Podczas mojej przydługiej nieobecności napisałam kilka postów, które tkwią w drugim komputerze i nie chcą wyjść. I jeden tkwi na kartce z zeszytu, napisany został w pociągu i przeczytany przez wścibską sąsiadkę, zapuszczającą żurawia. Bardzo nieładnie, proszę pani!
Przyodziawszy zatem wieczorne tekstylia i wyłączywszy na chwilę plik pracowy (jak ja kocham deadliny, człowiek urabia sobie ręce po łokcie, kąpie się w kawie*, bo może akurat wchłonie się przez skórę i przyspieszy krążenie, pobudzając parującą mózgownicę?), stwierdziłam, że można by znów stworzyć post obrazkowy.
Obrazek numer 1. Izolda na obczyźnie.
Tak więc wizytując niedawno Toruń, postanowiłam przy okazji załatwiania tam różnych formalności trochę sfotografować to piękne miasto. Oczywiście pokłóciłam się przy okazji z technologią, bo zapomniałam naładować baterię w fonie, więc po zrobieniu jednego zdjęcia telefon umarł i zmartwychwstał dopiero w polskim busie, przypięty do gniazdka. Do dziś mamy z telefonem ciche dni ;) Tak czy inaczej, zdjęcie jest jedno, przestawia stara ruderę i wyszło nad wyraz artystycznie. Lada dzień oczekuję propozycji zostania naczelnym fotografem National Geographic.
Obrazek numer 2 i 3. Wtorek.
Bardziej spostrzegawczy czytelnicy bloga i fejsbuczka wiedzą, ze Wtorek to imię mojego kota. Po właściciele ma długie łapy i nieprzeciętny apetyt, lubi biegać, przytulać się i jest bardzo przystojny (znów: wszystko po mnie ;) ). Jedyne w czym poszedł w stronę biologicznych rodziców, jest jego..hmmm... no, niezbyt wysoki poziom inteligencji, ale nadrabia urokiem osobistym. Czasami przeszkadza mi w pracy i przychodzi na tulling domagając się go bardzo stanowczo. Większość dnia spędza jednak w okolicy zlewu/lodówki, poszukując czegoś do jedzenia. Obydwie czynności prezentują załączone fotografie.
Jak już jesteśmy przy jedzeniu, zaglądaliście do działu z moimi przepisami? Ostatnio zostawiłam tam swoje śniadanie, bardzo polecam :)
Kolejne obrazki: Izolda na wojażach.
Po wojażach do Torunia nastąpiła chwila stolicznej stagnacji, po czym znów trzeba było wyruszyć w pogoni za realizacją planów (bo za rozumem to juz nie ma co.. :P) (na razie o planach cicho szaaaa, ale jak już skończę - będzie super i o wszystkim opowiem :) ). Tak czy inaczej, w Wielkopolsce, racząc się pyszną kawą (była tym pyszniejsza, że byłam na kofeinowym głodzie ;) ) spojrzałam na rachunek i stwierdziłam, że jak by ktoś znalazł go w moim portfelu, zapewne stwierdziłby, że walnęłam do obiadku dwa shoty ;)
Zaś wędrując na dworzec (o drodze na dworzec będzie i w następnym poście, bo tu się działy dziwne rzeczy) dostrzegłam wystawę. Pierwsze co przeczytałam, to "biegam", później dopiero zrozumiałam swój błąd ale.. skojarzenie z obrazkiem niezłe, trzeba przyznać, że ktoś miał inwencję ;)
Zostawiam Was teraz sam na sam z tym mnóstwem foto-atrakcji, polecam Bieguna na pulpit komputera i życzę dobrej nocy :)
* I takiego wała, to żadna przenośnia - peeling kawowy to najfajniejszy domowy kosmetyk na świecie, żadna tam soraja sraja, Tchibo czy inny Jacobs! :) Choć tak naprawdę firma nie ma znaczenia, ma być sypanka, fusami szorujemy skórę, a dzięki kofeinie aktywnie wpływamy na jędrność skóry. Jak mamy cellulit, to pomaga też podśpiewywanie przy okazji piosenek Perfectu.. "Idź precz, pańska skórko, ósme cudo, znów na rudo, iiiiidż precz!". Dodatkowo gwarantujemy sąsiadom niezapomniane wrażenia akustyczne, niesione rurami sanitarnymi. Czytała: Krystyna Czubówna.
Zajrzyjcie i tu: Post obrazkowy #1 | Znajdujemy czas na ćwiczenia | Cellulit, najgorszy recydywista ever
Fantastyczne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńHaha poprawiłaś mi humor!!! Dziękuję :) Zdjęcia lubię a peeling kawowy stosuję :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń