Nadszedł czas na kolejny post
dedykowany antycellulitom. Powoli ubywa zapasów w ostatnim pudełku
– aż szok, jak szybko potrafią zlecieć 3 miesiące! Ponoć z
wiekiem czas leci coraz szybciej, a ponieważ jestem już jedną nogą
w grobie, więc możecie sobie wyobrazić. Mój czas to Pendolino na
trasie Warszawa – Wrocław (ponoć ma jeździć już od grudnia,
wolę sobie nawet nie wyobrażać ceny biletu...)
***
Być kobietą nie jest łatwo, co
podkreślałam już wiele razy. Rządzą nami hormony, musimy tryskac
urokiem osobistym, humorem, być mądre (ale jednocześnie uroczo
głupiutkie i wciąż w potrzebie, by mogli nas ratować nasi
herosi), pracowite i, co gorsza, musimy być piękne.
Piękno jest na szczęście kwestią
umowną i mocno subiektywną, w dodatku jego kanony z dekady na
dekadę zmieniają się co rusz. Jak dla mnie na przykład Cindy
Crawford z ery modelingu zeszłego wieku jest o wiele piękniejsza
niż chuda Anja Rubik (choć Anja również jest urodziwa, nie
przeczę :) ), tak czy inaczej, na to, co z nami zrobiła matka
natura w większości wpływu nie mamy, ale musimy być zadbane. Ile
godzin zajmuje wydobycie z siebie „naturalnego piękna”... ileż
to katorżniczej pracy, minut spędzonych na wypowiadaniu brzydkich
słów w łazience!