobie to spaghetti a na deser trochę białego, pachnącego chlebka z nutellą. Tak ze trzy kromki. I zjem winogrona, żeby nie było całkiem niezdrowo. I napiję się soku pomarańczowego, w reklamie mówili, że to samo zdrowie i witaminy. A muszę mieć witaminy, co nie? Wszak na tej diecie pewnie trochę mi skóra zszarzeje i w ogóle zmarnieję, więc witaminy to podstawa. Tak. Od jutra zaczynam.

Poniedziałek
Dieta nazywa się kopenhaska.
Zważyłam się, zmierzyłam, zawiesiłam zdjęcie Anji Rubik nad lodówką i oto nadchodzę, bojowo nastawiona! Na śniadanie mam kawę z łyżeczką cukru. BożęJaCięNieMogę, jak ja nienawidzę diet! No ale Amelka, sama chciałaś, a żeby pozbyć się sadła, trzeba cierpieć. Byle do obiadu. Na obiad mam jajko i szklankę szpinaku. SZPINAKU, fuj! Żeby to jeszcze możn było z żółtym serkiem, mmm.. mmm... a może od jutra zacznę, dzisiaj jeszcze jem ten ser, bo to z głodu zdechnąć można. I makaron. Dobra, od jutra zacznę.


Wtorek
Ufff, dzisiaj już wytrwałam. Wczoraj co prawda na kolację zjadłam trochę pizzy (no dobra, całą średnią, ale to nie duża, tak?) i dokończyłam słoik nutelli, no ale wszyscy na tych fit profilach trąbią o cheat mealach, ja też sobie taki zrobiłam, tak? Odchudzam się, więc mogę. Na kolację miałam dziś befsztyk i sałatę, więc się nawet najadłam. Czuję się tak lekko, kiszki mi trochę burczą... Ciekawe ile schudłam. Rano sprawdzę.

Środa.
Juhuuuu, pół kilo  głowy. Wiedziałam, ze ta dieta jest super, tylko muszę wytrwać. Dziś na śniadanie znów była tylko kawa, ale za to później było nieźle. Jestem dzielna i będę chuda. Jeszcze mi do Anji sporo brakuje, ale czuję, że już niedługo.



Czwartek
Trochę kręci mi się w głowie. Wczoraj ważyłam się 3 razy, za każdym razem widziałam co innego, w dodatku raz dwa kilo więcej, niż przed dietą! No absurd jakiś, gówno z tej diety. Rzucam. Nie będę się tak męczyć, jak nie ma efektów. Na myśl, że zawsze musiałabym chodzić taka głodna żeby być szczupła, to aż mnie skręca. Idę na kebaba.

Dwa tygodnie później.
Środa
No dobra, nie ma żartów, spodnie się nie dopinają, chyba za bardzo sobie pofolgowałam po tej diecie. Niby wytrwałam prawie 3 dni, ale mówię Wam, taaaaaaaki głód po niej miałam. No i „te dni”, wiadomo, w te dni sobie musiałam pozwolić i nie mogłam ćwiczyć. Koleżanka poradziła mi, żebym liczyła kalorie i jadła tak z 1000 to mi szybko zejdzie. No to wio. Zaczyna od jutra. Bo dzisiaj naliczyłam jakieś 3500. I wypiłam wino z Gochą, ale wino to puste kalorie więc się nie liczą. Dobrze wiedzieć, że puste, prawda? Nie tuczą,a alkohol tak pali w przełyku, pewnie spala to co w żołądku dwa razy szybciej, i to dobrze, bo do alko zawsze bardziej chce mi się jeść.

Czwartek
No dobra, zapisuję co jem, liczę... i w sumie podoba mi się to, dojem do tysiąca i stop, a przecież to oznacza, że mogę sobie jeść co chcę! Tabliczka czekolady ma jakieś 550, więc zobaczcie, zostaje 450 w zapasie nawet jak zjem czekoladę. Mega!
Na śniadanie zjadłam owsiankę, sypnęłam garść rodzynków i dwie orzechów, dodałam kakao, łyżeczkę cukru i do tego zjadłam dwa jabłka (witaminy muszą być, nie?). No dobra, i mały batonik musli, fit na nim pisało, więc musi być dobry. Potem podliczę kalorie, bo teraz mi się nie chce.

