wtorek, 11 listopada 2014

Love Actually...

Dzisiejszy post będzie wręcz cukierkowy, taki, że Nyann Cat i wszystkie jednorożce będą mogły się schować pod ławkę do wyciskania i gorzko (tak, gorzko!) zawodzić nad bezużytecznością swojego istnienia. Tak. Bo dzisiaj, drodzy Państwo, będzie post o miłości. I to nie tej do sztangi - będzie o prawdziwej, rozżarzonej, takiej, o której piszą Nory Roberts i inne ... yyy... hmm.. no. Jak ktoś czyta romanse, to wie. O! O której piszą scenarzyści latynoamerykańskich telenowel (ach, porke?!)

Jeśli ktoś czyta mnie od jakiegoś czasu, pewnie podejrzewa, że moją pierwszą wielką miłością był McGyver. To niestety nie do końca prawda, ponieważ najpierw zakochałam się w Panu Mirku. Pan Mirek był znajomym moich rodziców i wodzirejem z naszej wsi - to on puszczał muzykę na wszystkich potańcówkach, zarówno tych dorosłych, jak i tych dla dzieci. Wówczas sądziłam, że moja miłość skrytą jest i nieodgadnioną, jednak ogromny foch strzelony w dniu ślubu Pana Mirka mówił sam za siebie. Rodzice mieli ubaw, a ja pozostałam nieszczęśliwie zakochaną pięciolatką... ;)



Później faktycznie przyszedł czas na McGyvera, choć w tak zwanym międzyczasie odkryłam książki i zauroczenia jednym z chłopców z "Dzieci z Bullerbyn", tudzież Gilbertem z "Ani z Zielonego Wzgórza". Zawsze byłam dzieckiem sporo czytającym, żyjącym w świecie marzeń, trochę skrytym i nieśmiałym. Zanim jeszcze zapałałam namiętną miłością do człowieka konstruującego bombę z agrafki i gumy do żucia, wyrobiłam w sobie pogląd, że by chłopcy się we mnie zakochiwali, muszę być zamyślona, zamknięta w sobie i dławiąca w sobie nieustanny smutek. Jakoś nie wzięłam pod uwagę, że to, co sprawdzało się w książkach traktujących o końcu 19 wieku, niekoniecznie musi przekładać się na współczesność. Ziarno jednak zostało zasiane, Izolda została nieśmiałą romantyczką, dziewczęta w koło zaczynały "chodzić z chłopakami", a ja z McGyvera na długi czas zostałam prawie żoną Briana z BSB, o czym pisałam już tutaj :)

[A teraz przerwę swoje własne wywody, bo jak to będzie szło  w tym tempie, to do sedna o którym chciałam pisać tak naprawdę, nie dojdę chyba nigdy... ]


Związki realne oczywiście również mi się w życiu zdarzyły, bardziej lub mniej łamiąc mi serce (lub zostawiając całkiem przyjazne odczucia - bo i tak się na szczęście zdarzało), pozostawiły jednak kilka dość ważnych zasad, które można ubrać ładniej lub brzydziej. Ja wybrałam formę dosadną i proszę wszystkie czytające mnie introwertyczne romantyczki o uwagę, bo inaczej skończycie jak ja (a żeby nie było, drugiego takiego kota jak Wtorek na świecie nie ma).

Primo. Jeśli facetowi zależy, to choćby skały...yy... kupkały :P, zrobi wszystko by z Wami być i byście były szczęśliwe. Wy również będziecie robić wiele, by i on poczuł się lekko i radośnie, będziecie wówczas żyły długo i szczęśliwie. Po więcej instrukcji zapraszam na blog Konrada, któremu blogerki zniszczyły życie. Uwaga, Konrad je śmieciowe żarcie i nie jest FIT, ale w kwestii związków wie sporo, zaś historyjki o K. można czytać godzinami :)

To prowadzi do secundo - związki, w których Wy jesteście wdzięczne za każdy jego gest, sms, słowo, całus a on jest Panem i Władcą rozdającym wszystkie karty, to nie związki lecz relacje i należy stanowczo przemyśleć ich sens. Teoretycznie zdarzają się historie, gdzie facet nagle dostaje mentalnym młotkiem w łeb i dostrzega, jaki skarb ma u boku, ale to są wyjątki. Najczęściej jesteśmy regułą, nie wyjątkiem. Polecam refleksję przy filmie "Kobiety pragną bardziej", może być z flachą wina i paczką chusteczek do rozpaczania nad swoją głupotą.

I tertio, które tak naprawdę jest powodem, dla którego powstał ten post. Choćby nie wiem jak było Wam dobrze w sprawach, o których traktuje ten post, jeśli nie spędza Wam się dobrze czasu na wielogodzinnych rozmowach, jeśli nie macie wiele wspólnych pasji i rano zamiast uśmiechniętego "dzień dobry! :) " jest tylko rozmyślanie, co należy dzisiaj robić - to nie jest dobrze. Jeśli jednak w grę wchodzi przyjaźń, wzajemne zrozumienie i wspólne pasje... to powstaje sytuacja w moim mniemaniu wręcz idealna.

