środa, 26 listopada 2014

Gdzie byłam, kiedy mnie nie było. Historia prawdziwa.

Historia zaczyna się dość niewinnie - sielska miejscowość, mały hobbit i pierścień. W międzyczasie piękny elf, zabójczo przystojny piechur i krnąbrny krasnal. Zaczęło się niewinnie, skończyło wędrówką przez kilka światów, żeby wrzucić w odmęty góry zaczarowany pierścień.

W mojej własnej historii jest nieco inaczej. Jest piękna (a co! :P ) Izolda rozmiarów nieprzeciętnych, brak jest Aragorna i Legolasa, ale za to jest wyprawa przez krainę naszą polską, w celach wielorakich.


Jam jest Izolda, tuż przed ostatnią wyprawą! ;)

Początek ma ona na kilka lat wstecz, kiedy to przypadkiem podczas rozmów i wyprawy na pocztę wyszło na jaw, że Izolda posługiwać się słowem pisanym lubi i potrafi, zaś Człowiek Szymkiem Zwany poszukuje kogoś do tworzenia tekstów właśnie. Po wielu naradach i ustaleniach Izolda zaczęła tworzyć teksty, stając się przy okazji ekspertem od budowy i konserwacji bieżni, orbitreków czy innych rowerków, dostając pod opiekę kolejne strony. Historia ta nie ma jeszcze zakończenia, trwa w najlepsze i rozwija się pełną parą. Losy fitness4you.pl i Izoldy krzyżują się często a ostatnio nabrały dodatkowej mocy, ponieważ Człowiek Szymkiem Zwany postanowił, że będziemy kręcić. Nie lody, nie bata, nie hula hop. Filmy.
Więcej szczegółów zdradzić mi nie wolno, ale pokuszę się o zajawkę, póki co - zdjęciową. Jako aktywnościowy freak zostałam dumną modelką. W tym celu wybrać się musiałam aż do Warszawy, którą odwiedzam z wielkim okruchem tęsknoty w sercu - jak by nie było, spędziłam w niej 5 całkiem fajnych lat (ale nadal twierdzę, że nie ma to jak Wrocław :) ).




Zdjęcia z planu numer 1 - Studio Deszcz i nasze pierwsze doświadczenia z filmową rzeczywistością




Plan numer 2 - Studio Huśtawka - jak widać, pudełka były wożone!

Przy okazji obydwu tych wizyt miałam okazję i zaszczyt spotkać się z Miętówką, którą znacie chyba wszyscy. Zachwycająca metamorfoza, siła ducha,inspiracja, ogromny optymizm, mądrość i poczucie humoru - właśnie takie słowa nasuwają mi się na myśl, gdy myślę o tej pięknej kobiecie :) Aniu, dziękuję Ci za każde z tych spotkań i  niecierpliwością czekam na następne :)





Druga wizyta w Warszawie miała jeszcze jeden cel. Kilka tygodni temu jedna z moich przyjaciółek i współtabelkowiczek, Kasia (której bloga pełnego kulinarnych inspiracji można odwiedzić tu), zapytała mnie i kilka innych dziewczyn o chęć przyłączenia się do drużyny w akcji Adidas. Miałyśmy testować antyperspiranty, a okazało się, że przez 6 tygodni mamy wykonywać fitnessowe zadania, które należy dokumentować. Wykazując się zdolnościami słitfoteczkowymi oraz pisząc piękne poematy przebrnęłyśmy przez akcję i dostałyśmy informację, że wygrałyśmy trening. Z Ewą Chodakowską.

Fitterki w lekko zmodyfikowanym, ale wciąż przefajnym składzie 

Ewowych dywanówek nie ćwiczę, bo wolę siłówkę, ale żal było nie skorzystać. Sama Ewa na żywo jest bardzo otwartą, bezpośrednią dziewczyną. Maleńką i bardzo zgrabną. Przyznam, że z ciekawością oglądałam jej studio - zauważyłam kettle, zauważyłam sztangę, całkiem spore hantle i stojak z obciążeniem i wszystkie te elementy sprawiły mi przeogromną radość, bo to świadczy o tym, o czym mówię od dawna: dziewczyny, do ciężarów! Nie muszą być wielkie, 8-kilowym kettlem naprawdę można już ładnie podziałać :)


Hantelek 16 kilo. Bardzo ładny :) Kobieco różowe też były, ale na szczęście Kettle ważyły już pół ciuta więcej :)

Sam trening to nie było mega turbo, czego mocno obawiały się dziewczyny. Ćwiczyłyśmy pilates - który osobiście uwielbiam i który niektóre z nas przyprawił następnego dnia o mega zakwasy, a tuż po treningu o solidne drżenie mięśni. Uwagę zwracały dziewczęta z UŚ, z sekcji aerobiku sportowego - jeszcze raz ogromne chapeau bas - Wasz poziom rozciągnięcia zadziałał ogromnie motywująco! Tez tak chcę i już dołożyłam sobie dodatkowych stretchów :D





Zupełnie a propos siłowni, w tak zwanym międzyczasie odwiedziłam coś, co nazywa się siłownią dla kobiet i poczułam się z lekka zdyskryminowana. Założeniem właścicieli było posiadanie dużej ilości sprzętu cardio i raczej małych obciążeń - musiałam się nieźle nakombinować, żeby zrobić plecy... Na szczęście mieli wyciąg, hantle (do całych 10 kilo ;) ) i ławeczkę. Maszyny też były, a jakże! Obowiązkowo przywodziciele i odwodziciele, ze trzy sprzęty na klatkę, biceps i barki. To wszystko. Pozdrawiam pana trenera, któremu błysnęło w oku zrozumienie, gdy zobaczył mój smutek, kiedy odpowiedział "nie" na pytanie o sztangę...




No i, last ut not least, jeszcze przed wyprawą do Warszawy miałam okazję być na koncercie grupy Afromental we Wrocławiu. Oczywiście pół sali wypełniały dziewczęta piszczące "Baron!", nieco mniej "Thomson", niektóre zaś "Łooooozuuuuuu!" ;) Ale sam koncert - jak dla mnie rewelacja. Mocno, energetycznie - świetnie. Chłopcy bawią się gatunkami, bawią tym, co robią - i to procentuje :)



Mam nadzieję, że tym jakże krótkim tekstem wyjaśniłam nieco powody mej fejsbuczkowo- blogowej nieobecności, ale sami widzicie - dzieje się, a Izolda zapitala jak Frodo z pierścieniem i jest jej z tym wyjątkowo dobrze... :)

***
Foto - bonus. W Studio Huśtawka było kilka gazet - w tym wrześniowy Vogue. Otwieram na chybił trafił. Dwa razy. I oto, co los wybrał dla mych oczu w czasopiśmie modowym...


Teraz już wiecie, dlaczego nigdy nie zostanę szafiarką...

Zobacz również:  Love Actually... |  FitPack czyli prezentomania  |  Fit Konfesjonał  |  Just Like a Pill

5 komentarzy: