Swojego czasu wieszałam na lodówce zdjęcia Anji Rubik i
Mirandy Kerr – motywacyjnie, jako ideał sylwetki do którego należy dążyć. I to
wcale nie było tak dawno temu – maks dwa lata. Przez ten czas sporo się
zmieniło – podejście do siebie, swojego ciała, umysłu. O dziwo, już wtedy
sądziłam, że mam nastawienie pro-fit. Wyśmiałabym każdego, kto powiedziałby mi,
że w przyszłości będę marzyć o sylwetce Jen Selter.
Niestety, pomimo panujących obiegowo opinii, że „strong is a new
skinny” (ku uciesze wielu przedstawicieli płci brzydkiej, twierdzących, że
facet nie pies, na kości nie leci ;) ), wiernych wyznawczyń wersji skinny jest
nadal bardzo wiele. Chciałabym dziś przybliżyć trzy bardzo niezdrowe trendy,
które mieszają w głowie zwłaszcza młodym dziewczynom – albo i tym starszym (i
zauważyłam, że im większe zainteresowanie tematami modowymi, tym większe
nasilenie pro-skinny).
Trend 1. Jak
najniższy poziom tkanki tłuszczowej.
Dziewczęta obsesyjnie walczą o minimalny poziom tkanki
tłuszczowej. Nie są w stanie zrozumieć, że kobiety naturalnie mają go trochę
więcej – głównie za sprawą estrogenu, i że zejście poniżej 10% nie tylko jest
szkodliwe, ale prawie niemożliwe. Tłuszczyk w kobiecym ciele jest potrzebny –
to właśnie dzięki niemu mamy biust, biodra i wszystko, co nazywa się kobiecymi
proporcjami. Zbyt niski poziom BF zaburza gospodarkę hormonalną, hamuje okres,
zmniejsza płodność i zwiększa ryzyko osteoporozy. Panom zarówno zbicie tkanki
tłuszczowej jak i przyrost mięśni ułatwiony jest z powodu wyższego poziomu
testosteronu.
Trend 2. „Thigh gap”
- Przerwa między udami.
Trend znany na całym świecie, wraz z kolorowymi zdjęciami
wychudzonych modelek, wpojony chyba w każdy kobiecy umysł. Nierozerwalnie
wiążący pojęcie szczupłych, zgrabnych nóg z koniecznością posiadania przerwy
między nimi. Możliwie dużej. Ile łez wściekłości wylałam czasach nastoletnich
widząc, że moje uda śmią stykać się ze sobą, to przechodzi ludzkie pojęcie – z perspektywy
czasu wydaje mi się zabawne, że taki szczegół potrafił doprowadzić do łez, ale
z drugiej strony ukazuje to, jak chłonny na takie bzdury i trendy jest młody
umysł. Dziewczęta propagują głodówki, maksymalizację ćwiczeń cardio, unikanie
ćwiczeń typu przysiady i wypady, bo to wzmacnia mięśnie, więc pewnie rychło uczyni
nas sylwetkowo łudząco podobnymi do Sereny Williams. Skutki ich starań?
Najczęściej podobne do tych z dążeniem do jednocyfrowego BF – zaburzenia hormonalne,
wypadanie włosów, brak okresu…
Trend 3. „Bikini
bridge”.
Najnowszy trend. Bikini bridge pojawia się wtedy, gdy miedzy
dolną częścią mięśni brzucha a zawieszonym na kościach biodrowych bikini
pojawia się wklęsła przestrzeń. Nie będę się nadmiernie rozpisywać, jest to
zwyczajnie kolejna rzecz propagująca nadmiernie wychudzoną sylwetkę, głodówki i
wpychająca dziewczyny wprost w sidła anoreksji.
Dziewczyny, nie dajcie się tak omamiać!
To Wasze zdrowie jest najważniejsze. I samoakceptacja, lubienie siebie, poczucie własnej wartości. Bez względu na posiadanie bądź nie przerwy między nogami, wypukłych kości czy wystających na plecach kręgów. Owszem, dbanie o siebie jest ważne, fajnie jest czuć się dobrze w swoim ciele i być z niego zadowolonym – gdyby tak nie było, nie byłoby też tego bloga. Ale lubienie siebie, z całą dobrocią inwentarza, to kwestia kluczowa. Nie rzucam tego w próżnię, to doświadczone empirycznie i potwierdzone niejednym komplementem.
To Wasze zdrowie jest najważniejsze. I samoakceptacja, lubienie siebie, poczucie własnej wartości. Bez względu na posiadanie bądź nie przerwy między nogami, wypukłych kości czy wystających na plecach kręgów. Owszem, dbanie o siebie jest ważne, fajnie jest czuć się dobrze w swoim ciele i być z niego zadowolonym – gdyby tak nie było, nie byłoby też tego bloga. Ale lubienie siebie, z całą dobrocią inwentarza, to kwestia kluczowa. Nie rzucam tego w próżnię, to doświadczone empirycznie i potwierdzone niejednym komplementem.
Zobacz również: Zrzucamy pierzynę | Potejto potato - kaloria a kaloria | Z archiwum X. Zapytaj Izoldy.
Ja chcę wyglądać sexy a sylwetka Jen Selter jest boska;) Zapraszam do siebie http://fit-szarlottka.blogspot.com/ :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za odwiedziny, oczywiście, zajrzę do Ciebie z przyjemnością :)
Usuńo tak, ta przerwa między udami rzeczywiście była kiedyś swego rodzaju wyznacznikiem
OdpowiedzUsuńchoć powiem szczerze, że ja nigdy nie pragnęłam jej jakoś szczególnie
za to marzyłam po prostu o chudych łydkach
do dziś zresztą o nich marzę
Z łydkami to jest zawsze problem, bo większość ćwiczeń wzmacniając je, dodatkowo umięśnia - a nie wysmukla. Chyba rozciąganie najlepsze...
UsuńPs. A ja do dziś walczę z boczkami :)
Z doświadczenia wiem, że ani dziura miedzy udami, ani mniejsze boczki ani szczuplejsze łydki nie sprawią, że pokochamy siebie. To wszystko siedzi mocno w głowie i owszem, czasem łatwiej jest się zaakceptować w mniejszym rozmiarze, ale to tylko pozory. Miłość do samego siebie przychodzi z czasem i wtedy zaczynamy rozumieć, że to nie kwestia centymetrów, czy kilogramów bo kochać siebie można zawsze. To droga do celu jest najważniejsza i najpiękniejsza i najwięcej zmienia a nie cel sam w sobie. I przede wszystkim powinniśmy nauczyć się, że każdy z nas jest wyjątkowy i niepowtarzalny a porównywanie się do koleżanek, czy tym bardziej do pań z okładek pism, gdzie większość jest sztucznie upiększana photoshopem nie prowadzi do niczego dobrego, jedynie wywołuje niepotrzebne frustracje. Im szybciej to zrozumiemy i im szybciej zaczniemy kochać swoje ciało takim, jakie jest, tym szybciej ono zacznie upodabniać się do obrazu ciała, do jakiego dążymy! :)
OdpowiedzUsuńWszystkim zalecam komentarz Anabel jako uzupelnienie tego artykułu, mądrze mówi! :)
Usuń