czwartek, 29 maja 2014

Home Gym

W swoim długim jak Wisła życiu przeprowadzałam się tryliony razy. No, mniej, ale za każdym razem zawierało to w sobie element "Cholera, jak ja mam dużo rzeczy!". Mój tatuś z największą goryczą wspomina moje drugie miejsce zamieszkania w Warszawie, gdy to w czterdziestostopniowym upale przenosiliśmy mnie na Bródno, na czwarte piętro, które było piętrem ostatnim, zatem blok nie posiadał windy. Jeszcze wtedy przenosiłam co rusz cały dobytek, łącznie z książkami. Mam dużo książek (teraz leżą w rodzicielskich włościach czekając, aż dorobię się własnego eM dla siebie i Wtoraska), łącznie ważących tonę :) Przeprowadzka została mi wypomniana przy ostatnim przenoszeniu z Warszawy do Wrocławia, gdy tatuś słusznie zauważył, że teraz owszem, nie ma książek, ale doszły ciężarki i absurdalna liczba butów.

Tak zupełnie a propos... W moim przyszłym eM będzie pomieszczenie na domową siłownię. Stąd też odpada kawalerka, kupno co najmniej dwupokojówki wydaje się koniecznością. Lokalizacją będzie zapewne jakaś Dziura-Zabita-Dechami, bo własne metry kwadratowe w ładnej części Wrocławia będą mi finansowo dostępne chyba tylko wtedy, gdy zajmę się mocno nielegalnymi działaniami. Chyba, że los się odmieni i zacznę zarabiać miliony monet - nie wykluczam i takiej opcji ;)


Zdj: businessweek.com

W chwili obecnej jestem jednak zmuszona domowy gym ograniczać do przestrzeni, będącej mi jednocześnie sypialnią, living roomem i domkiem dla kota.

poniedziałek, 19 maja 2014

Postanowienia Środkoworoczne.

Drogi Pamiętniczku!
Dni kurczą mi się ostatnio w zastraszającym tempie. Mam masę do zrobienia, teoretycznie wszystko rozplanowane, a w praktyce nie wychodzi to tak, jak bym chciała. Bynajmniej nie chodzi tu o treningi, bo na nie czas znajduję choćby w nocy ;) Ale dodatkowe aktywności, sen..? O, snu mam zdecydowanie za mało.


Z samopoczuciem też bywało różnie – trochę to zwalam na pokręcone życie, trochę na własną dezorganizację, trochę na bycie kobietą (a co! :D ), trochę na Polskę, bo na Polskę zawsze można ponarzekać ;) Nie oszukujmy się jednak, w większości jest to jednak moja wina. Czasami, niczym Hermiona Granger chciałabym mieć swój zmieniacz czasu i napinać swój czas na 200%. Wiem jednak, że to kwestia nie tyle ilości czasu, co samodyscypliny i tej właśnie zamierzam mieć więcej.  To z kolei rozbija się o 5 stref, w których w każdej poczynię jedno, mniej lub bardziej rozbudowane postanowienie.
[A Alicja mówiła, nie myśl za dużo, bo Ci szkodzi... ]

poniedziałek, 12 maja 2014

From Rome in Love

Kobiety dużo gadają.
Jako osoba małomówna* nie do końca zgadzam się z tym twierdzeniem, aczkolwiek taki właśnie sąd został rzucony na płeć piękną i nie zamierzam z nim walczyć. Ba! Cieszę się, że takie nadmiernie gadające istnieją, bo przy nich ja, mało mówiąca, wychodzę na anioła ;)

* Pomijając pewne krakowskie incydenty, gdzie przy nikłej zachęcie współtowarzyszy gadałam trzy godziny bez przerwy - po dwóch zorientowałam się, że ludzie patrzą na mnie z otępiałym wyrazem twarzy a jeden z kolegów ma mord w oczach. Zreflektowałam się. Zamilknięcie zajęło mi kolejną godzinę ;)

Tak czy owak, gdy słowa znikają, pojawiają się obrazki. Mało tego było ostatnio, większość internetowa, a dziś poczęstuję Was własnymi zdjęciami, postaram się, by były choć troszkę chronologiczne. Albo nie, tematyczne! Będą tematyczne :)

Część I. Rzym.
W tym roku, zamiast tradycyjnego biegania z koszyczkiem pełnym jajek, wybrałam bieganie po Rzymie. Mój uroczy współtowarzysz podróży w wielkanocny poniedziałek karmił mnie lodami, bym choć na chwilę usiadła i dała odpocząć jego zmęczonym po niedzielnym wędrowaniu nogom. To jego wina. Ostrzegałam, że lubię się ruszać a w tak pięknym otoczeniu byłam niemal jak króliczek z reklamy Duracella ;)


niedziela, 4 maja 2014

Udost.?

