sobota, 25 lutego 2017

Haters gonna hate

Zjawisko hejtu, trollingu itd. jest w dobie wirtualizacji rzeczywistości, gospodarki i relacji międzyludzkich jest powszechnie znane. Internet to naprawdę potężne narzędzie, stał się dźwignią handlu, nośnikiem reklamy, źródłem informacji. Fakt, że przeszłam większość mojej ścieżki edukacyjnej bez dostępu do przeróżnych portali wydaje się wręcz kosmiczny – dziś poza biblioteką wyposażoną w takie, a nie inne pozycje, mogę wykupić dostęp do edycji wirtualnych i znacznie poszerzyć źródła.

Taki szeroki dostęp do… do wszystkiego daje ludziom pewną swobodę. Niestety, daje im również możliwość wyrażania swoich opinii (tzn. wyrażanie opinii jest ok, ale forma bywa już odrzucająca), które nie zawsze są miłe, a często wręcz bardzo nieprzyjemne i z tym się chyba każdy zgodzi. 



Sądzę jednak, że słowo „hejt” jest dziś zdecydowanie nadużywane i wytłumaczę to na zasadzie właśnie fit-światka. Tu panuje kult ciała. Czy tego chcemy czy nie, największe przyciąganie mają sześciopaki z wystającym spod dresów paskiem galotków od Calvina Kleina. Taki jest trend i choć zdarzają się tu podejścia odmienne, takie jak trenowanie dla sprawności, zdrowia, siły czy po prostu dobrego samopoczucia, to jednak stanowią dość niewielki odsetek jeśli spojrzeć całościowo na fit blogi, instagramy czy fanpage na facebooku. Jedni wybierają sobie jako ścieżkę promocji prezentowanie sylwetki i ćwiczeń, inni dodatkowo sprzedają swoją prywatność, bo nie od dziś wiadomo, że ona przyciąga rzesze podglądaczy. Takie profile przyciągają też najwięcej komentujących z różnych parafii.