Fit Couples, to słowo kluczowe, po którym szukając można znaleźć wiele pięknych par, zazwyczaj razem ćwiczących i prężących ABSy. O jednej z nich ostatnio było głośno - Hania Garboś i Grzegorz Płaczkowski przywieźli do Polski medale z Mistrzostw Świata w Kanadzie, a zdjęcie Hani i Grzesia ze sceny nawet moi niećwiczący znajomi, zaglądający mi przez ramię gdy czytałam relację, komentowali "oooo ale fajnie!"


Zdjęcie pochodzi z profilu Hani na fb

No bo faktycznie fajnie - mieć wsparcie w trudnych treningowo chwilach (zamiast 'po co Ty tyle ćwiczysz?!'), zrozumienie dla humorów na redukcji, kupowanie sobie Quest Barów zamiast pudełek czekolady... Wspólne cele, podobny sposób myślenia, relaksu....

Moją drugą ulubioną parą FIT są Fit Lovers z Pomorza, czyli Pamela i Mateusz. Nie dość, że ich wyczyny i sprawność są bardzo inspirujące i mnie osobiście motywują do ćwiczeń, to jeszcze przyjemnie się na nich patrzy ;)


Zdjęcie pochodzi z profilu Fit Lovers na FB

Oczywiście, w naszym małym Fit światku również często mam okazję widzieć miłości tyle, ile w piosence z Króla Lwa, gdy Nala odnalazła Simbę ;) Madzik z Fit.Life.Beauty ostatnio biła z mężem rekordy w germańskich biegach, Maciek z Mojej Przemiany do biegów przekonał żonę (choć odkąd Maciek się wylaszczył, K. pewnie biega zapobiegawczo odpędzając fanki ;) ), Ewelina z Be Proud Of Your Body pokazywała ostatnio świetne pompki z mężem... Tych przykładów jest sporo i pokazują dobitnie, że wspólne uprawianie sportu mocno wiąże, daje wiele frajdy i pozwala wstawiać fajne zdjęcia na fejsbuczka (no bo mało kto wstawia "ja, mąż, telewizor", prawda? ;) ).

Nie zachęcam Was, byście dzielili się ze mną swoimi ulubionymi Fit-Parami (chyba, że chcecie), bo jako zgorzkniała i bardzo stara panna z kotem tak naprawdę hejtuję wszystko, co z parami związane :P Ale za to możecie mi przysyłać śmieszne filmiki z kotami, o! ;)

Z wyrazami miłości,
Izolda.

Zobacz również:  FitPack czyli prezentomania  |  Fit Konfesjonał  |  Detocell - podsumowanie |  Just Like a Pill



6 komentarzy:

  1. Zgadzam się, bo pasja łączy ludzi i to baaaardzo. Jesteśmy z mężem takim przykładem :) Kiedy się poznaliśmy to właśnie zainteresowania (dość niekonwencjonalne), poglądy, wyznanie, wartości - to one bardzo mocno Nas utwierdziły, że warto być razem. To dziwne, ale w sumie Miłość jako uczucie to właśnie zestaw tych wszystkich elementów, które powinny wzmacniać dwoje ludzi a nie dzielić. My już razem od 2008r, 3 lata po ślubie a cały czas mamy etap zakochania :) Bardzo jest "pod górkę", ale to trochę Nasz wybór, silna potrzeba wewnętrznego rozwoju, swoich zainteresowań, indywidualizm w obu przypadkach :P ;) Ale najważniejsze, że zawsze razem. Nigdy nie zostawimy się w chorobie, bo to Nasza codzienność i funkcjonuje jak elipsa. A uczucie wciąż silne a może i coraz silniejsze. Kochana, Tobie życzę takiego fajnego męża, no kurczę to miłe czuć się fajnie przy kimś ważnym. Tylko Wtorek musiałby najpierw zapewne zaakceptować, by Ci nie strzelił focha ;) Kot to kot, wiadomo - on najważniejszy! :* <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kot będzie pełnił rolę eliminatora - żaden kotoprzeciwnik nie ma szans ;)

      I pięknie to opisałaś Smaczku (jak zwykle ;) ). Pozdrów męża :*

      Usuń
  2. Uśmiałam się tym Panem Mirkiem ;-) Wodzirej to miał pewnie branie ;-P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wolę nawet nie myśleć, że mogło być nas więcej. Do tej pory jestem zazdrosna ;)

      Usuń
  3. Hahaha Pan Mirek rulez ;) Uwielbiam ten post a szczególnie jedno zdanie "(...)hejtuję wszystko, co z parami związane(...)" Taaaak... I co ja mam teraz napisać :P Chyba zamilknę mrugając porozumiewawczo ;) A fit pary są dla mnie istnym zjawiskiem nadprzyrodzonym - ideałem (mimo, iż ideały nie istnieją) i celem samym w sobie. Oby. W tym życiu. Z naciskiem na "w tym" :D Amen. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czego Ci z całego mego skoconego serca życzę :D ;)

      Usuń