niedziela, 28 grudnia 2014

Rok 2014

Rok 2015 zbliża się małymi, jednodniowymi kroczkami, skłaniając nas do pewnych refleksji.

Ja również takowe posiadam, posiadam tez postanowienia, które nie są bynajmniej wypadkową przełomu lat, lecz rozmyślań kilku ostatnich tygodni.



Rok 2014 był rokiem pięknym, choć osobiście dla mnie bardzo trudnym. Uświadomiłam sobie w nim w pełni swój wiek i nie chodzi tu o "jestem taka stara"... Nie jestem. Ale jestem już z pewnością dorosła, to nieco przytłacza. Fakt, że brak własnej rodziny daje mi znacznie więcej beztroski, niż moim znajomym, posiadającym już dzieci i kredyty. Z drugiej strony, tak dzieci jak kredyty dają poczucie pewnego celu i przynależności. Wniosek jest jeden. Czas pomyśleć o kredycie :P

środa, 10 grudnia 2014

Ale w koło jest wesoło!

Kiedy w niedzielny poranek przetarłam oczęta, w głowie mej zalęgły się słowa, które w zasadzie tkwią tam cały czas: jedzenie i trening. Znaczy, co dziś na śniadanie i na co mam ochotę pod względem treningowym? 

Śniadanie to jeden z moich ulubionych posiłków i choć prawie zawsze wygląda tak samo (placek owsiany, owsianka z twarogiem czy wieśniakiem, z dodatkami orzechów i owoców), to jest ten rodzaj monotonii, którego nigdy nie mam dość.



Podobnie jest w przypadku treningu obwodowego, który po analizie aktywnościowych pragnień zagościł znów w moich skromnych progach - i po przypomnieniu sobie, dlaczego aż tak go uwielbiam, będzie znów u mnie gościł znaczenie częściej. O samych obwodówkach pisałam już nie raz, zbiór artykułów w tym temacie znajdziecie po jednym magicznym kliku ;) 
Przypomnę jednak kilka zasad: wybieracie sobie dowolną liczbę stacji (u mnie tym razem było 12), w które wplatacie różne ćwiczenia, najlepiej takie, które angażują całe ciało. Wykorzystujcie do tego posiadane sprzęty - piłki, taśmy, trx, obciążenia, podwyższenia - wszystko, co pomoże Wam urozmaicić trening i zmusić ciało do większego wysiłku. Oczywiście taki trening można wykonać nawet be sprzętu, wszystko zależy od Was i Waszej inwencji :) Ponadto pamiętajcie, że w każdym ćwiczeniu możemy modyfikować trudność poprzez większe tempo, większe obciążenie czy bardziej zaawasowaną formę. Świetnym przykładem progresji ćwiczenia pod względem zaawansowania jest chociażby pompka:

Pompka przy ścianie -> Pompka z kolanami na macie-> Zwykła pompka-> Pompka z nogami na podwyższeniu -> Pompka w oparciu na bosu -> Pompka z jedną ręką opartą na podłodze, a drugą na bosu czy piłce lekarskiej etc.

W przypadku obciążeń, sugerowałabym, by nie wybierać za dużych, ale też nie oszczędzajcie się bardzo bardzo ;P - ten ciężar również powinien być dyktowany Waszym zaawansowaniem, stażem oraz tym, jak szybko możecie wykonywać dane ćwiczenie bez krzywdzenia techniki.

Taki trening ma jeszcze jeden plus - w formie przedstawionej poniżej jest odmianą interwału, więc atakujemy niechciany tłuszczyk. Ponieważ macie dowolność wyboru ćwiczeń, możecie je dostosować do dostępnej Wam przestrzeni mieszkalnej i wykonać trening nawet na bardzo małej powierzchni.



