poniedziałek, 8 grudnia 2014

Słowa kluczowe czyli jak się trafia do Izoldowego Królestwa

Nie byłam nigdy dzieckiem wybitnym, choć też nie głupim. Być może zabawnym, słodkim, krnąbrnym - owszem. Moi rodzice na nudę nie narzekali, dostarczałam im wielu rozrywek. Na przykład pastując mamie całe mieszkanie przywiezionym z Niemiec (bo w naszym zacnym kraju nie było) dużym kremem Nivea. Pastowałam płyty na ścianach w przedpokoju, meble i okna w pokoju rodziców i własnym... nie zdążyłam zająć się kuchnią, być może dlatego, bo krem się skończył, a ostatki zużyłam na wysmarowanie od stóp do głów mojej ulubionej lalki.
Albo kiedy jako dziecko 4-5 letnie przez nieuwagę mamusi pożarłam cały gar kalafiora z bułką tartą, zostawiając rodzicom same ziemniaczki i jajko sadzone. Kalafior był chyba wówczas rarytasem trudnym do zdobycia, bo po dziś dzień mamusia wspomnienia wydobywa z siebie głosem trwogą zalatującym. Miałam również ograniczony repertuar wokalny (Rolnik sam w Dolinie! <3), a że śpiewanie było moją ogromną pasją, rodzice Rolnika słuchali pierdylion razy dziennie. Mój były sąsiad, lat z dyszkę więcej niż ja, do dziś patrzy na mnie dziwnie, ale cóż, to właśnie ja, nie wymawiając jeszcze "r" i uważając Piotrka za swoją prywatną opiekunkę, darłam się przez okno "Tlotluś, kulwa, nie glaj z nimi w kulululu".
"Tlotluś" ponoć trochę popsuł mu życie, zwłaszcza to podwórkowe ;)

Kiedy jednak nauczyłam się poprawnego wymawiania słów, w czasie do tego przewidywanym, nauczyłam się również czytać i pisać. W miarę upływu miesięcy i lat odkrywałam, jak wielką siłę mają słowa. Że są narzędziem, dzięki któremu można stworzyć lepsze światy - przynajmniej na papierze. Pisałam opowiadania, pamiętniki, jednocześnie pochłaniając tony książek. Kojarzycie ten obrazek, w którym dziecko czyta z latarką pod kołdrą? Ja byłam dokładnie takim dzieciakiem, połykającym kolejne pozycje z bibliotecznych półek.



Ten, typowo średnionawiązujący do tematu głównego wstęp ma jeden wspólny mianownik: słowo. Bo dzisiaj po raz kolejny zgłębiłam się w słowa kluczowe, po których ludzie trafiają na tego bloga.


"Znaczenie godzin"
Pojawia się najczęściej, z nieznanych mi przyczyn. Wyjaśnię jednak ich znaczenie, bo skoro tego szukacie, to wyraźnie Was to nurtuje.
W życiu realnym godziny mają znaczenie, bo pozwalają na koordynację dnia. Mają też znaczenie w regulowaniu metabolizmu - by pozostał rozpędzony, śniadanie trzeba zjeść max godzinę po wstaniu z łóżka i posiłki spożywać co 2-3h.

"Nienawidzę siebie"
Pojawiło się tylko raz, ostatnio, ale mocno we mnie uderzyło. Nie wiem, kim jesteś, osobo czytająca mnie poprzez szukanie w Sieci takich rzeczy, ale proszę - przestań! Jestem pewna, że jesteś wartościową osobą, która powinna zmienić nastawienie i zacząć siebie lubić :)

"Miałam dwie pary rajstop"
Lekkie zaskoczenie, ale sprostuję. Miałam (i mam) więcej!

"Poradnik świąteczny"
A tak, pisałam! Przetrwanie w rodzinne święta, do wglądu tutaj :) Bożonarodzeniowy, więc w sumie na czasie.

"Chude grubasy"
Zjawisko powszechnie znane jako "skinny fat", czyli osoby pozornie szczupłe - bo patrząc na stosunek tkanki tłuszczowej do mięśniowej zauważyć można, o dziwo, nadwagę. Tematykę poruszałam w TYM poście.

"Motywacja siłownia na telefon"
No cóż... aplikacje raczej roboty za nas nie zrobią, ale post o ulubionych pomocach aktywnościowych na stupidfona był tu.

"Mięśnie nóg"
Wyszukiwane pewnie głównie przez panie, jako element świętej trójcy, którą płeć piękne maltretuje najczęściej (brzuch-uda-pośladki). Post nożny do oblukania tu - polecam także ze względu na obrazeczki ;)

Zobacz również:  Weekend Memories  |  Gdzie byłam, kiedy mnie nie było. Historia prawdziwa.  |  Love Actually...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz