piątek, 29 września 2017

Dziesięć powodów, przez które nie możesz schudnąć. Część I.

Na potrzeby tego posta stworzyłam postać Izaury. Wiem, kiedyś była Amelka (<-klik dla niezorientowanych), ale ona już od dawna jest wylaszczoną gwiazdą Instagrama, wrzuca zdjęcia wypiętego tyłka, owszem, muśniętego fotoszopem z równym zapałem, jak biust jej muśnięty jest silikonem, więc trochę głupio ją teraz powoływać przed szereg. Izaura jednakże zgodziła się robić za czarny charakter. Ów czarny charakter, proszę państwa, ma taki jeden, zasadniczy problem, że stara się schudnąć. No stara się, stara, i nic, ani waga ani centymetr, ani nawet wyszczuplające lustro w jednej z sieciówek, nie chcą przekazać jej nawet grama dobrych wiadomości. Co prawda niemożliwym jest, by w rzeczywistym życiu być przedstawicielem wszystkich dziesięciu wymienionych powodów naraz, ale ponieważ Izaura jest moim tworem, więc może wszystko.



Po pierwsze. Izaura je za dużo.
Owszem, teoretycznie je ładne posiłki ze zdrowych produktów, czasem gdzieś tam po drodze zgrzeszy, ale komu się to nie zdarza? Tak więc na Instagramie Izaury ląduje mnóstwo pięknych posiłków. Owsianeczki z sezonowymi owocami, łosoś z razowym makaronem i szpinakiem, smoothie z bananów i innych witaminowych dobroci, no cud, miód, malina, w dodatku mnóstwo bio i eko. Jest jednak jeden szkopuł - Izaura absolutnie nie kontroluje ilości zjadanych pokarmów. Owszem, do owsianeczki świetnie pasuje masełko orzechowe i banany, do tego wiadomo, białko, bo ma być optymalnie, ale Izaurze kompletnie umyka fakt, że taka owsianeczka ma dobry tysiąc kalorii, a przecież posiłków zjada 5, bo tak jest zdrowo i tak piszą na blogach. Popija soczki, pierwszego tłoczenia, zupełnie pomijając fakt ich kaloryczności, wszak to jak woda. Gorzkiej kawy ani herbaty nie tknie, przecież łyżeczka cukru tu i tam nie zaszkodzi. Niestety, suma summarum, Izaurze na bilans zerowy wystarczyłoby 2400 kcal, a zjada znacznie, znacznie więcej. Trudno więc mówić o zachowaniu wagi, a co dopiero o chudnięciu - bez ujemnego bilansu kalorycznego chudnięcia nie będzie…


Po drugie. Izaura je za mało.
No dobra, Izaura pojęła wcześniejszą lekcję i postanowiła wszystko ważyć, mierzyć i ograniczać. Tak jej zresztą doradziła koleżanka, która je od dawna 1200 kcal, a też schudnąć nie może i gabarytami od Izaury jest tylko ciut mniejsza. Co Izaurę lekko zastanowiło, ale stwierdziła, że widocznie tamta je jednak za dużo, więc Izaura będzie lepsza i zamierza jeść tylko 1000, o! Na pewno schudnie i będzie jak ze sceny bikini fitness. Niestety, wybiegnijmy w przyszłość, tak się nie stanie. Po pierwsze, w ten sposób Izaura schudnie szybko, jednak gdy tylko wróci do normalnego jedzenia - nawet nie tego na plusie, ot, wciąż nawet redukcyjnego ale większego - przytyje natychmiast. Z nawiązką, którą jej wygłodzony organizm będzie odkładał z prędkością światła, na wszelki wypadek, gdyby jednak Izaura znów upadła na głowę i postanowiła go głodzić. Przy bardzo dobrych wiatrach Izaura nie nabawi się  totalnego załamania i chorób metabolicznych i nie rozwali układu hormonalnego. O ile szybko pójdzie po rozum do głowy. A poznaliście już trochę Izaurę. Lotność nie jest jej mocną stroną.
Zostawiając na chwilę Izaurę, znam masę osób, które chcą, a nie mogą schudnąć, po czym zaczynają liczyć kalorie i okazuje się, że po latach zjadania "im mniej tym lepiej", nie są w stanie dobić do 1800 kcal. I dotyczy to zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Drodzy moi - dieta 1000 kcal dla pani i 1500 dla pana do NIE jest i NIE BĘDZIE właściwa ścieżka.