Piątek
Hmmm... to jednak wcale nie jest takie łatwe jak myślałam. Okazało się, że sypnęłam tych płatków jak dla chłopa, samego śniadania wyszło mi 900 kalorii!! No a przecież same dobre rzeczy! W dodatku okazało się, że na opakowaniach podają kalorie dla 100 gram, nie dla całej paczki! No skąd ja to miałam wiedzieć?! Matko, to ile ja zjadałam wcześniej... no nic, trudno. Dzisiaj już było lepiej, zjadłam 990 kalorii – więc idealnie. Trochę mnie ssie. I poszłam na 3 aerobiki, jestem hardcorem!

Sobota
Postanowiłam nie jeść śniadań, bo w sumie rano i tak nie chce mi się jeść. Dzięki temu na kolację zostanie mi większy zapas kalorii, więc się najem, a ja mam taki organizm, że mi się wieczorem zawsze bardziej chce.

Tydzień później, sobota
No nic mi nie spadło na tej diecie! Jakaś ściema, a tylko 3 razy oszukiwałam. Ale umówiłam się ze znajomą Fit Świruską na kawę, ma mi powiedzieć co robię źle. Ona taka w sam raz jest, nie taka pięknie chuda jak Anja, ale szczupła też. Pewnie ćwiczy pięć aerobików dziennie i nic nie je...


Niedziela
Holly Crap! Wybaczcie słownictwo, ale no w mordę łasicy, nie uwierzycie, co mi ta laska naopowiadała, jakiś kosmos!
Po pierwsze oznajmiła, że żeby schudnąć trzeba jeść. Popatrzyłam na nią jak na kretynkę i już wiedziałam, że nic z tego nie będzie. No bo co to za głupota, od jedzenia się tyje! Chyba miałam to wyrysowane na twarzy, bo Świruska uśmiechnęła się szeroko i powiedziała, że nie jestem pierwszą, która tak reaguje. I powiedziała, że jak się będę głodzić, to w końcu przytyję bo metabolizm zwalniam. I że jak będę właściwie ćwiczyć i pić dużo wody, to nawet na 2000 kalorii mogę chudnąć bez problemu. 2000! Zgłupiała! I już, już miałam wyjść, kiedy ona wyciągnęła jakieś przygotowane kartki i pomyślałam, że jak się tak starała to może faktycznie zostanę. I się okazało, że mój organizm na samo to, żebym oddychała i żyła, potrzebuje 1530 kalori!! (obliczyła to z mojej płci, wagi 70 kg i wzrostu 170 cm i wieku 24 lat) I że nie mogę schodzić poniżej tego pułapu, bo to zwyczajnie niezdrowe, a jak będę, to efekt jojo mam jak w banku.

No ok, powiedziałam jej, że rozumiem, że mam jeść 1500? No to ona mówi, że nie. I pyta, ile ćwiczę, no to mówię jej, że chodzę na zumbę i aerobiki 3 razy w tygodniu po 3 zajęcia. Ona mówi, że nad tym też zaraz pomyślimy, i że żebym utrzymała wagę, to mogę jeść koło 2300 kcal. A żeby zdrowo chudnąć, to mam jeść o 300 - 500 mniej, co parę kilogramów na nowo to przeliczając. Czyli, że 1800 -2000? I niby mam chudnąć? Akurat.

Wtedy ona zaczęła mi mówić o białkach, węglowodanach, złej żywości i w ogóle zrobiła mi sieczkę z mózgu, a bądź co bądź, mózg mam niezły, wszak krzyżówki to moje hobby. I wiecie co jest najgorsze...? Że tak mnie omotała, że obiecałam jej, że spróbuję przez tydzień jeść tak, jak ona mi mówi.
Co gorsza, mam też ćwiczyć tak jak ona mi mówi, i wiecie, że mi zakazała tylu aerobików? Mogę sobie chodzić trzy razy w tygodniu, ale mam też, na początek, dwa razy pójść z nią na siłownię i ćwiczyć CIĘŻARAMI! No!!! Oczy mi prawie wypadły. Sztangami i hantlami. JAK JAKIŚ FACET! Świruska mówi, że musimy mi zbudować mięśnie bo palą więcej niż tłuszcz. Trochę się przeraziłam, bo pewnie skończę wyglądając jak Pudzian i te laski z zawodów kulturystycznych, ale Świruska na mnie tak spojrzała, że się bałam i na wszelki wypadek zgodziłam. Bo wiecie, ona mogła mi zrobić krzywdę, a jest silna. Powiedziała, że jak wyciska to bierze mało, bo tylko 25 kilo, bo robi więcej serii i powtórzeń, więc i ciężar musiała zmniejszyć. No czujecie to? 25 kilo to mało, przecież mnie od moich kilówek ręce bolą.



