wtorek, 24 lutego 2015

50 Twarzy Izoldy

Wybaczcie prywatę. Piszę o tym od razu, bo być może po tak długim okresie milczenia spodziewaliście się jednak bardziej radosnego wpisu - takie też będą, po części są już gotowe, ale jednak przesunęłam ich publikację i zdecydowałam się na pierwszy ogień puścić to.
Kto wie, może komuś to jednak pomoże…



Nie da się ukryć, że większość procesów zmian ma swój początek w tym, że nie podoba nam się obraz własnej osoby - i z tego co wiem, nie jest to problem dotyczący tylko kobiet. Po prostu mężczyźni rzadziej o tym wspominają, ale również mają kompleksy. Może po prostu jako, że “facet powinien być ładniejszy jedynie od diabła”, łatwiej przychodzi im pogodzenie się z własną nieidealnością. W tym początek miało i moje przeistoczenie, które opisywałam TU. Przy czym przez cały czas gdzieś w środku tkwiła (i wciąż jeszcze tkwi) grubaska. Wyłażąca na wierzch w większym lub mniejszym stopniu w zależności od lepszego bądź gorszego okresu psychicznego. W końcu wszystko zaczyna się w głowie, prawda?


Poznałam mężczyznę. Poznałam w życiu już sporo mężczyzn, więc nie jest to żadna nowość. Ten jednak był inny, wyjątkowy i pomimo wszystko naprawdę tej wyjątkowości nie jestem mu w stanie odmówić. Pominę tu całość wątków pobocznych, moich uczuć, przeżyć, bo nie o nie tu chodzi, nie jest to też właściwe miejsce. Chodzi o efekt przyczynowo- skutkowy.  W momencie, w którym okazało się, że “to nie to”, wyszła ze mnie grubaska, która ZNÓW zaczęła doszukiwać się w sobie wszystkiego złego. Bo przecież musi być coś nie tak..
Zaczął się stres, problemy z bezsennością bywały już wcześniej, ale zostały spotęgowane. Dużo wypowiedzianych do lustra złych słów, mnóstwo postanowień zmian, z których nie wynikało nic, bo nie wiązały się ze zmianami wewnątrz. Chciałabym teraz podkreślić coś, co jest bardzo istotne. Bez względu na to, jak bardzo chcecie zrobić progres na zewnątrz, nie dokonacie go, dopóki nie dokonacie go w środku. Przybyło kilogramów, może nawet nie bardzo dużo (nie ważę się od dawna, mierzę centymetrem), ale w moich oczach urosłam do rangi potwora. Z każdym milczącym wieczorem coraz bardziej. Uciekałam w pracę, co owocowało brakiem snu, bo ogólne rozbicie powodowało, że zasiadałam do niej bardzo późno, więc późno kończyłam. Sami wiecie, czym kończy się tak nędzna regeneracja.



Treningi? Były. Największą pociechą, radością, choć też nie do końca- bo traktowane z pewnym aktem desperacji. Tak bardzo pragnęłam poczuć się i wyglądać lepiej, że popadałam w coraz większą frustrację. Jedzenie? Może nie niezdrowe, ale dużo, o wiele za dużo. W środku rosnący smutek, brak wyników. Efekt? Nie chcę używać słowa depresja, bo jest ono zdecydowanie nadużywane. Chaos. Chaos w środku, w treningach. Niechęć do wychodzenia z domu. Kompulsywne rzucanie się od stanu radosnego podekscytowania do kompletnej porażki. Brak poczucia celu.
N. napisała kiedyś, że chyba moim największym problemem jest to, że nie wiem, czego naprawdę chcę. Że chciałabym smukłości Anji Rubik, połączonej z tyłkiem Jen Selter i seksapilem Moniki Belucci. A przecież tak się nie da, każda z nich jest zupełnie inna. I co najważniejsze, inna jestem ja. I im szybciej to pojmę i się z tym oswoję, tym lepiej.
Drugą taką trafiającą do mnie uwagą był komentarz od Moni z Krainy Body&Mind.
“Iza, swoimi komentarzami o samej sobie, wprawiasz mnie w kłopotliwe myślenie. Masz chyba dość mocno wypaczony obraz postrzegania własnej osoby. To nie jest fajne. Jesteś szczupła. Jesteś bardzo fit. Kiedy masz zamiar w końcu się pokochać? Szkoda najlepszych lat życia Ściskam!”