Po trzecie. Izaura naoglądała się reklam i kupiła magiczne tabletki.
Magiczne tabletki, jak reklama mówiła, mają jej spalać tłuszcz od środka, hamować apetyt, przyspieszać metabolizm i to tylko dzięki temu, że Izaura oddycha. Na wszelki wypadek Izaura  zżera podwójną dawkę, która zżera jej głównie wnętrze portfela, bo przecież skoro tabletki same jej palą, to trochę tam się porusza, ale przecież czekoladę też zjeść może. I wypić piwo. I kebsa po imprezie wciągnąć, najwyżej weźmie jeszcze jedną tabletkę po nim. Ona spali. Po miesiącu Izaura stwierdza, że jest szczuplejsza o trzy stówy, a w talii przybyło jej 5 centymetrów. True Story. Zupełnie nie rozumie kolegów, którzy mówią jej, że najskuteczniejszymi tabsami są te o nazwie Dietanabol. Szukała na allegro, nie było.


Po czwarte. Izaura Trenuje. Ale jak?
Koleżanka (ale inna niż ta od 1200 kcal) powiedziała Izaurze, że schudła jak poszła na siłownię. To Izaura też poszła, a co. Zdarzyły się tam trzy różne rzeczy.

Najpierw Izaura ćwiczyła cardio. Dużo cardio, całe godziny cardio. Coś tam spadło, ale niedużo i zatrzymało się. No wiec Izaura zwiększyła ilości, coś znów drgnęło, zatrzymało się, i znów nic! O żesz! Doszło do tego, że Izaura znienawidziła bieżnie, rowerki i orbitreki, i stwierdziła, że to jakaś ściema, żeby wyglądać jak chce musiałaby chyba na siłowni zamieszkać! CityFit niby całodobowy, ale bez przesady. Kolega coś bredził o jakiś kortyzolach, adaptacji do aerobów, ale kto by go tam słuchał?

Później Izaura jednak posłuchała kolegi. W sumie dość mądrze gadał, że to trzeba siłowo ćwiczyć, bo mięśnie palą więcej, poza tym to trening siłowy nakręca metabolizm, a cardio to tak tylko na deser. No super! Kolega nawet rozpisał jej plan treningowy. Izaura już poczuła, że szykują się zmiany! O tak, teraz to ona będzie gwiazdą fitnessu! Poszła więc na siłownię, no, najpierw zrobiła selfie, bo trzeba, a światło we wspomnianym CityFicie dobre, skorzysta. Zrobiła serię, uf, jak łatwo poszło, napisze o tym Aśce na Messengerze. Trochę się zagadały, aj, no dobra, kolejna seria. Jeszcze selfik na instastory. W końcu trzeba ludziom pokazać jak być fit, zwłaszcza w nowych Najkach. Kolejna seria, selfik. O, Baśka przyszła. Pogadały chwilę, w końcu dawno się nie widziały. Zrobiły razem selfie. Strasznie długie te treningi siłowe, psia mać. No ale ok, jeszcze trochę i do domu. Da radę. Chyba nietrudno się domyśleć, jak szaleńczo uciekały Izaurowe zbędne centymetry?


Bo stała się jeszcze rzecz trzecia, w sumie w międzyczasie. Jak już Izaura opanowała selfikowe szaleństwo i zaczęła ćwiczyć, to okazało się, że owszem, cośtam się niby dzieje, ale słabo. Aż w końcu przydybał ją kolega, ten od planu, i troszkę złowieszczo rzekł do niej słowy „Izaura, a co ty tym różowym tak tu machasz? To nazywasz SIŁOWNIĄ? Won mi tam na strefę ciężarów, ale już!”. Trochę się zeźlił, Izaura musiała przyznać. I przeczołgał nieszczęśnicę, aż się spociła. Następnego dnia życie było dość utrudnione przez wszechobecne zakwasy, ale Izaura pojęła, że niestety targanie ciężarów i trening siłowy nazywają się tak nie bez przyczyny. Może w końcu schudnie…


Ciąg dalszy nastąpi ... :)

4 komentarze:

  1. Super wpis, już powoli wykluczam takie rzeczy :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem dlaczego, ale uważam, że największym wrogiem przy zrzucaniu masy ciała jest nieregularne jedzenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi się wydaje, że regularność pomaga o tyle, że pozwala sobie poukładać posiłki i lepiej nimi gospodarować. I tak liczy sie głównie deficyt, choć faktycznie spożywanie o stałych porach na pewno nie będzie minusem.

      Usuń