piątek, 2 marca 2018

Expectations VS Reality


Kojarzycie zapewne mema, w którym Buka mówi, że cały dzień była na diecie, a nawet poćwiczyła, więc lepiej, żeby jutro obudziła się szczupła? Między innymi to będzie dziś na tapecie, bo tytuł zamierzam potraktować dwojako. Zaczniemy właśnie od naszych oczekiwań i szarej rzeczywistości w kontekście modelowania sylwetki…

Znacie to. Budzicie się pełni motywacji i nastawieni na działanie! Rano wciskacie się w dres (kiedy on się zdążył zrobić ciasny?) i idziecie pobiegać, jecie zdrowe śniadanie, do pracy szykujecie zgrabne pudełeczka. Potem siłownia, kolacja zgodna z makro. Przed snem dyskretnie unosicie przed lustrem koszulkę - a może już coś będzie widać? Całość powtarza się przez kilka dni po czym… ustaje. 



Dlaczego?
Stwierdzamy, że to nie ma sensu. Niby fajnie, ale idzie jakoś wolno, czy to warto tak tyle czasu się męczyć..? Inni to mają dobrze, wyglądają ekstra, a Tobie jak zawsze wszystko musi iść opornie i pod górkę. Kryśka zrzuciła 20 kilo, no ale ona to taki metabolizm ma…


Oczekiwania.
Rozpoczynając przygodę z kształtowaniem sylwetki chcemy efektów teraz, zaraz, natychmiast! Co z tego, że nadwagę hodowaliśmy przez lata, kaloryfer ma być zrobiony w 6 tygodni, tak, jak obiecuje Mens Health! Brak nam cierpliwości i zrozumienia dla faktu, że jeśli naprawdę chcemy efektów, i mają być one trwałe, to musimy nastawić się na maraton, nie na sprint. Dotyczy to tak samo odchudzania i redukcji, jak i budowania masy. Jeśli nagle zaczniemy wpychać w siebie tony żarcia, to owszem, nabierzemy masy. Zalanej i świńskiej, jeśli na takiej nam zależy - no problem…

Praca nad sylwetką to PROCES. A że są osoby, które po dwóch miesiącach wizyt na siłowni zaczynają trzymiesięczne przygotowania do startów w zawodach? Cóż. Primo, nie wróżę im podium na równi z Paulą Mocior czy Piotrkiem Boreckim.  Secundo - bitch please, tego nie da się zrobić tylko naturalnymi suplementami. Nie w takim czasie.
Nastaw się na to, że to musi potrwać, postaraj się czerpać z tego jakąś radość i satysfakcję z każdego małego kroku.

I tu przechodzimy do jeszcze jednego aspektu, mianowicie: nierealnych celów. Jakiś czas temu znajomy trener zdradził mi, że ma problem z kilkoma podopiecznymi, którzy zakładają, że przez dwa tygodnie ich sylwetka powinna się diametralnie zmienić. Pięć kilo mniej? Ależ cóż to, powinno być 15! Sporo osób budzi się ze snu zimowego na wiosnę, nagle stwierdzając, że w czerwcu powinni być co najmniej gotowi do castingu w Słonecznym Patrolu. 20 kilo w miesiąc, bez wiszącej skóry i zdrowo. Trener ma załatwić i już.

Stawiajmy sobie cele REALISTYCZNE. Mierzalne i faktycznie możliwe do osiągnięcia. W przeciwnym razie jedyne, co osiągniemy to frustracja i zamiast dumy z poczynionych kroków i małych sukcesów, zostanie niesmak i żal. A niesłusznie.

Drugą część wpisu, którą również mogłabym opatrzyć takim tytułem, jaki nosi post, chciałabym poświęcić naszemu ślepemu wpatrzeniu w serwisy społecznościowe. Zwłaszcza w Instagram. Sporo osób poruszało ostatnio tę kwestię - reklamowania wszystkiego, jak leci, byle dostać pieniądze. Brania kredytów na podróże, samochody i ciuchy, żeby na insta pokazać się w pełnym lansie. Kobiety, które wyglądają praktycznie identycznie - te same fryzury, usta, sztuczne rzęsy i horrendalnie wielkie biusty. Gwoli ścisłości, ja nie mam NIC przeciwko poprawianiu urody - nie moja broszka, czy ktoś ma firany na oczach i pazury na 10 cm. Biust chętnie sama bym poprawiła, ale dobrze zrobiony sporo kosztuje, a mam sensowniejsze potrzeby ;)  Znam jedną (cyferkowo: 1) osobę, której poprawienie ust zrobiło świetnie. Nie wiem, jaką metodą, nie wiem, gdzie, bo nie znamy się aż tak dobrze, bym mogła zapytać, ale efekt jest naturalny i bardzo ładny. Inna rzecz, że przed zabiegiem usta wyglądały jak dwie kreski a i teraz nie są dwiema oponami przytwierdzonymi do twarzy.

I nagle w ten wielki świat zostaje wrzucona zwyczajna Grażynka, która ma normalną fryzurę (zrobioną przez fryzjerkę z osiedla, nie przez High Fashion Hair Stylist), na wakacje jeździ raz w roku - bo pozostałą jego część na nie oszczędza, a na treningi chodzi w legginsach z przeceny w H’n’Mie, a nie z najnowszej kolekcji Gym Sharka. I ze swoim Bogdanem jest z miłości, nie dla jego grubego portfela. Albo Krzysiu, który nie ma klaty jak bożyszcze tłumów, jeździ Skodą Fabią a jego szczytem fantazji kulinarnej jest schab ze śliwkami.



Takie osoby wizytując Instagrama naczytają się „motywacyjnych” wpisów wypinających się pseudogwiazdek, naoglądają zdjęć jak to wszyscy w koło jeżdżą mega furami, zarabiają miliony PLNów a Moeta uważają za taniego sikacza, i uznają, że skoro niemal wszyscy tak żyją, to właśnie tak powinno to wyglądać. Później spoglądają na swoje życie i wydaje im się mdłe, bezbarwne i … złe? I wstydzą się. Wstydzą się swojego życia i siebie. Nie patologii, nie skrajnego ubóstwa. Normalności.

Żyjemy w dziwnych czasach, w którym sztuczność i pozerstwo wybijają się na pierwszy plan. Gdzie bycie zwykłym człowiekiem to obciach. Co gorsza, młodzi ludzie wychowywani w takiej właśnie kulturze mają bardzo roszczeniowe podejście do życia. W każdej jego dziedzinie.

Czas może przemyśleć i przewartościować pewne rzeczy. Zrzucić z oczu te dziwne klapki i docenić to, co naprawdę jest ważne. Bo uwierzcie mi - nie mając BMW, torebki od Louisa Vuittona i apartamentu na Powiślu, można wcale nie czuć się bezwartościowym i gorszym, przeżywać piękne chwile a nawet czuć się szczęśliwym. Oraz odczuwać swojego rodzaju ulgę, że nie wygląda się jak miliard plastikowych lalek i nie żyje jak tak zwana Warszawka…

Pozdrawiam Was ja, z własnymi cyckami, średnimi ustami i biletem komunikacji miejskiej, noszonym w wysłużonym portfelu.  


Zobacz także: Być kobietą  |  Haters gonna hate  |  Jak wytresować smoka?

1 komentarz: