Do Fun Fitu trafiłam w sumie przypadkiem – pewnego
pięknego dnia rozmawiałyśmy w mej ówczesnej pracy z Sylwią (pozdrawiam! :) ) o wrocławskich
przybytkach potu i krwi, i zapytała, czy byłam już w nowo otwartej siłowni na
Stadionie. Zastrzygłam uszami, bo Stadion był wówczas 2 przystanki ode mnie
(teraz jest ich 15 z przesiadkami – dlatego bywam tylko gościnnie). Trenowałam
wówczas w Sportswerku, do którego pozostał mi ogromny sentyment i który
zamierzam odwiedzić, by zobaczyć czy i co się zmieniło.
Tak czy inaczej już
dwa dni później odwiedziłam Stadion Wrocław, by zobaczyć, co Fun Fit II ma sobą do zaoferowania.
Wchodzi się nań na poziomie parkingu, wchodzę zazwyczaj od strony ulicy
Królewieckiej, górą – przez bramki, lub dołem, przez drogę dojazdową, co jest
chyba opcją ciut szybszą. Windą wjeżdżamy na drugie piętro (a nie, to fit blog
– schodami, schodami wchodzimy na drugie
piętro! :P) by znaleźć się w przestronnej recepcji. Na wprost wejścia
umieszczone są stoliki i kanapy, zaś po prawej stronie umieszczono kącik dla
dzieci.
Od razu opiszę to, co pamiętam z korytarza z prawej strony,
bo byłam tam dosłownie trzy razy w życiu, dwa razy rozciągając się w salce
mniejszej (która, z tego co widzę na rozkładzie jazdy, nazywa się mentalną i
Fight Funfit, więc nietrudno się domyślić, co się na niej dzieje), raz w
większej, w której odbywają się zajęcia fitness.
Wiem, że klub ma w ofercie
także Spinning i Indoor Walking – współdzielą one salę, ale nigdy nie byłam
wewnątrz.
Mijając recepcję wchodzimy i idąc w stronę lewą, znajdujemy
się w części, którą znam znacznie lepiej
i zdecydowanie łatwiej mi ją zrecenzować.