piątek, 29 września 2017

Dziesięć powodów, przez które nie możesz schudnąć. Część I.

Na potrzeby tego posta stworzyłam postać Izaury. Wiem, kiedyś była Amelka (<-klik dla niezorientowanych), ale ona już od dawna jest wylaszczoną gwiazdą Instagrama, wrzuca zdjęcia wypiętego tyłka, owszem, muśniętego fotoszopem z równym zapałem, jak biust jej muśnięty jest silikonem, więc trochę głupio ją teraz powoływać przed szereg. Izaura jednakże zgodziła się robić za czarny charakter. Ów czarny charakter, proszę państwa, ma taki jeden, zasadniczy problem, że stara się schudnąć. No stara się, stara, i nic, ani waga ani centymetr, ani nawet wyszczuplające lustro w jednej z sieciówek, nie chcą przekazać jej nawet grama dobrych wiadomości. Co prawda niemożliwym jest, by w rzeczywistym życiu być przedstawicielem wszystkich dziesięciu wymienionych powodów naraz, ale ponieważ Izaura jest moim tworem, więc może wszystko.

poniedziałek, 11 września 2017

FIWE 2017

O targach FIWE słyszał chyba każdy zapaleniec fitnessu, więc jeśli jesteś w tym miejscu i czytasz moją skromną relację, nie muszę Ci ich przedstawiać. Na swoim pierwszym FIWE byłam 3 lata temu, jednakże bardziej służbowo i 90% czasu spędziłam w hali ze sprzętem fitness.
Według planu wejściówkę miałam wygrać w rodzimej siłowni, niestety okazało się, że dość mała ich pula była do rozdzielenia na kilkanaście klubów w całej Polsce, więc mój skromny wynik choć drugi na siłce, z łatwością został pobity gdzieś tam na Mazowszu (rzecz dotyczyła wiszenia na drążku). Dogadałam się zatem z towarzyszem podróży i postanowiliśmy odwiedzić targi w sobotę.

Dojazd

Po godzinie 10 korek w okolicach EXPO był większy, niż mój brzuch na solidnej masie. Żeby znaleźć miejsce do zaparkowania, trzeba było albo cudu, albo jednak wybrania się tam na 9 (ale o tej porze brałam rozbudzający prysznic przed kawą, więc ta opcja zdecydowanie odpadła). Spędziliśmy więc urocze 40 minut w owym potężnym korku, po czym zaparkowawszy gdzieś w równie solidnej kałuży, wybraliśmy się na zwiedzanie FIWE.

niedziela, 3 września 2017

Co z tym białkiem?

Artykułów na temat białka, zarówno jako suplementu, jak i makroskładnika, jest w internetach bardzo dużo, niemniej postanowiłam naskrobać o nim kilka słów, jako, że po rozmowach ze znajomymi wiem, że sporo osób ma o nim zupełnie błędne mniemanie.

Pamiętam swoje podekscytowanie, gdy kupiłam moje pierwsze białko (choć nie pamiętam ani firmy, ani smaku). Czułam się tak, jakbym otrzymała kartę wstępu do magicznej krainy kulturystyki, gdzie wszyscy spożywają ten nektar bogów, a za motto mają naprzemiennie „no pain na gain”, jak i że „kurczak, ryż i kreatyna zrobią z Ciebie sku***syna” ;)  Oczywiście, po kilku pierwszych szejkach na oponie nie wyrósł mi sześciopak, nie zaczęłam też nagle dźwigać kosmicznych ciężarów. Wciąż byłam tą samą Izoldą, choć nieco bardziej napaloną na fit life, bo skoro wszyscy mają białko a mam i ja, to jarałam się jak ten biblijny krzak.



Oszczędzę Wam opisu, jak białko serwatkowe (bo o nim piszę; są oczywiście odmiany wegańskie - jak np. konopne, czy sojowe, oraz bardzo niewegańsko wołowe, którego spróbowałam raz i nie zrobię tego nigdy więcej, wołowinę wolę jednak w burgerach i stekach) powstaje, dla zainteresowanych zostawiam linka do artykułu na stronie KIF