No ale nic, zobaczymy.

Dwa Tygodnie Później
Ludzie, no jakaś masakra! Mam zakwasy jak ja Cię kręcę, spędzam na ćwiczeniach mniej czasu niż zwykle... jem tak, że w ogóle nie jestem głodna, czasem to wręcz mi się nie chce ale Świruska każe mi pilnować godzin, to jem. Co chwilę latam do kibla, bo ona  mi też każe dwa litry wody pić. Jem dużo, ale nie wolno mi białego pieczywa, słodyczy i coli i w ogóle … ale jakoś nie mam na nie ochoty, uwierzycie? I jakoś tak... no ja wiem, lżej mi i mam więcej energii, co jest dziwne, no bo przecież jestem na diecie, nie? I ćwiczę z ciężarkami! Nawet nie bardzo dużymi... i o dziwo, nikt się na mnie dziwnie nie patrzył! I nawet jakiś facet podszedł do nas na siłowni, jak Świruska na mnie krzyczała jak robiłyśmy martwe cośtam, że mam plecy trzymać, i powiedział, że to fajnie widzieć, że dziewczyny też ćwiczą siłowo i PUŚCIŁ DO MNIE OKO! No jak rany, prawie upuściłam sobie hantla na stopę, bo on wyglądał jak młody bóg, miał boskie mięśnie i wyglądał tak, ze miałam ochotę polizać jego biceps.



Ach tak. I byłabym zapomniała, spodnie mam luźne. Po dwóch tygodniach JEDZENIA!

To jest aż nie do pomyślenia. Świruska mówi, ze w ogóle słowo dieta powinnam wykreślić ze słownika, bo to się źle kojarzy. Że sama widzę, jak się teraz super czuję i że powinnam wziąć sobie do serca to, że jedzenie to paliwo dla naszego organizmu, więc trzeba mu dawać dobre a nie jakieś przechrzczone siki. Że to nie dieta, tylko sposób odżywiania. I że powinien zostać na całe życie. I tak sobie myślę... że w sumie chyba ma rację, no nie? Bo pomyślcie sobie, całe życie na kopenhaskiej? No jakiś koszmar. A całe życie dobrego i wcale nie nudnego jedzenia... To brzmi nawet sensownie...




Zobacz również:  Relacja z losowania nagród Detocell. I znów woda, dużo wody!  |  Ballada o Śpiącej Izoldzie |  Nie taki tłuszcz straszny....

8 komentarzy:

  1. Ojejku jak miło taki tekst o poranku się czyta;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super ja od rana godzina roweru to juz cos ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale świetnie piszesz dziewczyno! Wciągnęło mnie to opowiadanie i w dodatku przyłapałam się na szerokim uśmiechu!:) Trzymam kciuki i pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny tekst!!! <3 Uwielbiam ten styl pisania! No i chyba mam na czwarte Amelka, bo te eksperymenty to tak jakby ja sprzed kilku lat...jak w mordę strzelił! Aż mi się parsknęło kilkanaście razy :D Izolda na prezydenta!!! :) :-*

    OdpowiedzUsuń
  5. Bieganie jest fajne29 sierpnia 2014 11:24

    U made my day! :D "polizać jego biceps" - tekst tygodnia dla mnie! :D

    OdpowiedzUsuń
  6. jak to miło czytać z przymrużeniem oka o sytuacji podobnej do swojej :D
    masz talent do wywołania uśmiechu na twarzy! dziękuję za ten uśmiech i za fajny artykuł :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Historia z życia wzięta, sama prawda :) Bardzo dobry tekst, świetny! Chyba większość z nas to przechodziła :D Miło powspominać i pośmiać się teraz ;) Ale kiedyś? Kiedyś to była normalnie katastrofa! :) :*

    OdpowiedzUsuń