Przyszła majówka, postanowiłam podzielić się zdjęciami, a tymczasem przyszło również kilka wiadomości do Lets FIT Together i zdjęcia poczekają na kolejny post, zaś ja tu jestem zmuszona wyrazić swoje skromne zdanie. Temat? Jak w tytule. Wypowiadałam się o tym wielokrotnie na fejsbuczkowym forum, ale to umyka gdzieś tam w cyberprzestrzeni, więc rozwijam temat tu - nie zginie, a będę mogła go wyciągać na światło dzienne od czasu do czasu.

W świecie społecznościówek liczba like'ów i followerów do rzecz dla danej strony kluczowa. Tak uczą wszelkie poradniki marketingu społecznościowego, wieści z Newsletterów PR-owych i innych cudów obeznanych w temacie. Nie śmiem się z tym sprzeczać.

Dla mnie każdy "like", jaki dostaję na facebooku, każdy komentarz zostawiony na blogu, każdy kolejny obserwator, jest powodem do radości i pewnej dumy. Oto ktoś zechciał mi zaufać, uważa, że mam coś wartościowego do przekazania i chce podążać ze mną fit-ścieżką. Za każdy wyraz sympatii i zaufania szalenie dziękuję - bo dzięki Wam chce mi się dalej działać :) Lowja :)

W miarę jednak, jak rośnie ilość czytelników, rośnie tez ilość wiadomości, w których nowo powstałe strony proszą o udostępnienie. Ba! strony mające po parę tysięcy lików piszą z prośbą o udostępnienie kusząc "mi się opłaci i Tobie też". Po czym wchodzę na stronę, a tam albo poziom, do którego się trzeba schylić, albo same obrazki wrzucane w ilości hurtowej i zero treści, albo w ogóle nie wiadomo co. Zgroza mnie tez ogarnia, bo zdarza się, ze na stronach, które dotąd lubiłam widzę pod "udost?" odpowiedź "ok, ale Ty najpierw". Serio? Aż tak bardzo zależy Wam na klikalności..? Bo moim zdaniem dobry blog lub fanpejdż jednak broni się treścią. Nie ilość, a jakość, prawda?


Udostępniając taką stronę moim czytelnikom, niejako się pod nią podpisuję... i dlatego chcę po raz kolejny podkreślić, że nie wchodzę w takie układy. Idąc jednak za tropem Maćka, o którym będzie i niżej, chciałabym udostępnić Wam kilka fanpejdży, na które naprawdę lubię zaglądać. Listę blogów macie na dole mojego, z prawej strony - więc siłą rzeczy, je również polecam. Część z fanpejdżowiczy również blogi posiada, ale nie każdy - jednak bez względu  na stan blogoposiadania potrafią nieźle zmotywować. To są ludzie, którzy mnie motywują, inspirują, których darzę sympatią i polecam z całego serca. Trochę ich jest :) Od razu zaznaczam, że
a) kolejność jest przypadkowa,
b) to, że jakiegoś fanpejdża tu nie ma nie oznacza, że go nie lubię, nie cenię bądź nie oglądam. Może być, że po prostu obserwuję go dopiero od niedawna? Albo nie zdążyłam jeszcze odwiedzić? Jeśli tak, zaproś mnie do siebie - to traktuję z sympatią i nie odmawiam :)


Przedstawiam Wam, z prawdziwą przyjemnością, moich fi-najulubieńszych :)

piątek, 2 maja 2014

Na dywanik!

W życiu tylko raz (odpukać) wylądowałam na dyrektorskim dywaniku. Było to w pierwszym semestrze siódmej klasy szkoły podstawowej (tak, jestem z 'tych, którzy szli starym trybem'), kiedy to podczas przerwy pobiłam się z kolegą. Tzn... pobiłam... To za duże słowo, ale z obu stron doszło do kontaktu fizycznego, który trudno porównać do głaskania. Wszystko skończyło się obniżoną oceną z zachowania, a ostatecznie prawie happy endem - z kolegą chodziłam potem także do liceum i trudno powiedzieć, że nie żywiłam do niego sympatii. Pomimo wszystko to był  bardzo fajny chłopak, możliwe, że jest nadal, nie wiem - po maturze kontakt nam się urwał i żadne nasze klasy i fejsbunie tego nie zmieniły.
Także tego... miejcie to na uwadze, gdy zechcecie ze mną zadzierać ;)

Temat dywanika wziął się stąd, że postanowiłam przybliżyć Wam moich ulubionych trenerów internetowych, z którymi ćwiczyć lubię - zwłaszcza, gdy nie mogę iść na siłownię a nie chce mi się wymyślać swoich ćwiczeń. Zanim jednak do nich przystąpię, polecę hejtem....