środa, 18 września 2013

Ruszyła maszyna po szynach ospale...

Drogi pamiętniczku,
Jest kolejny poranek, kiedy zwlokłam się z łóżka tylko dlatego, że kot darł się niemiłosiernie i poczułam wzmożone pragnienie, by zdzielić go ścierką. Podobne pragnienie czułam wczoraj w metrze, gdy pani obok zawzięcie szturchała mnie ręką, zamaszyście stawiając cyferki na swoim sudoku. Na siłowni wolałam już rzucać hantlami - nie rozumiem, dlaczego ludzie tak dziwnie reagują, gdy wolę ćwiczyć w kąciku z moimi hantlami i sztangą, niż rzucać się na wszystkie maszyny o kolei.
Wypadłam z tematu, drogi pamiętniczku, bo miałam pisać o czymś innym.

O śniadaniu.

Moją pierwszą czynnością po przebudzeniu jest, oprócz kłótni z małą, jęczącą bestią, wypicie kilku łyków wody i doczołganie się do czajnika, by wstawić wodę na kawę. Tak, piję kawę. Wiem, że nie powinnam, ale ją lubię i nic na to nie poradzę.
Następnie przygotowuję sobie placek owsiany (czasem omlet szpinakowy - na zdjęciu), który zjadam natentychmiast.
[Boże, jak ciężko pisze się posty o poranku!]




Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia - to słynne zdanie słyszał każdy, mało kto jednak zdaje sobie sprawę z tego, dlaczego jest aż takie istotne i dlaczego powinno się je zjeść - im szybciej tym lepiej, jedne źródła mówią, że do dwóch godzin po wstaniu, inne - że mamy na to 30 minut. Nie musi być ogromne, ważne, by było bogate w składniki odżywcze. Ja lubię, gdy są w nim płatki i owoce, bo jakoś łatwiej mi uwierzyć, że ta porcja węgli zjedzona o poranku przez cały dzień zdąży się odpowiednio strawić :) [uwaga, zjedzenie Knoppersa do takich zdrowych śniadań się nie zalicza. Peszek]. Polecane są wszelkiego rodzaju musli, jajecznica, chleb razowy, twaróg.. Fajnie oczywiście byłoby zjeść je na tarasie, z widokiem na góry lub morze, ale niestety jako gwiazda własnego podwórka, a nie Hollywoodu, mam za oknem liście. Też ładnie, zielony uspokaja, dzięki czemu mój kot uchodzi z życiem.
Śniadanie nakręca metabolizm uśpiony po nocy - i to jest zasadniczy powód, dla którego warto je jeść. Przyspieszyć metabolizm można przyprawami (cynamon, chilli, pieprz kajeński), wodą z cytryną pitą na czczo... no i jedzeniem. I ruchem. Innego sposobu nie ma.

Co dla tych, którzy "nie mogą nic przełknąć o poranku, no po prostu nie potrafią"? Niech zaczną od małych rzeczy. Upieką poprzedniego dnia jakieś  muffiny otrębowe, zjedzą choć mały jogurt - po jakimś czasie się przyzwyczają. Ważne, by organizm dostał tą pierwszą porcję energii i rozpalił w piecu metabolicznym.
Poza tym zjedzenie śniadania powoduje, że mniej zjadamy w ciągu dnia i wieczorem, kiedy to właśnie mniejsze porcje są bardziej wskazane.

Koniec pisania, teraz będą obrazki ;)

Część 1. Szopping.
Wracając od dentysty, zajrzałam ostatnio do Tigera, sklepu, o którym jakiś czas temu pisała eN. Faktycznie, jest to bardzo niebezpieczne miejsce, pełne pięknych rzeczy. Jako posiadaczka tablicy magnetycznej poluję na fajne magnesy, dlatego gdy ujrzałam takie cudo za 6 zł - wiedziałam, że muszę mieć. Magnesiki w kształcie chmurek, z dołączonym flamastrem - można pisać! Cieszyłam się jak dziecko :)


Rzecz, której nie kupiłam - tym razem w Empiku, to fascynująca książka. Tytuł mówi sam za siebie ;)


Część 2: Włajaż włajaż #enty
Zrywanie się w soboty o 4 rano i wsiadanie do pociągu nie byle jakiego to już prawie tradycja. W tramwaju spotyka się ludzi wczorajszych (z kebabami i rozmytym wyrazem twarzy) i dzisiejszych (rozpaczliwie próbującymi dobudzić się naparami zakupionymi w Starbuniu), pierwsze przebłyski jasności wyłaniają z mroku Pałac Kultury - cud, miód i orzeszki. Pociąg rusza i ukazuje ładne obrazki. Na przykład mgły.


Jak człowiek jest sam w przedziale, to może sobie nawet walnąć dokumentacyjną samojebkę. A co. Ja zrobiłam tego dnia dwie, w pociągu i restauracji. Powód prosty #jakwpociaguniespietomisienudzi  i #jaramsiemoimispodniami :P



W restauracji należy uważać, bo menu bywa bardzo kontrowersyjne. Dowód poniżej.


No i na koniec - koniec. Mimo końca ciąg dalszy nastąpi :)



9 komentarzy:

  1. co do zdj witamy w podróży niby witają ale syf tam niezły ; )
    http://to-co-daje-szczescie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat teraz nie było tak najgorzej :), choć zdarza się hardcore - zwłaszcza jak się na swoje nieszczęście trafi na wagon dla palących. Brrr.

      Usuń
  2. jechać samemu w przedziale - niezły luksusu, trafiło mi się kiedyś parę razy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi się zdarzyło chyba drugi raz w życiu - samemu niefajnie, ale z drugiej strony lepiej, niż z jakimś śmierdzielem ;)

      Usuń
  3. rozwaliłaś mnie tym wpisem - najbardziej sałatką bunga-bunga, aż powiększyłam żeby zerknąć na skład... ale niestety żadnych afrodyzjaków nie dostrzegłam. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale przynajmniej nazwa chwytliwa, ludzie zamawiają z czystej ciekawości, czy zadziała jak sok z gumijagód ;)

      Usuń
  4. Dzień dobry, jestem zainteresowana współpracą z Pani blogiem, proszę o kontakt:) wspolpraca@armadeo.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale ruszyła i to najważniejsze. Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń