poniedziałek, 21 lipca 2014

Demotywatory.

Powiedzmy, że jest środa.
Powiedzmy, że nasza bohaterka ma na imię Amelka. Amelka jest mniej więcej w moim wieku, ma kota o imieniu Poniedziałek ( :P ), pracuje zawodowo, pisze bloga i ma kręćka na punkcie trenigów. Brzmi znajomo?
Pewnego dnia, powiedzmy, że był to czwartek, Amelka wróciła do domu potwornie zmęczona. Znacie to - niby już piątek, ale wciąż jeszcze nie bardzo, codzienne obowiązki dokopują, a tu jeszcze w autobusie Pani Mocno Starsza mówiła do niej tekstami z Pisma Świętego, tusz w drukarce się skończył a w Lidlu były same serki wiejskie zwykłe, nie w wersji lekkiej. Koszmar.
Amelka czuje, że już nie podoła, że musi to jakoś rozładować, że bez względu na wszystko potrzebuje treningu. Najlepiej treningu i czekolady, ale jest na szczęście dość leniwa i nie chce jej się złazić do sklepu tylko po czeksę, a iść na siłkę z czeksą to wiecie - nie wypada. To jakby puszczać w kościele Behemotha, po prostu pewnych rzeczy się nie robi.

Zdjęcie: http://liverichly.me/


Amelka postanawia jednak na chwilę odetchnąć, bierze do ręki książkę, spoczywa na łożu, które okazuje się wygodne jak jeszcze nigdy. Książka wciąga, Poniedziałek już nażarty do wypęku mości się na nogach i rozpoczyna aktywny mruczing. Amelka głaszcze go ochoczo, odkłada książkę i wtula się w koci łeb. Poniedziałek obejmuje ją łapami, bo to wyjątkowo przytulaśny kot (a ostatnio nawet pokazał się od strony kociej dz..ki, tuląc się do każdej kobiety nawiedzającej amelkowy dom... tak, Amelka była zazdrosna! ). Robi się ciepło, bezpiecznie, problemy odlatują i może by tak przełożyć ten trening. Dziś miały być tylko aeroby, więc przełoży je na następny dzień i zrobi razem z łapami, i tak miała przecież krótszą sesję dołożyć...

Suma sumarum po jakimś czasie sielskich przytulanek (w tym momencie Amelka cieszy się, że jest panną starą i nie tuli jej wybranek serca, bo na pewno przytulanki potrwałyby dłużej) Amelka jednak zbiera się w sobie i idzie na siłownię, by dostarczyć swemu uzależnieniu działkę. W sensie, że endorfin i innych takich spalonych na skwarkę kalorii.

Po tym przydługim wstępie można już się domyslić, o czym będzie post? Tak, moi drodzy, dzisiaj będzie o demotywatorach  bynajmniej nie mam na mysli słynnej strony internetowej, drugiej po facebooku najchętniej blokowanej przez korporacje  (co ma zwiększyć produkctywność pracowników, ale zwiększa głównie ich kreatywność w odnajdywaniu innych pożytecznych stron).

Nachalna propaganda fit-sylwetek.
Odpalam fejsa. Bądź Amelka odpala (i nie mylcie jej ze mną, Amelka w mojej wyobraźni jest ruda!). Jesli ma się świra, jakiego się ma, to odzwierciedleniem jest tematyka lajkowanych fanpejdży. Wielbiciele na przykład ciastek mają łola z aktualnościami pełnego zdjęć muffinek i innych bezików z kremem arbuzowym, wielbiciele kotów chichoczą jak głupki od kolejnych kocich fot i filmików, wielbiciele Justina Biebera hejtują co się da, zaś my, fitomaniacy mamy walle pełne umięśnionych brzuchów, czystych posiłków i motywujących cytatów. Nie zrozumcie mnie źle, sama przecież wrzucam zdjęcia moich obłędnych placków, mało sixpackowej pierzyny i zdjęcia motywujących fit pań i panów. Chodzi jednak o to, że wszystko w nadmiarze może szkodzić.
Z założenia ma być tak, że naoglądamy się ładnych ciał i od razu chce nam się ćwiczyć. I to działa, bardzo często!
Ale jeśli codziennie widzimy setki takich zdjęć, widzimy nieustające wpisy o redukcjach i innych cudach na kiju, to zaczynamy zastanawiać się, co z nami nie tak. Bo nasze ciało wcale nie wygląda jak z okładki męskiego czy damskiego Healtha, nasze talerze są niby czyste, ale jednak przekraczamy wielkości redukcyjnych misek, niby przelewamy litry potu, ale i tak niezadowolenie odbija się na twarzy, gdy robimy przegląd fałdek w lustrze.
[Fakt, jest to kwestia samodycypliny, której trochę nam brak].
ALE.
Po pewnym czasie oglądania takich motywatorów zaczyna dokuczać lekka irytacja. Bo proszę, proszę, kolejny sixpack, kolejny piękny lunchbox, a tu mięsień zakryty, woda się trzyma pod skórą i w ogóle, o zgrozo, widac cellility! I w ten sposób, zamiast motywacji powstaje frustracja i rozgoryczenie. W rezultacie unikamy fejsów, pinterestów i innych tumblrów, bo czujemy się słabi i zaczynamy wątpić w siebie.
Podobnie jest wtedy, gdy widzę zdjęcia pięknych, fit lasek, które pokazują zdjęcia swoich sixpacków, po czym dwa dni później określają się mianem grubasów i rzucają na redukcję - choć tak naprawdę nie mają z czego redukować... i komentarze lekko upominające (nie hejtujące!) usuwają - w końcu tak jest najłatwiej.

Zdjęcie: tumblr.com

Niesłusznie. O kwestii samopoczucia uzależnionego od rzeźby wspominałam już nie raz, jednym słowem - nie warto. A jesli naprawdę bardzo czegoś chcemy? Walczymy. Ale patrzymy na siebie przychylniej, bo wymagać od siebie można również z pewną doza dystansu. I broń Boże nie przyjmować postawy "I tak mi się nie uda..." - po czym wstrząchnąć pięć big maców. Co to, to nie.

KOT.
Kot to w sumie tylko jedna z tych rzeczy, które demotywują - choć to za duże słowo, to tak naprawdę takie małe ustępstwo do słowa "wymówka". No bo pomyślcie, jak to brzmi... nie zrobiłam treningu, bo kot tak cudnie mruczał. Bo książka była taka wciągająca. Bo pranie musiałam zrobić.
Ja tu słyszę głównie wymówki i niestety (albo i stety) Amelka i Poniedziałek równiez o tym wiedzą.

Znajomi.
Wiadomo, wsparcie rodziny i bliskich to rzecz bardzo kluczowa. Może być i odwrotnie - bo co w sytuacji, gdy zwierzamy się przyjacielowi, że chcemy pozbyć się fałdy, siostrze, że spodnie cisną, mamie, że nie możemy patrzeć na potworka w lustrze, a słyszymy tylko "ale po co Ci to?", "marudzisz, nie jesteś gruba", "jesteś głupia" lub "przeciez liczy się wnętrze"?
Nie przeczę, liczy się. Ale jeśli oczekuję wsparcia w odchudzaniu, to nie trzeba mi "po co Ci to", ale "dasz radę!" lub "daj znac, jak będziesz potrzebowała kopa za odstępstwa". Potrzebuję wtedy wsparcia, a nie wykładu o samoakceptacji. Bo do niedowagi mam daleko niemal tak, jak Capibara z Brazylii do Australii. True Story.

Zdjęcie: cheezburger.com


Życie.
Jest tak pełne sprzeczności (i na tym blogu też to widać)... Wystarczy otworzyć jakiekolwiek czasopismo kobiece, żeby zobaczyć artykuł "Pokochaj siebie" a parę stron dalej "Zmień się na zawsze" z kolejną dietą cud opartą na kosmicznych produktach (które cudownie oczyszczą, zwłaszcza portfel). Tak więc i my, zamiast skupić się na celach lub rzeczach pobocznych, latamy od "kocham siebie taką jaką jestem" do "muszę zrzucić pierdylion kilo, wtedy na pewno będę szczęśliwa. A, i znaleźć męża, wteyd mamusia będzie szczęśliwa". To demotywuje, bo człowiek nie wie, czego tak naprawdę chce...

Czasem łatwo pogubić się w tym gąszczu informacji, motywacji - to zupełnie, jakby stać na rostaju wielu dróg, ktore prowadzą do własciwego celu, ale fakt, że jakoś trzeba przez nie przebrnąć lekko nas osłabia, zwłaszcza, że targamy ze sobą torbę pełną różnych doświadczeń, słów, emocji i wartości.

Trzeba jednak uwierzyć w jedno: będzie dobrze. Bez względu na wszystko :)

Zobacz również:  Inside out5 ton lista lista lista przebojów Los treneros i tłuszczowe łzy



3 komentarze:

  1. Masz absolutną rację. Ja kocham
    ćwiczyć ale ze strony chłopaka z którym mieszkam nie mam żadnego wsparcia. Każde z nas je inne posiłki (ja gotuję obydwa). Jak chce wyjść na kolację to jest problem itd. Wbrew pozorom każdy z nas potrzebuje wsparcia ze strony bliskich bo wtedy łatwiej uwierzyć że możemy osiągnąć swój cel.

    OdpowiedzUsuń
  2. Małgosia siedzi i z uznaniem kiwa głową.
    "Amen siostra" - krzyczy do monitora, chociaż dobrze wie, że hipotetyczna Amelka jej nie usłyszy;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiedz Amelce,że jak chce opierdol za leniwienie na kanapie i kotowanie to ja się zgłaszam na ochotnika.Neta

    OdpowiedzUsuń