‘Nie jestem szczupła ani bardzo fit, choć kondycją pobijam wielu znajomych’. Tak właśnie zwykłam o sobie myśleć. Po raz kolejny złapałam się na tym, że mimo tych wszystkich przemian, znów widzę siebie taką, jaką byłam tych kilka lat temu. Zupełnie, jak by nic się nie zmieniło, choć zmieniło się przecież tak wiele.

Uczę się. Chyba pierwszym krokiem do tego jest przyznanie się do tego typu myślenia. Dlaczego publicznie? A dlaczego nie? Jestem pewna, że jest wiele dziewczyn, które mają podobny problem. Które przez odrzucenie (problemy w pracy, kłótnię z mężem czy przyjaciółką, niezaliczoną sesję etc), doszukują się w sobie wad, odżywają w nich niezaleczone problemy i zaburza się obraz własnej osoby.

Być może właśnie dlatego tak mało mnie było ostatnio na blogu czy fp. Nie czułam się do końca w porządku pisząc Wam, jak być fit, skoro wcale fit się nie czułam. Więc pisałam w tych lepszych momentach, chwilach, gdy czułam się znośniej, fajniej. Na przykład wtedy, gdy odkryłam kompleksy sztangowe i od tej pory żaden HIIT nie jest już taki sam :) (O tym też będzie post).

Wracam na prostą, choć nie jest to wcale łatwe. Na urodziny dostałam od przyjaciół kalendarz Beaty Pawlikowskiej, w którym zapisuję dobre rzeczy, te z życia, te o sobie. Wciąż sporo pracuję, ale już nie dlatego, by zagłuszyć cokolwiek.
Mówię samej sobie miłe rzeczy. Że dobrze się spisałam w danym zadaniu, że fajnie dziś wyglądam, że zrobiłam mega trening, że nie jestem idealna, ale to nie znaczy, że nie jestem fit. Na nowo uczę się lubić siebie.

Zastanawiam się czasem, czy taki grubas wewnętrzny nie jest trochę jak alkoholik. Który po latach niepicia potrafi mieć gorszy okres i wpaść w kilkumiesięczny ciąg.

Bardzo pomagają mi wpisy innych dziewczyn. Zuzy z LABrunner, Fitblogerki, Fitbody. Nie, one nie są przykładami zakompleksionych dziewczyn. Ale są przykładami postawy “nie dać się zwariować”, która daje mi sporo dystansu.
Z każdym dniem jestem nieco silniejsza. To oczywiście nie jest tak, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stanę się przepełniona pewnością siebie. Nabieram jej, co idzie oczywiście ścieżką mocno sinuisoidalną. Pomagają słowa wsparcia, pomagają głupie komplementy kolegów, rzucane mimochodem. Pomaga “no, Izolda, dość użalania się nad sobą, już nie wypada, jesteś dużą dziewczynką”.



I jestem szalenie zadowolona, że ten zły stan psychiczny (i tycie!) nie było podstawą do zarzucenia treningów i aktywności. A skoro tak, to chyba jesteśmy sobie pisani. To właśnie miłość :) 

5 komentarzy:

  1. Twoje przemyślenia są bardzo inspirujące :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z Tobą, każda zmiana musi rozpocząć się od środka :) Powodzenia!!

    fitfunmamarun.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Wewnętrznu grubas potrafi być okropny, ale nie ma ludzi idealnych każdy musi walczyć z potworami w swojej głowie. Podejrzewam , że również te blogerki , które tak podziwiasz.

    OdpowiedzUsuń