Liczba stacji: 12
Rundy: 3
Stacja: 40s work, 10s rest (w czasie restu zerkamy na rozpiskę i przechodzimy do kolejnego ćwiczenia)
Przerwa między rundami: 1,5 min

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Słowa kluczowe czyli jak się trafia do Izoldowego Królestwa

Nie byłam nigdy dzieckiem wybitnym, choć też nie głupim. Być może zabawnym, słodkim, krnąbrnym - owszem. Moi rodzice na nudę nie narzekali, dostarczałam im wielu rozrywek. Na przykład pastując mamie całe mieszkanie przywiezionym z Niemiec (bo w naszym zacnym kraju nie było) dużym kremem Nivea. Pastowałam płyty na ścianach w przedpokoju, meble i okna w pokoju rodziców i własnym... nie zdążyłam zająć się kuchnią, być może dlatego, bo krem się skończył, a ostatki zużyłam na wysmarowanie od stóp do głów mojej ulubionej lalki.
Albo kiedy jako dziecko 4-5 letnie przez nieuwagę mamusi pożarłam cały gar kalafiora z bułką tartą, zostawiając rodzicom same ziemniaczki i jajko sadzone. Kalafior był chyba wówczas rarytasem trudnym do zdobycia, bo po dziś dzień mamusia wspomnienia wydobywa z siebie głosem trwogą zalatującym. Miałam również ograniczony repertuar wokalny (Rolnik sam w Dolinie! <3), a że śpiewanie było moją ogromną pasją, rodzice Rolnika słuchali pierdylion razy dziennie. Mój były sąsiad, lat z dyszkę więcej niż ja, do dziś patrzy na mnie dziwnie, ale cóż, to właśnie ja, nie wymawiając jeszcze "r" i uważając Piotrka za swoją prywatną opiekunkę, darłam się przez okno "Tlotluś, kulwa, nie glaj z nimi w kulululu".
"Tlotluś" ponoć trochę popsuł mu życie, zwłaszcza to podwórkowe ;)

Kiedy jednak nauczyłam się poprawnego wymawiania słów, w czasie do tego przewidywanym, nauczyłam się również czytać i pisać. W miarę upływu miesięcy i lat odkrywałam, jak wielką siłę mają słowa. Że są narzędziem, dzięki któremu można stworzyć lepsze światy - przynajmniej na papierze. Pisałam opowiadania, pamiętniki, jednocześnie pochłaniając tony książek. Kojarzycie ten obrazek, w którym dziecko czyta z latarką pod kołdrą? Ja byłam dokładnie takim dzieciakiem, połykającym kolejne pozycje z bibliotecznych półek.



Ten, typowo średnionawiązujący do tematu głównego wstęp ma jeden wspólny mianownik: słowo. Bo dzisiaj po raz kolejny zgłębiłam się w słowa kluczowe, po których ludzie trafiają na tego bloga.

niedziela, 7 grudnia 2014

Weekend Memories

Lubię weekendy. Większość z nich  (nie każdy niestety) daje mi możliwość wyspania się (na tym polu wciąż nie potrafię dojść ze sobą do ładu i śpię o wiele za mało jak na regeneracyjne potrzeby organizmu), nadrobienia zaległości lekturowych, odwiedzenia rodziny, czyli wszystkiego tego, na co w tygodniu niekoniecznie mogę sobie pozwolić. Najczęściej to w weekend przypada dzień restu, co powiązane z możliwością wyspania się, daje szerokie spectrum regeneracyjnych możliwości.

Nie musi to być oczywiście czas spędzony obrzydliwie leniwie, bo nie do końca o to chodzi ;) O jednym z weekendów chciałam napisać już dawno, dawno temu, ale wciąż jakoś brakowało czasu. Był to jeden z pięknych dni w październiku, kiedy wraz z dwójką przyjaciół postanowiliśmy wybrać się w góry. Nasze pobliskie - Szklarska Poręba.
Muszę od razu zaznaczyć, że góry uwielbiam. Doceniam za piękno, majestat i potęgę. Nie jest istotne, czy to skaliste Tatry czy stare Karkonosze, góry mają swojego ducha, przed którym chyba każdy czuje respekt. Tego dnia pokonaliśmy około 22 km, co w obliczu wertepów z jakimi przyszło nam się zmierzyć (dowody poniżej), pozostawiło niektórym z nas zakwasy stulecia ;) (zdjęcia są autorstwa Kubusiów).