Jak się po myśli przewodniej mogliście domyśleć, kuchnia to nie jest moje królestwo. Najbardziej lubię ją, gdy ktoś przygotowuje posiłek dla mnie, a ja czuję się wówczas jak księżniczka. Nawet, jeśli ktoś przyrządza mi zwykłą jajecznicę. Albo kurę z musztardą i miodem (swoją drogą, polecam, obłędny smak).
Moja dewiza, gdy bryluję w kuchni, brzmi: prosto, szybko, zgodnie z makro. Jeśli coś mi posmakuje, mogę to jeść na okrągło i wcale mi to nie przeszkadza. Eksperymenty zdarzają mi się rzadko i pewnie dlatego nie wyszłam za mąż. Wiadomo, przez żołądek trafia się do męskiego serca, a tymczasem odnoszę wrażenie, że Pani Bukowa inspirowała się w poniższej grafice mną. Nikt nie chce ryzykować.
Chociaż z drugiej strony, ponoć szarlotkę i ciastka marchewkowe robię niezłe. Gorzej, że w obecnym lokum piekarnik zdechł zanim się wprowadziłam. Cóż, mój kot i tak woli saszetki z Rossmana i kocie kabanosy. C'est la vie.