"Do dominujących w kulturze popularnej dyskursów dotyczących ciała zalicza się także ideał szczupłego ciała. Szczupłe ciało jest wartościowane pozytywnie. To nie tylko ideał estetyczny, ale też symbol określonego stylu życia, prowadzącego do zdrowia i sukcesu społecznego, świadectwo niezależności i silnej woli. (...) Wymóg szczupłości adresowany jest przede wszystkim do kobiet."
Kilka miesięcy temu zawędrowałam do
Dedalusa. Może i zrobię tu reklamę, ale jest to jedna z moich
ulubionych księgarni. Można tam po niskich cenach dostać świetne
pozycje, o wiele taniej niż w innych księgarniach. Tych parę
miesięcy temu jednym z moich nabytków była książka Emmy Woolf "W
sidłach anoreksji" (za całe 10 zł). Chyba wiele z osób,
które zmagają się z odchudzaniem czy samoakceptacją otarło się
o problemy z odżywianiem, w większym bądź mniejszym stopniu. Ja
również, ale nie będzie to istotą tego wpisu - jest nią to, co w tytule. Ciało.
Książka.
Napisana prostym przystępnym językiem.
Opisuje historię walki Emmy - bardzo nierównej, bardzo trudnej. Po
10 latach (!) anoreksji autorka postanawia (nie po raz pierwszy)
wyzdrowieć. Podoba mi się to, że w przeciwieństwie od wielu
książek o tej chorobie, ta nie zaczyna się od obszernego opisu w
jaki sposób autorka doprowadzała się do wyniszczenia z długą i
dość żmudną psychoanalizą w finiszu. Tu aspekty analizy sytuacji
i uczuć przenikają się, uzupełniają, dzięki czemu całość
jest łatwiej przyswajana, bardzo spójna i przystępna.
Dlaczego więc przeczytanie tych 300 stron zajęło mi wiele tygodni?
Dlaczego więc przeczytanie tych 300 stron zajęło mi wiele tygodni?
Nie czytałam tego jednym ciągiem. Nie
byłam w stanie- tego typu wynurzenia zawsze dają mi do myślenia,
choć akurat anoreksja nigdy moim problemem nie była. Przerażały
mnie fragmenty, w których Emma wspomina, że nie mogła brać
kąpieli, ponieważ wanna była twarda, a jej kości ocierały się o
nią boleśnie i zostawiały siniaki na skórze. Równie emocjonalnie
podchodziłam do faktu, jak wiele z tej choroby toczy się w głowie.
Jak wiele naszego postrzegania swojego ciała ma swój początek
właśnie w naszych myślach...
Ciało.
Jakiś czas temu eN napisała mi
wiadomość. Jeśli czytacie ją czasem to wiecie, że eN pisze
doktorat, a w chwili obecnej para się właśnie tematyką ciała.
"Wczoraj wyczytałam, że niewidomi nie mają zaburzeń
odżywiania! To niby takie oczywiste, a jednak tak mnie
zaskoczyło..."
Mnie również - ale patrząc na to
logicznie... Nieważne, czy masz brzuch twardy jak skała czy masz
tam miękką fałdkę. Gdy go dotykasz, jest po prostu częścią
Twojego ciała. Ciała, które ma tak naprawdę bardziej funkcją
użytkową, niż estetyczną. Jasne, jeśli jest naprawdę duży i
wydęty, to możesz podejrzewać, że jest Cię trochę za dużo. Ale
tak naprawdę nie czujesz fałdy, czujesz po prostu siebie. Nie
widząc modelek, fitnessek, nie mając przed oczami swojego odbicia w
lustrze i porównania z innymi ludźmi, z kreowanymi przez media
ideałami, tak naprawdę nie wiesz, czy Twój wygląd bardzo od nich
odbiega. Nie winisz więc swojego wyglądu za niepowodzenia, a w jego
transformacji nie dopatrujesz źródła szczęścia, rozwiązania
problemów. Bo podświadomie tak jest. Fakt - sport i dyscyplina
kształtują charakter, ale nawet najpiękniejsza figura nie zapewni
nam szczęścia. Nie wtedy, gdy nie lubimy siebie, gdy nie mamy obok
siebie kochających osób, gdy nie zaczniemy widzieć szczęścia w
prawdziwym życiu, a nie w nieistniejących ideałach.
Ale.
(bo zawsze jest jakieś ale, i ślepe
podążanie za modą, trendami i fizycznością to jedno, ale warto
spojrzeć na to z jeszcze innej perspektywy).
Odniosę się do źródeł książkowych,
które podesłała mi eN. W obecnych czasach bardzo często ciało
traktowane jest jak.. produkt. Produkt, któremu właściciel może
przypisać dowolne cechy, zależnie od swojej woli. W ten sposób
pokazuje, w jaki sposób chciałby być przez społeczeństwo
odbierany, zaakcentować charakter, światopogląd. Patrząc na to w
ten sposób, możemy naszym bickiem twardym jak skała akcentować
swoją siłę - podobnie jak tatuaże czy piercing są symbolami
tego, że w pewien sposób idzie się pod prąd.
