niedziela, 25 grudnia 2016

Recenzje siłowni #2 - Fun Fit II Stadion Wrocław

Do Fun Fitu  trafiłam w sumie przypadkiem – pewnego pięknego dnia rozmawiałyśmy w mej ówczesnej pracy z Sylwią (pozdrawiam! :) ) o wrocławskich przybytkach potu i krwi, i zapytała, czy byłam już w nowo otwartej siłowni na Stadionie. Zastrzygłam uszami, bo Stadion był wówczas 2 przystanki ode mnie (teraz jest ich 15 z przesiadkami – dlatego bywam tylko gościnnie). Trenowałam wówczas w Sportswerku, do którego pozostał mi ogromny sentyment i który zamierzam odwiedzić, by zobaczyć czy i co się zmieniło.

Tak  czy inaczej już dwa dni później odwiedziłam Stadion Wrocław, by zobaczyć, co Fun Fit II ma sobą do zaoferowania. Wchodzi się nań na poziomie parkingu, wchodzę zazwyczaj od strony ulicy Królewieckiej, górą – przez bramki, lub dołem, przez drogę dojazdową, co jest chyba opcją ciut szybszą. Windą wjeżdżamy na drugie piętro (a nie, to fit blog – schodami, schodami wchodzimy na drugie piętro! :P) by znaleźć się w przestronnej recepcji. Na wprost wejścia umieszczone są stoliki i kanapy, zaś po prawej stronie umieszczono kącik dla dzieci.




Od razu opiszę to, co pamiętam z korytarza z prawej strony, bo byłam tam dosłownie trzy razy w życiu, dwa razy rozciągając się w salce mniejszej (która, z tego co widzę na rozkładzie jazdy, nazywa się mentalną i Fight Funfit, więc nietrudno się domyślić, co się na niej dzieje), raz w większej, w której odbywają się zajęcia fitness. 




Wiem, że klub ma w ofercie także Spinning i Indoor Walking – współdzielą one salę, ale nigdy nie byłam wewnątrz.



Mijając recepcję wchodzimy i idąc w stronę lewą, znajdujemy się  w części, którą znam znacznie lepiej i zdecydowanie łatwiej mi ją zrecenzować.

czwartek, 22 grudnia 2016

Transformers czyli maszyny czy wolne ciężary?

Maszyny czy wolne ciężary? Spór to odwieczny i stary jak świat, jak owsianka czy jajka, jak Joey czy Chandler, jak Lidl czy Biedronka, jak cardio i interwały, jak morze czy góry… Generalnie chodzi o to, że i jeden i drugi ma swych zwolenników.

Wiadomo, że musiałam zamieścić takie właśnie zdjęcie ;)

Osobiście jestem zdania, że do dobrego treningu wystarczy sztanga i hantle (względnie zabawki w stylu kettli, piłek i gum) – w kwestii stabilizacji, koordynacji, wyczucia mięśniowego i realnego wzrostu siły. 100 kg wypychane na suwnicy robię bez problemu, 100 kg w przysiadzie, patrząc na tempo progresu, zrobię za jakieś 127 lat ;) (to moja achillesowa pięta, smuteczek :( ). Wolne ciężary pozwalają mi się znacznie lepiej skupić i dają o wiele większą satysfakcję. Pozwalają ćwiczyć bardziej funkcjonalnie, więc wypracowują wzorce ruchowe, które pomagają w normalnym życiu. Nie oznacza to jednak, że hejtuję maszyny, sama z niektórych czasem korzystam.



I właśnie dlatego, mimo bycia zwolenniczką ciężarów wolnych, przytoczę kilka przykładów, że maszyny mogą być dobre.