Dziś będzie o bólu. Swoją drogą, ciekawe, jak to o mnie
świadczy, że na słowo „Ból” dodaję „i Panik” i wyobraźnia podsuwa mi obraz
dwóch stworzeń z disneyowskiej produkcji o Herkulesie? ;)
Nie poruszę tu jednak ani kwestii pomocników Hadesa, ani żadnych spraw, jakie były
przedmiotem którejkolwiek z twarzy Greya.
Tak zwane zakwasy,
bo o nich będzie mowa, to chyba ten rodzaj bólu, jaki lubi każdy trenujący.
Lubi na zasadzie podobnej, jak się lubi ulubiony przedmiot w szkole - niby
fajnie chłonąć wiedzę i dostawać za to wysokie noty, ale ciągłe kartkówki mogą
dać w kość, zwłaszcza, jeśli mamy do obrobienia jeszcze kilka innych
przedmiotów. Podobnie rzecz ma się z zakwasami - boli, mamy satysfakcję z
dobrze wykonanego treningu, jednak jak zrobić porządny metabolik, kiedy ledwie
jesteśmy w stanie zrobić kilka kroków, a piciu kawy towarzyszy ała ała ała? ;)
Oczywiście należy rozróżnić dwie rzeczy, a więc faktyczne
zakwasy oraz DOMSy, które zakwasami również potocznie bywają zwane.