"Warto zauważyć, że podjęcie decyzji o kształtowaniu ciała zgodnie z osobistymi upodobaniami odpowiada jednym z najbardziej cenionych wartości współczesnej kultury: wolności wyrazu i indywidualizmowi (...) Ciało traktowane jest jak towar, stylizowane zgodnie z modą i etapem w życiu, dopasowane do wyobrażeń o sobie i kształtowane, by nadać mu cechy, które chcemy by dostrzegli w nas inni (...). Możliwa staje się ingerencja w nie, zwiększa się także wielość dostępnych alternatyw i możliwości 'bycia sobą'. "
[Tu mała autodygresja - moje kolczyki
i tatuaże mają dla mnie bardzo symboliczne znaczenie; robione
zazwyczaj w tych przełomowych momentach, kiedy udawało mi się
przetrwać trudną sytuację. Tatuaże podobają mi się jako sztuka
sama w sobie, ale nie chciałabym na ciele malunków pozbawionych
znaczenia. Moje tatuaże są przesłaniem, które przypomina mi, że
jestem silna. Że jestem jak trawa i podniosę się nawet wtedy, gdy
przejedzie po mnie ciężarówka...]
Na to, w jaki sposób chcemy kreować
nasze ciało, bardzo duży wpływ mają media. W ciekawy sposób
przedstawiono pojęcie piękna, które powstaje w naszych umysłach.
Według publikacji, kobieta patrzy na siebie "męskim okiem"i
ocenia swoją urodę w kontekście tego, czy jest atrakcyjna dla płci
przeciwnej (choć pewnie feministki temu zaprzeczą :) ). Z kolei
urodę mężczyzny kontempluje się z kulturystycznego punktu widzenia
- piękny mężczyzna to taki, który jest sprawny fizycznie, silny i
muskularny. Nie musi być ogromny i napompowany, ale jeśli jego
wygląd odzwierciedla siłę - uznawany jest za atrakcyjnego. Jednak
na skutek feminizacji kultury i coraz częściej przenikających się
ról damskich i męskich, również od mężczyzn oczekuje się
pielęgnacji większej dbałości o urodę. Jeśli kobieta może
wskoczyć w spodnie i kierować ciężarówką, to mężczyzna może
posmarować twarz kremem i zrobić peeling. Easy. Nie sposób pominąć
również tego, jak mocno na nasze dbanie o siebie mają wpływ
"gwiazdy" i celebryci. Dzięki środkom masowego przekazu
są nam coraz bliżsi, stają się niemalże naszymi znajomymi z
podwórka. A skoro znajomy z podwórka może być piękny, szczupły
i idealny, to czemu nie ja? Bardzo często dążenie do tego, by
wyglądać jak gwiazda wiąże się z podświadomym pragnieniem
gwiazdorskiego życia - niekoniecznie w błysku fleszy, ale z pewną
dozą beztroski i wysokim statusem społecznym. Być może
podświadomie sądzimy, że gdy nasze ciało będzie bardziej
idealne, również nasze życie takie się stanie. Świadczą o tym
także popularne "makeover reality shows". Ciało
traktowane jest tu priorytetowo a przekaz jest jasny: jeśli jesteś
brzydka i zaniedbana, Twoje życie będzie złe i smutne. Jednak
jeśli schudniesz parę kilo, wstawisz sobie implanty piersi,
wybielisz zęby i wszczepisz sztuczne włosy, Twoje życie się
odmieni. Staniesz się pewna siebie, znajdziesz pracę, mąż od nowa
się w Tobie zakocha a po ogródku zaczną hasać kucyki pony.
Warto jednak wziąć pod uwagę rzecz
bardzo istotną - prawdy głoszone przez takie programy nie mają
przełożenia na rzeczywistość. To, co ukształtuje moje ciało i
poniekąd da mi satysfakcję, nie sprawi, że gdy już skończę
pozbywać się tkanki tłuszczowej, nagle poczuję, że moje życie
jest na właściwym miejscu. Wciąż będę mieć różne problemy,
związane z pracą, relacjami międzyludzkimi, wciąż będą
zdarzały się dni z "Depresyjną piosenką o niczym" w
tle. Płaski brzuch tego nie zmieni, podobnie jak i fałda tu i
ówdzie nie sprawia, że lepiej wypełniam swoje obowiązki. Nie
sprawi, że facet się mną zainteresuje lub nie (a jeśli skreśli
mnie za fałdę, to naprawdę nie jest wart tego, by zajmować
miejsce w mojej codzienności). Bo ciało służy nam do tego, byśmy
mogli tu trwać. Żyć. Jego hartowanie i kształtowanie, choć tak
satysfakcjonujące, nie powinno być celem samym w sobie - chyba, że
jest to Wasz zawód.
Ostatnio na fp przytaczałam cytat
Bruca Lee - "3/4 życia spędziłem na siłowni. Resztę
zmarnowałem". Spodobał mi się, ale nawet dla mnie, osoby,
która najbardziej ożywia się gadając o treningach, ćwiczeniach i
siłce, są to słowa, które traktować należy z przymrużeniem
oka. Życie zaczyna się po wyjściu ze strefy komfortu. A dla
gym-freaków siłownia taką strefą poniekąd jest.
Kiedy ostatnio Twoje pięknie wymodelowane pośladki siedziały na fotelu w teatrze? Jak wiele czasu poświęcasz swoim bliskim? Czy zdajesz sobie sprawę z faktu, że chociaż wspierają Cię i kibicują Ci w walce o lepszą wersję siebie, dla nich najważniejsze jest Twoje szczęście?
Kiedy ostatnio Twoje pięknie wymodelowane pośladki siedziały na fotelu w teatrze? Jak wiele czasu poświęcasz swoim bliskim? Czy zdajesz sobie sprawę z faktu, że chociaż wspierają Cię i kibicują Ci w walce o lepszą wersję siebie, dla nich najważniejsze jest Twoje szczęście?
Zakończę wierszykiem z przystankowego
muru - przeczytanego wiele lat temu, ale chyba wiecznie aktualnego.
Życie to nie bajka, każdy to wie.
Bajkę można powtórzyć, życie - nie...
Carpe Diem...
Cytaty pochodzą z książki Agnieszki
Maj "Polskie wzory cielesności. Przemiany stosunku do ciała w
kulturze ponowoczesnej".
Dzięki. Takie teksty są potrzebne, bo może za którymś razem dotrze. U mnie świta już coś na kształt "nie muszę być idealna". Przyjemny stan.
OdpowiedzUsuńPrawda? :)
UsuńA jaki przyjemny musi być, gdyby świtanie zmieniło się w pewność... Czego Tobie i sobie życzę.
Mnie osobiście coraz bardziej przerażają osoby, które tworzą takie motywacje lub namawiają na trening niemal codziennie. To trafia do wielu osób, a część niestety traktuje takie "rady" zbyt poważnie.
OdpowiedzUsuńSmutne dla mnie też jest, że osoby o normalnej wadze (bez umięśnionego ciała) są ostatnio nazywane grubymi, leniwymi. Nie każdy marzy o fit ciele, nie dla każdego fajne jest bycie slim. Niektórzy chcą mieć kobiece kształty i nieco tłuszczyku!
Moim zdaniem my kobiety cały czas za wiele czasu poświęcamy na martwienie się tym jak wyglądamy, co byśmy chciały w sobie zmienić, a za mało czasu poświęcamy na rozwój osobisty i duchowy (broń boże nie myślę tu o zaniedbywaniu się).
Doskonale wiem, co masz na myśli i w pełni się z tym zgadzam. Każdy ma swój ideał piękna, a niestety, podobnie jak w dobie anorektycznie chudch modelek rozmiar 38 był już plus size, tak teraz w dobie fit, każdy ćwiczący bez sześciopaka traktowany jest trochę jak oszust.
UsuńA przecież każdy ma inne cele i priorytety. Dla jednego będzie to kostka na brzuchu a dla innego kobiece kształty i umiejętność stania na rękach. Wspólnym mianownikiem jest tu ciało, u każdego wszak inne.
I też uważam, że rozwój duchowy i osobisty jest zaniedbywany, a przecież bez niego nawet osoba o najpiękniejszym ciele nieco traci...
Naprawdę dobry tekst! I jaki pożyteczny!
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńTraktuję go bardzo osobiście, więc komplement w tym kierunku sporo znaczy.
Uwielbiam takie książki, dają dużo do myślenia :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
http://fit-healthylife.blogspot.com/
Ja też! A nawet nie zdawałam sobie sprawy, że tyle ich na ten temat jest...
UsuńPozdrawiam również :)
O to teraz już wiem jak powinnam dbać o swoje ciało... Zastanawiam się w ogóle czy są diety, które przykładowo odmładzają nas? Hmm? Czy raczej trzeba zdać się na kosmetyki? Co myślicie? Bo wiecie ładne ciała to nie wszystko, liczy się też nasza twarz. A ja przykładowo odkryłam ostatnio na swoim czole zmarszczki.
OdpowiedzUsuńWow ile ja dałabym, żeby móc tak wyglądać. Z pewnością całe sedno tkwi w sumiennych ćwiczeniach i diecie. Na pewno nikt nie stosują żadnej chemii. Wybierają naturalne produkty i zdrowe. Ostatnio trochę czytałam artykułów właśnie o tym jak zadbać o swoje ciało i wygląd. Tak planuję coś zrobić w tym kierunku…i może wypróbować sprawdzonych preparatów.
OdpowiedzUsuńGreat write-up, I am a big believer in commenting on blogs to inform the blog writers know that they’ve added something worthwhile to the world wide web!.. We also provide a site tiktok downloader
OdpowiedzUsuń